Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Gdyby wpadło ci coś do głowy na temat Georgie albo pamiętników, skontaktuj się ze mną.

– We dnie czy w nocy, słodka pani porucznik. Możesz na mnie liczyć.

– Dobrze. – Przerwała połączenie i roześmiała się.

Słońce właśnie zachodziło, kiedy przybyła do domu Roarke'a. Nie sądziła, że skończyła już pracę. Cały dzień biła się z myślami, czy prosić go o pewną przysługę. Postanowiła to zrobić, potem odrzuciła ten pomysł, i tak się wahała, dopóki nie poczuła do siebie obrzydzenia.

W końcu, po raz pierwszy od kilku miesięcy, opuściła siedzibę policji punktualnie z zakończeniem swej zmiany. Przy tak niewielkich postępach w śledztwie chyba w ogóle nie musiała tam bywać.

Przy szukaniu drugiej skrytki depozytowej Feeney zabrnął w ślepą uliczkę. Z widoczną niechęcią przekazał jej listę gliniarzy, o którą prosiła. Ewa zamierzała przyjrzeć się każdemu z nich – w swoim czasie i na swój sposób.

Z pewnym żalem uświadomiła sobie, że chce wykorzystać Roarke'a.

Summerset otworzył drzwi; miał swoją zwykłą minę wyrażającą lekką pogardę.

– Przybyła pani przed czasem, pani porucznik.

– Jeśli go nie ma, mogę zaczekać.

– Jest w bibliotece.

– To znaczy dokładnie gdzie?

Summerset pozwolił sobie na lekkie fuknięcie. Gdyby Roarke nie polecił mu, by przyprowadził do niego tę kobietę natychmiast po jej przyjściu, wprowadziłby ją do jakiegoś małego, źle oświetlonego pokoju. – Tędy proszę.

– Summerset, co cię właściwie tak we mnie drażni?

Sztywny, jakby kij połknął, poprowadził ją po schodach na górę, a potem szerokim korytarzem.

– Nie mam pojęcia, o co pani chodzi, pani porucznik. Biblioteka – oznajmił z szacunkiem i otworzył przed nią drzwi.

Nigdy w życiu nie widziała takiej ilości książek. Nigdy nie uwierzyłaby, że poza muzeum istnieją tak ogromne księgozbiory. Ściany były zawieszone półkami, więc w dwupoziomowym pokoju unosił się zapach książek.

Na niższym poziomie stała skórzana kanapa, a na niej, z książką w ręku i kotem na kolanach, na wpół leżał Roarke.

– Ewo, wcześnie przyszłaś. – Odłożył książkę i wstał podnosząc kota.

– Jezus Maria, Roarke, skąd to wszystko wziąłeś?

– Książki. – Obiegł wzrokiem pokój. Ogień na kominku tańczył zakreślając kolorowe kręgi. – To kolejne z moich zainteresowań. Nie lubisz czytać?

– Jasne, od czasu do czasu. Lecz dyskietki są o wiele wygodniejsze.

– I dostarczają o wiele mniej estetycznych doznań. – Podrapał kota po szyi, wywołując jego zachwyt. – Chętnie ci pożyczę jakąś książkę.

– Raczej nie skorzystam.

– A co powiesz na drinka?

– Mogę się czegoś napić.

Jego łącze zabrzęczało.

– To telefon, na który czekałem. Może przyniesiesz nam po kieliszku wina, które stoi otwarte na stole?

– Jasne. – Wzięła od niego kota i poszła wywiązać się z obietnicy. Korciło ją, by podsłuchać rozmowę, ale zmusiła się do pozostania w drugim końcu pokoju.

Dzięki temu miała okazję przyjrzeć się książkom, łamiąc sobie głowę nad tytułami. O niektórych słyszała. Nawet ucząc się w szkole państwowej musiała przeczytać Steinbecka i Chaucera, Szekspira i Dickensa. Program obejmował także twórczość Kinga i Grishama, Morrison i Grafton.

Lecz były tam dziesiątki, może setki nazwisk, o których nigdy nie słyszała. Była ciekawa czy ktokolwiek jest w stanie ogarnąć tak wielką liczbę książek, a tym bardziej je przeczytać.

– Przepraszam – powiedział, kiedy zakończył rozmowę. – To nie mogło czekać.

– Nic nie szkodzi.

Wziął kieliszek wina, który mu nalała.

– Ten kot zaczyna przywiązywać się do ciebie – powiedział.

– Nie sądzę, żeby był komuś szczególnie wiemy – odparła, lecz musiała przyznać, że lubiła sposób, w jaki zwijał się w kłębek, gdy go głaskała. – Nie wiem, co mam z nim zrobić. Dzwoniłam do córki Georgie, ale powiedziała mi, że po prostu nie jest w stanie go zabrać. Moje namowy tylko doprowadziły ją do płaczu.

– Możesz go zatrzymać.

– Nie wiem. Zwierzętami domowymi trzeba się zajmować.

– Koty są samowystarczalne. – Usiadł na sofie i poczekał, aż przyłączy się do niego. – Chcesz mi opowiedzieć o swoim dniu?

– Nie był bardzo udany. A twój?

– Bardzo udany.

– Mnóstwo książek – powiedziała wiedząc, że mówi to tylko po to, by zyskać na czasie.

– Mam do nich sentyment. Ledwo umiałem przeczytać swoje imię, kiedy miałem sześć lat. Potem wpadł mi w ręce zniszczony egzemplarz dzieł Yeatsa. Dość znanego irlandzkiego dramaturga i poety – wyjaśnił widząc bezradne spojrzenie Ewy. – Strasznie chciałem poznać jego dzieła, więc sam nauczyłem się czytać.

– Nie chodziłeś do szkoły?

– Nie z mojej winy. Widzę po oczach, że coś cię gnębi, Ewo – zauważył.

Wypuściła powietrze. Po co silić się na szukanie tematów zastępczych, skoro Roarke i tak potrafi przejrzeć ją na wylot.

– Mam problem. Chcę sprawdzić Simpsona. Oczywiście nie mogę tego zrobić oficjalnymi kanałami ani skorzystać ze swego domowego czy biurowego komputera. Gdy tylko spróbuję dostać się do danych szefa policji, zostanę nakryta.

– I jesteś ciekawa, czy mam pewny, nie zarejestrowany system. Oczywiście, że mam.

– Oczywiście – mruknęła. – Posiadanie nie zarejstrowanego systemu jest naruszeniem kodeksu czterysta pięćdziesiąt trzy B, paragraf trzydziesty piąty.

– Nie potrafię ci powiedzieć, jak mnie to podnieca, gdy cytujesz kodeksy.

– To nie jest zabawne. A to, o co zamierzam cię prosić, jest nielegalne. Elektroniczne naruszenie prywatności urzędnika państwowego jest poważnym wykroczeniem.

– Gdy skończymy, możesz aresztować nas oboje.

– To poważna sprawa, Roarke. Zawsze postępowałam zgodnie z przepisami, a teraz cię proszę, żebyś złamał prawo.

Wstał, pociągając ją za sobą.

– Najdroższa Ewo, nie masz pojęcia, ile razy już je złamałem.

– Chwycił butelkę z winem, która kołysała mu się między dwoma palcami, kiedy objął Ewę w talii. – Grałem wbrew prawu w kości, kiedy miałem dziesięć lat – zaczął wyprowadzając ją z pokoju.

– Spuścizna po moim drogim starym ojcu, któremu podcięto gardło w dublińskim zaułku.

– Przykro mi.

– Nie byliśmy ze sobą zżyci. Był skurwysynem, i nikt go nie kochał, a ja najmniej. Summerset, zjemy kolację o siódmej trzydzieści – dodał Roarke zwracając się w stronę schodów. – Ale nauczył mnie

– przystawiając mi pięść do nosa – grać w kości, w karty, robić zakłady. Był złodziejem, kiepskim, sądząc po tym, jak skończył. Ja byłem lepszy. Kradłem, oszukiwałem, przez jakiś czas uczyłem się sztuki przemytu. Więc widzisz, że nie zepsujesz mnie swoją skromną prośbą.

Nie patrzyła na niego, gdy za pomocą dekodera otworzył drzwi na drugim piętrze.

– Czy ty…

– Czy teraz kradnę, oszukuję, szmugluję? – Odwrócił się i dotknął ręką jej twarzy. – Och, to by ci się nie podobało, prawda? Niemal chciałbym powiedzieć “tak”, a potem rzucić to wszystko dla ciebie. Dawno temu nauczyłem się, że ryzykowanie w granicach prawa jest o wiele bardziej ekscytujące. I zwycięstwo przynosi o wiele większą satysfakcję, gdy się działa na samej górze.

Wycisnął pocałunek na jej czole, po czym wszedł do pokoju.

– Ale trzeba praktykować, żeby nie wyjść z wprawy.

53
{"b":"107140","o":1}