Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Nie.

Kiwnął głową, ale w jego oczach pojawił się wyraz zniecierpliwienia. Wiedział lepiej; to nie powinno mieć dla niego znaczenia. Ona nie powinna mieć dla niego znaczenia. Ale zbyt wiele rzeczy z nią związanych miało znaczenie.

– A zatem, jest ktoś inny – mruknął.

– Nie ma nikogo innego. – Uświadomiwszy sobie, jak to może zostać zinterpretowane, odsunęła się. – Nie chciałam powiedzieć…

– Wiem, że nie chciałaś. – Jego uśmiech był kwaśny i niezbyt wesoły. – Ale żadne z nas nie będzie miało nikogo innego, przynajmniej przez jakiś czas.

Odsunęła się od niego nie z chęci ucieczki, tylko z chęci zachowania dystansu…

– Jesteś zanadto pewny siebie, Roarke.

– Skądże znowu. Niczego nie przyjmuję za pewnik. Masz mózg jak komputer, pani porucznik. Bardzo skomplikowany komputer. Kolacja ci stygnie.

Była zbyt zmęczona, by stać, zbyt zmęczona, żeby się kłócić. Usiadła i wzięła do ręki widelec.

– Byłeś w mieszkaniu Sharon DeBlass w ciągu ostatniego tygodnia?

– Nie, po co miałbym tam chodzić? Przyjrzała mu się uważnie.

– Właśnie. Po co ktokolwiek miałby tam chodzić?

Milczał przez chwilę, potem uświadomił sobie, że pytanie nie było retoryczne.

– By uspokoić swoje obawy – zasugerował. – By się upewnić, że na miejscu zbrodni nie pozostał żaden obciążający go dowód.

– A jako właściciel budynku mogłeś tam wejść tak samo łatwo jak tutaj.

Jego usta zacisnęły się na chwilę. Z irytacji, uznała, irytacji człowieka, który jest zmęczony ciągłym odpowiadaniem na te same pytania. To był drobiazg, ale świadczył o jego niewinności.

– Tak, myślę, że nie miałbym z tym problemów. Mam główny klucz elektroniczny, więc bez trudu dostałbym się do środka.

Nie, pomyślała, jego klucz elektroniczny nie złamałby kodu ochrony policyjnej. To by wymagało wyższego poziomu dostępu albo fachowca od systemów zabezpieczeń.

– Zakładam, że ktoś spoza waszego wydziału odwiedził to mieszkanie już po dokonaniu w nim zabójstwa.

– Możesz przyjąć takie założenie – zgodziła się. – Kto zajmuje się twoją ochroną?

– Korzystam z usług Lorimara, zarówno służbowo, jak i prywatnie. – Podniósł kieliszek. – Tak jest prościej, ponieważ ta spółka należy do mnie.

– Oczywiście, że należy. Przypuszczam, że sporo wiesz na temat ochrony.

– Można powiedzieć, że od dawna interesuję się sprawami ochrony. Dlatego kupiłem tę spółkę. – Nabrał przyprawiony ziołami makaron na widelec, podsunął go jej do ust i ucieszył się, gdy wszystko zjadła. – Ewo, wyznałbym wszystko, żebyś tylko przestała się smucić i zaczęła jeść z takim samym apetytem, jak ostatnim razem. Ale choć popełniłem niejedno przewinienie, nie mam na sumieniu morderstwa.

Spojrzała na talerz i zaczęła jeść.

– Co miałeś na myśli mówiąc, że mam mózg jak komputer?

– Bardzo dokładnie zastanawiasz się nad wszystkim, ważysz argumenty za i przeciw, rozpatrujesz różne możliwości. Nie jesteś osobą impulsywną, i choć uważam, że w sprzyjających okolicznościach można cię uwieść, to takie zdarzenie byłoby raczej ewenementem w twoim życiu.

Znowu podniosła na niego oczy.

– To chcesz zrobić, Roarke? Uwieść mnie?

– Uwiodę cię – odparł. – Niestety, nie dzisiejszej nocy. Ponadto, chcę się dowiedzieć, co sprawia, że jesteś taka, jaka jesteś. I chcę ci pomóc dostać to, czego potrzebujesz. W tej chwili najważniejszą dla ciebie sprawą jest złapanie mordercy. Masz poczucie winy – dodał. – To głupie i przykre.

– Nie mam żadnego poczucia winy.

– Spójrz do lustra – powiedział cicho Roarke.

– Nie mogłam nic zrobić – wybuchnęła Ewa. – Nie mogłam nic zrobić, aby zapobiec tym zbrodniom. Żadnej z nich.

– Czy uważasz, że byłaś w stanie im zapobiec?

– Właśnie to powinnam była zrobić. Przechylił głowę.

– W jaki sposób? Odsunęła się od stołu.

– Wykazując się sprytem. Przybywając na czas. Wykonując swoją pracę.

Chodzi o coś więcej, zadumał się. O coś poważniejszego. Splótł ręce i położył je na stole.

– Czyż teraz tego nie robisz?

Znowu stanęły jej przed oczami tamte koszmarne sceny. Trupy. Krew. Spustoszenie.

– Teraz one nie żyją. – Na myśl o tym jej serce zalała gorycz.

– Na pewno mogłam coś zrobić, żeby temu zapobiec.

– Żeby zapobiec morderstwu, trzeba by siedzieć w głowie zabójcy – powiedział cicho. – Kto mógłby to znieść?

– Ja bym mogła – odparła ostrym tonem. I była to święta prawda. Mogła znieść wszystko z wyjątkiem przegranej. – Służ i chroń – to nie jest tylko pusty frazes, to obietnica. Jeśli nie mogę dotrzymać słowa, jestem nikim. Mogę im służyć tylko wtedy, kiedy nie żyją. Do diabła, ona była jeszcze dzieckiem. Jeszcze dzieckiem, a on pociął ją na kawałki. Nie przyszłam na czas. Nie przyszłam na czas, choć powinnam była.

Jej urywany oddech przeszedł w szloch, co ją zaskoczyło. Przyciskając rękę do ust, opadła na sofę.

– Boże! – Tylko tyle zdołała powiedzieć. – O Boże! Boże!

Podszedł do niej. Wiedziony instynktem ścisnął mocno jej ramiona, zamiast ją objąć.

– Jeśli nie możesz albo nie chcesz rozmawiać ze mną, musisz porozmawiać z kimś innym. Wiesz o tym.

– Dam sobie radę. Ja… – Ale reszta słów utknęła jej w gardle, gdy nią potrząsnął.

– Ile cię to kosztuje? – spytał. – I czy komukolwiek sprawi to różnicę, jeśli przestaniesz o tym myśleć? Po prostu nie myśl o tym przez chwilę.

– Nie wiem. – To może być strach, uświadomiła sobie. Nie była pewna, czy potrafi zrobić użytek ze swojej odznaki, broni czy swego życia, jeśli będzie zbyt wiele rozmyślała, zbyt wiele czuła. – Widzę ją – powiedziała Ewa, oddychając głęboko. – Widzę ją, gdy tylko zamknę oczy albo przestanę się koncentrować na tym, co muszę zrobić.

– Opowiedz mi.

Wstała, wzięła ze stołu oba kieliszki, po czym wróciła na sofę. Duży łyk wina zwilżył jej wyschnięte gardło i pozwolił opanować nerwy. To zmęczenie, pomyślała, tak ją osłabiło, że nie mogła nad sobą zapanować.

– Wezwanie przyszło, kiedy byłam pół przecznicy dalej. Właśnie zamknęłam inną sprawę, skończyłam wprowadzać dane. Dyspozytor wezwał najbliższą jednostkę. Awantura w rodzinie – to zawsze jest nieprzyjemne, ale byłam tuż za progiem. Więc je przyjęłam. Kilka sąsiadek stało przed domem, wszystkie mówiły jednocześnie.

Ta scena znowu stanęła jej przed oczami, bardzo wyraźnie, niczym dokładnie zaprogramowane video.

– Kobieta była w szlafroku, strasznie płakała. Miała posiniaczoną twarz,, a jedna z sąsiadek próbowała zabandażować jej rozciętą rękę. Okropnie krwawiła, więc powiedziałam im, żeby wezwały pogotowie. Cały czas powtarzała: On ją ma. Ma moje dziecko.

Ewa wypiła jeszcze jeden łyk wina.

– Rzuciła się na mnie, brocząc krwią, wrzeszcząc, płacząc i mówiąc, że muszę go powstrzymać, że muszę uratować jej dziecko. Powinnam była wezwać posiłki, ale wydawało mi się, że nie mogę czekać. Wbiegłam po schodach; usłyszałam go, zanim dotarłam do trzeciego piętra, gdzie zamknął się w jednym z mieszkań. Szalał z wściekłości. Wydaje mi się, że słyszałam krzyki dziewczynki, ale nie jestem pewna.

Zamknęła oczy, modląc się, by nie miała racji. Chciała wierzyć, że dziecko już nie żyło, już nie czuło bólu. Była tak blisko, zaledwie parę kroków od niego… Nie, nie mogła z tym żyć.

– Kiedy znalazłam się przy drzwiach, zrobiłam to, co zwykle robi się w takich przypadkach. Jedna z sąsiadek powiedziała mi, jak ten facet się nazywa. Zawołałam go po nazwisku, a dziecko po imieniu. Panuje przekonanie, że policjant nawiązuje bardziej osobisty kontakt z przestępcą, gdy zwraca się do niego po nazwisku. Podałam swój stopień i powiedziałam, że wchodzę. Ale on dalej zachowywał się jak furiat. Słyszałam, że rozbija różne przedmioty. I nie słyszałam już dziecka. Chyba wiedziałam. Zanim wyważyłam drzwi, wiedziałam. Pociął ją na kawałki nożem kuchennym.

Trzęsącą się ręką podniosła kieliszek do ust.

– Tam było tak dużo krwi. Ona była taka mała, a krwi było tak dużo. Na podłodze, na ścianie, na nim. Widziałam, jak ścieka z noża. Twarz dziewczynki była zwrócona w moją stronę. Jej mała twarzyczka z dużymi niebieskimi oczami. Jak buzia lalki.

24
{"b":"107140","o":1}