Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Po wjechaniu do garażu zaklęła głośno, wściekła, że umówiła się z tym cholernym mechanikiem na następny dzień. Jeśli grzejnik rzeczywiście jest uszkodzony, to facet zabierze jej samochód i będzie się grzebał z jakąś kretyńską usterką przez tydzień. Myśl o robocie papierkowej, którą musiałaby wykonać, by otrzymać pojazd służbowy, wydała jej się zbyt straszna, by miała ochotę w ogóle rozważać ten pomysł.

Poza tym była przyzwyczajona do swego samochodu, ze wszystkimi jego kaprysami. Wszyscy wiedzą, że umundurowani policjanci dostają najlepsze pojazdy ziemia – powietrze. Detektywom musiały wystarczać stare gruchoty.

Będzie musiała zdać się na transport publiczny albo zwędzić samochód z garażu policyjnego i później ponieść konsekwencje swego czynu.

Zmarszczyła brwi na myśl o czekających ją nieprzyjemnościach. Pomyślała, że musi spotkać się osobiście z Feeneyem i powiedzieć mu, by przejrzał dyskietki nagrane w ciągu ostatniego tygodnia przez ochronę kompleksu Gorham. Wjechała windą na swoje piętro. Gdy tylko otworzyła drzwi, automatycznie sięgnęła po broń.

Było coś niepokojącego w ciszy, jaka panowała w mieszkaniu. Natychmiast się zorientowała, że nie jest w nim sama. Choć czuła, że ciarki chodzą jej po skórze, wyciągnęła ręce, w których trzymała broń, i szybko przesunęła wzrokiem po wnętrzu, przeskakując zgrabnie w lewo i w prawo.

W słabo oświetlonym, pełnym cieni pokoju panowała absolutna cisza. Nagle zauważyła jakiś ruch, jej napięte mięśnie zafalowały, a palec zawisł na spuście.

– Doskonały refleks, pani porucznik. – Roarke wstał z fotela, w którym na wpół leżał i z którego ją obserwował. – Tak doskonały – kontynuował tym samym łagodnym tonem, gdy zapalił lampę dotykiem dłoni – że mam nadzieję, iż nie wykorzystasz go przeciwko mnie.

Może to zrobi. Mogła go zabić. Jeden strzał i błogi uśmiech zniknąłby z jego twarzy. Ale każde użycie broni oznaczało robotę papierkową, której nie miała ochoty wykonywać tylko po to, żeby się zemścić.

– Co ty tu robisz, do cholery?

– Czekam na ciebie. – Nie spuszczając wzroku z jej oczu, podniósł ręce. – Jestem nieuzbrojony. Sama sprawdź, jeśli mi nie wierzysz.

Bardzo wolno, z pewnym ociąganiem, schowała broń do kabury.

– Domyślam się, że masz całą armię bardzo drogich i bardzo mądrych adwokatów, którzy oczyszczą cię z zarzutów, zanim skończę pisać na ciebie raport. Ale może mi wytłumaczysz, dlaczego mam narażać siebie na kłopoty, a miasto na wydatki, wsadzając cię do aresztu na parę godzin?

Stwierdził ze zdziwieniem, że rozbawił go sposób, w jaki na niego napadła.

– Nic by to nie dało. A ty jesteś zmęczona, Ewo. Dlaczego nie usiądziesz?.

– Nie będę zawracała sobie głowy pytaniem cię, jak tu wszedłeś.

– Trzęsąc się ze złości, zastanawiała się, jak dużą satysfakcję sprawiłoby jej zakucie jego wypieszczonych nadgarstków w kajdanki. – Jesteś właścicielem tego budynku, więc odpowiedź sama się nasuwa.

– Jedną z rzeczy, którą w tobie podziwiam jest to, że nie tracisz czasu na sprawy oczywiste.

– Moje pytanie brzmi: dlaczego.

– Kiedy wyszłaś z mojego biura, złapałem się na tym, że myślę o tobie, i w sensie zawodowym i osobistym. – Uśmiechnął się, szybko i czarująco. – Jadłaś kolację?

– Dlaczego? – powtórzyła.

Zrobił krok w jej stronę i padający z boku strumień światła zadrgał lekko.

– Ze względów zawodowych, bo odbyłem parę rozmów, które mogą wydać ci się interesujące. Osobistych… – Zbliżył rękę do jej twarzy, muskając palcami policzek, dotykając kciukiem niewielkiego dołeczka w podbródku. – Zmartwił mnie wyraz zmęczenia w twoich oczach. Z jakiegoś powodu czuję, że powinienem cię nakarmić.

Chodź wiedziała, że zachowuje się jak rozkapryszone dziecko, odsunęła się gwałtownie.

– Jakich rozmów?

Uśmiechnął się tylko i podszedł do jej telełącza.

– Mogę? – spytał wystukując jednocześnie numer. – Tu Roarke. Już możecie przysłać jedzenie na górę. – Rozłączył się i znowu uśmiechnął do Ewy. – Nie masz nic przeciwko temu, żeby to był makaron?

– Z zasady nie. Ale sprzeciwiam się temu, w jaki sposób mnie traktujesz.

– To jeszcze jedna rzecz, która mi się w tobie podoba. – Skoro ona nie chciała, on usiadł i nie zwracając uwagi na jej gniewnie zmarszczone brwi, wyjął papierośnicę. – Uznałem, że łatwiej się odprężyć przy gorącym posiłku. Za rzadko się odprężasz, Ewo.

– Nie znasz mnie wystarczająco dobrze, by wiedzieć co robię, a czego nie robię. I nie powiedziałam, że możesz tu palić.

Zapalił papierosa, przyglądając się jej przez lekką, wonną mgiełkę.

– Nie zaaresztowałaś mnie za włamanie się do twojego mieszkania, więc nie zaaresztujesz mnie również za palenie. Przyniosłem butelkę wina. Zostawiłem ją w kuchni. Masz ochotę się napić?

– To, na co mam ochotę… – Nagle doznała olśnienia i ogarnęła ją taka wściekłość, że miała mgłę przed oczami. Jednym skokiem znalazła się przy komputerze, żądając sprawdzenia kodu wejściowego.

To go zirytowało – wystarczająco mocno, by w jego głosie zabrzmiało napięcie.

– Gdybym przyszedł po to, żeby grzebać w twoich plikach, to raczej nie czekałbym na ciebie.

– Diabli cię wiedzą. Taka arogancja jest w twoim stylu. – Ale jej zabezpieczenie było nienaruszone. Nie była pewna, czy odczuła ulgę, czy doznała rozczarowania, dopóki nie zobaczyła małej paczuszki obok monitora. – Co to?

– Nie mam pojęcia. – Wydmuchał kolejny obłok dymu. – Leżała na podłodze w przedpokoju. Podniosłem ją.

Ewa wiedziała, co to było – po wielkości, kształcie, ciężarze. I wiedziała, że kiedy odczyta zapis na dyskietce, zobaczy scenę morderstwa Loli Starr.

Coś, co zobaczył w jej oczach, które gwałtownie się zmieniły, spowodowało, że wstał i spytał łagodnym tonem:

– Co to jest, Ewo?

– Sprawa służbowa. Wybacz mi.

Poszła prosto do sypialni, zamknęła i zablokowała drzwi.

Teraz z kolei Roarke zmarszczył gniewnie brwi. Wszedł do kuchni, znalazł kieliszki i nalał do nich burgunda. Skromnie mieszka, pomyślał. Niewielki bałagan, niewiele rzeczy, które mówiłyby o jej przeszłości, o jej rodzinie. Żadnych pamiątek. Kusiło go, by wejść do jej sypialni, skoro mógł swobodnie poruszać się po mieszkaniu, i zobaczyć, czego tam mógłby się o niej dowiedzieć, ale powstrzymał się.

I to w dużej mierze nie z szacunku dla jej prywatności, ale z chęci sprostania wyzwaniu, jakie mu rzuciła, prowokując go, by wyrobił sobie o niej zdanie na podstawie obserwacji jej osoby, a nie jej otoczenia.

Mimo monotonnej kolorystyki wnętrza i braku rozgardiaszu, uznał je za bardzo wymowne. Nie mieszkała tu, o ile mógł się zorientować, tylko tu przebywała. Mieszkała zapewne w swoim biurze.

Wypił łyk wina, uznał je za dobre. Zgasiwszy papierosa, zaniósł oba kieliszki do salonu. Rozwiązanie zagadki, którą była Ewa Dallas, zapowiadało się bardziej niż interesująco.

Kiedy prawie dwadzieścia minut później weszła do pokoju, kelner w białej marynarce kończył właśnie nakrywać mały stolik pod oknem. Ale nawet smakowite zapachy nie zdołały pobudzić jej apetytu. Głowa znowu pękała jej z bólu, a zapomniała wziąć lekarstwo.

Roarke odprawił cicho kelnera. Nie odezwał się do czasu, aż drzwi zamknęły się i zostali sami.

– Przykro mi.

– Z powodu?

– Że się martwisz. – Z wyjątkiem rumieńca, jaki przemknął jej po twarzy w przystępie złości, przez cały czas, od chwili gdy weszła do mieszkania, była blada. Ale teraz cała krew odpłynęła jej z policzków, a oczy zupełnie pociemniały. Kiedy ruszył w jej stronę, potrząsnęła gwałtownie głową.

– Idź sobie, Roarke.

– To byłoby proste. Zbyt proste. – Bardzo powoli objął ją ramieniem i poczuł, jak cała sztywnieje. – Odpręż się przez chwilę – przekonywał ją łagodnym tonem. – Czy to ma znaczenie, czy to naprawdę ma jakieś znaczenie dla kogokolwiek poza tobą, że zrobisz sobie krótką przerwę?

Znowu potrząsnęła głową, ale tym razem w tym geście kryło się zmęczenie. Usłyszał, że z jej piersi wyrwało się ciche westchnienie, więc wykorzystując jej słabość, przytulił ją mocniej do siebie. – Nie możesz mi powiedzieć?

23
{"b":"107140","o":1}