Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Znowu zaczęła płakać; ukryła twarz w dłoniach, łkając cicho. Ewa wzięła od niej szklankę, z której prawie nic nie wypiła, i poczekała, aż minie pierwszy ból i szok.

– Czy to był trudny rozwód? Czy pani ojciec był rozgniewany?

– Raczej zdumiony. Zakłopotany. Smutny. Chciał, żeby wróciła i zawsze powtarzał, że jest to tylko etap przejściowy w jej życiu. On… – Nagle pojęła cel tego pytania. Opuściła ręce. – Nigdy by jej nie skrzywdził. Nigdy, nigdy, nigdy. Kochał ją. Każdy ją kochał. Nic nie można było na to poradzić.

– W porządku. – Tą sprawą Ewa zajmie się. później. – Byłyście zżyte z matką?

– Tak, bardzo zżyte.

– Czy rozmawiała z panią o swoich klientach?

– Czasami. Czułam się wtedy zakłopotana, ale znalazła sposób, by przedstawiać to wszystko niesłychanie zabawnie. Nazywała siebie Seksowną Babunią i rozśmieszała mnie.

– Czy kiedykolwiek wspominała, że ktoś budzi jej niepokój?

– Nie. Umiała obchodzić się z ludźmi. Między innymi na tym polegał jej urok. Zamierzała to robić tylko do chwili opublikowania swej pierwszej książki.

– Wymieniła kiedyś nazwisko Sharon DeBlass albo Loli Starr?

– Nie. – Samantha zaczęła odgarniać włosy z czoła, gdy nagle jej ręką zawisła w powietrzu. – Starr, Lola Starr. Słyszałam w wiadomościach. Słyszałam o niej. Została zamordowana. O Boże! O Boże! – Opuściła rękę i włosy znowu opadły jej na twarz.

– Poproszę funkcjonariusza, żeby odwiózł panią do domu, Samantho.

– Nie mogę wyjść. Nie mogę jej zostawić.

– Owszem, może pani. Zajmę się nią. – Ewa położyła ręce na ^dłoniach Samanthy. – Obiecuję, że się nią zajmę w pani imieniu.

Proszę już iść. – Pomogła Samancie wstać. Objęła w talii zrozpaczoną kobietę i zaprowadziła ją do drzwi. Chciała, żeby wyszła, zanim ekipa techniczna skończy pracę w sypialni. – Czy pani mąż jest w domu?

– Tak, z dziećmi. Mamy dwoje dzieci. Dwuletnie i półroczne. Tony jest w domu z dziećmi.

– Dobrze. Jaki jest pani adres?

Kobieta wciąż była w szoku. Ewa miała nadzieję, że apatia, jaką dostrzegła w twarzy Samanthy, gdy podawała adres w Westchester, pomoże jej przetrwać najtrudniejsze chwile.

– Banks!

– Tak jest, pani porucznik.

– Zawieźcie panią Bennett do domu. Wezwę innego funkcjonariusza do pełnienia służby przy drzwiach. Zostańcie z rodziną tak długo, jak długo będziecie potrzebni.

– Tak jest, pani porucznik. – Banks ze współczuciem poprowadził Samanthę w stronę wind. – Tędy, pani Bennett – mruknął.

Samantha oparła się całym ciałem o Banksa, jakby była pijana.

– Zajmie się nią pani?

Ewa popatrzyła w przerażone oczy Samanthy.

– Obiecuję.

Godzinę później Ewa weszła do budynku policji z kotem pod pachą.

– Proszę, proszę, pani porucznik złapała kota włamywacza. – Siedzący za biurkiem sierżant zaśmiał się z własnego dowcipu.

– Żartowniś z ciebie, Riley. Komendant jest jeszcze u siebie?

– Czeka na panią. Ma pani iść na górę, gdy tylko się pani pokaże.

– Pochylił się i podrapał mruczącego kota. – Następne zabójstwo? – Tak.

Usłyszawszy głośne cmoknięcie, podniosła oczy i zobaczyła, że jakiś przystojniaczek w kombinezonie ze sztucznego materiału patrzy na nią pożądliwym wzrokiem. Kombinezon i krew kapiąca z kącika jego ust były dokładnie w tym samym kolorze. Za jedną rękę przykuty był do ławki. Drugą potarł krocze i mrugnął do niej.

– Hej, dziecinko. Mam tu coś dla ciebie.

– Powiadom komendanta Whitneya, że już do niego idę – powiedziała Rileyowi, gdy sierżant przewrócił oczami.

Nie mogąc się oprzeć, podeszła do ławki i pochyliła się na tyle nisko, że poczuła kwaśny smród wymiotów.

– To było urocze powitanie – mruknęła, po czym uniosła brew, gdy mężczyzna odsunął kawałek materiału i poruszył swą męskością.

– Spójrz, kotku, jaki malutki, malusieńki penis – powiedział.

– Uśmiechnęła się i pochyliła jeszcze trochę niżej.

– Lepiej na niego uważaj, ty skurwielu, bo mój kotek może go pomylić z malutką, malusieńką myszką i go odgryźć.

Poczuła się lepiej, widząc, jak obiekt jego dumy i radości skurczył się, zanim zdążył go zakryć. W dobrym humorze wsiadła do windy i poprosiła o piętro dowódcy Whitneya.

Czekał na nią z Feeneyem i raportem, który przesłała bezpośrednio z miejsca zbrodni. Zgodnie z obowiązującą procedurą złożyła jeszcze ustne sprawozdanie z przebiegu zdarzeń.

– Więc to jest ten kot – rzekł Feeney.

– Córka denatki była w takim stanie, że nie miałam sumienia obarczać jej opieką nad tym zwierzakiem. – Ewa wzruszyła ramionami. – A nie mogłam go tak po prostu zostawić. – Wolną ręką sięgnęła do torebki. – Jej dyskietki. Wszystkie są oznaczone. Przejrzałam jej terminarz spotkań. Ostatnie tego dnia miała o szóstej trzydzieści. Z Johnem Smithem. To broń. – Położyła schowaną do plastykowej torebki broń na biurku komendanta. – Przypomina Rugera P – dziewięćdziesiąt.

Feeney zerknął na rewolwer i kiwnął głową.

– Szybko się uczysz, dziecinko.

– Kułam po nocach.

– Początek dwudziestego pierwszego wieku, prawdopodobnie dwutysięczny ósmy albo dziewiąty. – Oświadczył Feneey, obróciwszy w dłoniach torebkę z bronią. – Jest w świetnym stanie. Numer seryjny nietknięty. Sprawdzenie go nie zajmie dużo czasu – dodał i wzruszył ramionami. – Ale jest za sprytny, by posługiwać się zarejestrowaną bronią.

– Sprawdź ją – rozkazał Whitney i wskazał przez pokój na jednostkę pomocniczą. – Dallas, kazałem obserwować twój budynek, jeśli będzie próbował podrzucić ci kolejną dyskietkę, namierzymy go.

– Jeśli będzie się trzymał przyjętych przez siebie reguł gry, to pojawi się w ciągu dwudziestu czterech godzin. Na razie powiela ten sam wzorzec, mimo że każda z jego ofiar reprezentuje zupełnie inny typ kobiety: DeBlass była fascynująca i wyrafinowana; Starr młodziutka i dziecinna; a ta odgrywała rolę pocieszycielki, wciąż młodej, choć dojrzałej.

– Wciąż przesłuchujemy sąsiadów, zamierzam też odwiedzić jej rodzinę oraz zajrzeć do sprawy rozwodowej. Mam wrażenie, że przyjęła tego faceta pod wpływem chwilowego impulsu. We wtorki zawsze spotykała się z córką. Chciałabym, żeby Feeney sprawdził jej rozmowy, zobaczył, czy zabójca sam do niej zadzwonił. Nie uda nam się ukryć tego przed mediami, panie komendancie. A dziennikarze ostro nas zaatakują.

– Już się zająłem uciszeniem mediów.

– Może być bardziej gorąco, niż się nam wydaje. – Feeney podniósł oczy znad terminalu. Popatrzył na Ewę takim wzrokiem, że krew zastygła jej w żyłach.

– Narzędzie zbrodni jest zarejestrowane. Zostało kupione jesienią podczas cichej aukcji u Sotheby'ego. Na nazwisko Roarke.

Ewa milczała przez chwilę. Nie przejęła się informacją Feeneya.

– To niezgodne ze sposobem działania zabójcy – zdołała powiedzieć. – I głupie. A Roarke nie jest głupi.

– Pani porucznik…

– To pułapka, panie komendancie. Oczywiste oszustwo. Cicha aukcja. Nawet kiepski programista może posłużyć się czyimś NI ł podbić cenę. Jak za to zapłacono? – zapytała Feneeya.

– Będę musiał zajrzeć do rejestru Sotheby'ego, gdy otworzą biuro jutro rano.

– Założę się, że zapłacono gotówką, przelewem elektronicznym. Dom aukcyjny dostał pieniądze, więc dlaczego miałby kwestionować całą transakcję? – Może jej głos brzmiał spokojnie, ale umysł pracował jak szalony. – I dostawa. Wszystko przemawia za elektroniczną stacją przesyłkową. Korzystając z jej usług nie trzeba podawać swojego NI; wystarczy wprowadzić kod przekazu.

– Dallas. – Whitney mówił opanowanym głosem. – Przywieź go na przesłuchanie.

– Nie mogę.

Jego oczy pozostały spokojne, obojętne.

– To rozkaz. Jeśli masz problemy osobiste, załatw je w domu.

– Nie mogę go przywieźć – powtórzyła. – Przebywa na stacji międzyplanetarnej FreeStar, kawał drogi od miejsca zabójstwa.

– Jeśli podał do publicznej wiadomości, że będzie na FreeStar…

– Nie podał – przerwała mu. – I tu właśnie morderca popełnił błąd. Podróż Roarke'a jest tajna, tylko kilka osobistości zostało o niej powiadomionych. Panuje powszechne przekonanie, że Roarke jest w Nowym Jorku.

46
{"b":"107140","o":1}