Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Mógłby mi pan powiedzieć, dlaczego poświęcił pan tyle czasu i wysiłku, a także znaczącą część swego majątku, na ten projekt – na stację, która, jak twierdzą fachowcy, nigdy nie będzie latać?

– Właśnie to będzie robić – odparł Roarke. – Latać, że tak się wyrażę. A jeśli pyta pan, dlaczego, to na Olimpie będzie można wypocząć jak w raju. Nie mogę sobie wyobrazić nic innego, czemu warto by było poświęcić tyle czasu, wysiłku i pieniędzy.

Nie możesz, zgodziła się Ewa i podniosła wzrok w samą porę, by się zorientować, że mało brakowało, a przejechałaby swoją stację. Pobiegła do drzwi przedziału, przeklinając głos komputera, który skrzyczał ją za ten bieg, po czym przesiadła się do pociągu jadącego do Fort Royal.

Kiedy znowu znalazła się na dworze, padał śnieg. Miękkie płatki unosiły się leniwie wokół jej głowy i ramion. Przechodnie rozdeptywali je na chodnikach, lecz kiedy wsiadła do taksówki i podała adres, białe wirujące gwiazdki wydały jej się bardziej malownicze.

Wciąż można było cieszyć się pięknem przyrody, jeśli się miało pieniądze albo prestiż. Elizabeth Barrister i Richard DeBlass mieli jedno i drugie, a ich dom był imponującą dwupiętrową budowlą z różowej cegły usytuowaną na stoku wzgórza i otoczoną drzewami.

Biały śnieg pokrył rozległy trawnik, przysypał ogołocone z liści gałęzie drzew, które zdaniem Ewy mogły być drzewami czereśni. Brama wjazdowa stanowiła symfonię pomysłowo skręconych metalowych prętów. Choć wyglądała bardzo dekoracyjnie, Ewa miała pewność, że była mocna jak twierdza.

Wysunęła się z okna taksówki i błysnęła swoją odznaką przed skanerem.

– Porucznik Dallas, z Wydziału Policji w Nowym Jorku.

– Nie jest pani wymieniona w skorowidzu spotkań, pani porucznik.

– Prowadzę śledztwo w sprawie panny DeBlass. Mam parę pytań do pani Barrister albo Richarda DeBlass.

Zapadła cisza; Ewa zaczynała już drżeć z zimna.

– Proszę wysiąść z taksówki, poruczniku Dallas, i zbliżyć się do skanera celem dalszej identyfikacji.

– Nieźle strzeżona chałupa – mruknął taksówkarz, lecz Ewa wzruszyła tylko ramionami i spełniła polecenie.

– Identyfikacja przeprowadzona. Proszę zwolnić samochód, poruczniku Dallas. Zajmiemy się panią.

– Doszły mnie słuchy, że ich córka została zabita w Nowym Jorku – powiedział taksówkarz, gdy Ewa płaciła rachunek. – Pewnie wolą nie ryzykować. Chce pani, żebym tu na nią poczekał?

– Nie, dzięki. Ale zgłoszę pana numer, kiedy będę chciała wracać.

Pozdrowiwszy ją niedbałym gestem, taksówkarz zawrócił i odjechał. Ewa poczuła drętwienie w nosie, kiedy ujrzała mały elektryczny pojazd dojeżdżający do bramy. Żelazne wrota otworzyły się.

– Proszę wejść i wsiąść do wozu – powitał ją komputer. – Zostanie pani odwieziona do domu. Pani Barrister spotka się z panią.

– Wspaniale. – Wsiadła do pojazdu, który podjechał bezszelestnie pod frontowe schody prowadzące do murowanego domu.

Gdy zaczęła po nich wchodzić, drzwi otworzyły się. Albo służący mieli obowiązek nosić czarne ubrania, albo dom nadal był pogrążony w. żałobie. Ewa została przeprowadzona przez hali i poproszona uprzejmie o wejście do pokoju.

Choć dom Roarke'a urządzony był z przepychem, tu czuło się wielowiekową fortunę. Dywany były grube, ściany obite jedwabiem. Z dużych okien rozciągał się oszałamiający widok na obsypane śniegiem wzgórza. Prawdziwe pustkowie, pomyślała Ewa. Architekt musiał wiedzieć, że ci, którzy tu zamieszkają, będą sobie cenili samotność.

– Pani porucznik Dallas. – Elizabeth wstała. W jej rozważnych ruchach, pełnej napięcia pozie i zamglonych oczach, które wciąż przepełnione były bólem, kryła się nerwowość.

– Dziękuję, że zechciała pani mnie przyjąć, pani Barrister.

– Mój mąż ma spotkanie. Mogę mu je przerwać, jeśli będzie trzeba.

– Nie sądzę, żeby zaszła taka konieczność.

– Przyjechała pani w sprawie Sharon.

– Tak.

– Proszę usiąść. – Elizabeth wskazała jej fotel obity tkaniną w kolorze kości słoniowej. – Napije się pani czegoś?

– Nie, dziękuję. Postaram się nie zająć pani dużo czasu. Nie wiem, na ile dobrze zna pani mój raport…

– Znam go w całości – przerwała jej Elizabeth. – Tak sądzę. Wydaje mi się dość sumienny. Jako adwokat wierzę, że kiedy znajdzie pani człowieka, który zabił moją córkę, akt oskarżenia nie będzie miał słabych punktów.

– Do tego zmierzam. – Denerwuje się, pomyślała Ewa, widząc, jak długie, zgrabne palce Elizabeth zaciskają się i rozwierają. – To musi być dla pani trudny okres.

– Była moim jedynym dzieckiem – powiedziała po prostu Elizabeth. – Mój mąż i ja byliśmy – jesteśmy – zwolennikami idei ograniczonego przyrostu ludności. Dwoje rodziców -. powiedziała z bladym uśmiechem. – Jeden potomek. Ma pani dla mnie jakieś nowe informacje?

– Na razie nie. Zawód pani córki, pani Barrister. Czy jej decyzja wywołała sprzeczki w rodzinie?

Jednym ze swych powolnych, rozważnych gestów Elizabeth wygładziła sięgającą do kostek spódnicę od kostiumu.

– Nie był to zawód, o jakim marzyłam dla swej córki. Oczywiście sama dokonała tego wyboru.

– Pani teść był temu przeciwny. Na pewno z powodów politycznych.

– Poglądy senatora na temat ustaw dotyczących życia seksualnego są powszechnie znane. Jako przywódca Partii Konserwatywnej walczy, oczywiście, o zmianę wielu obowiązujących obecnie przepisów, które dotyczą kwestii moralności, jak to się potocznie nazywa.

– Podziela pani jego poglądy?

– Nie, nie wiem jednak, jaki to ma związek ze sprawą.

Ewa przechyliła głowę. Och, tak, były sprzeczki na ten temat. Ewa zastanowiła się, czy wyznająca nowoczesne poglądy pani adwokat zgadzała się w czymkolwiek ze swoim teściem.

– Pani córka została zabita – może przez klienta, może przez przyjaciela. Jeśli miała pani do córki pretensje o jej styl życia, to nie sądzę, żeby opowiadała pani o swoich znajomych.

– Rozumiem. – Elizabeth splotła ręce i spróbowała narzucić sobie prawniczy sposób myślenia. – Zakłada pani, że jeśli byłam jej matką, kobietą, która podzielała niektóre jej poglądy, to Sharon rozmawiała ze mną, może nawet zwierzała mi się z pewnych, bardziej intymnych szczegółów swego życia. – Mimo starań, oczy Elizabeth zaszły mgłą. – Przykro mi, pani porucznik, nic takiego nie miało miejsca. Sharon rzadko mówiła o sobie. A już nigdy o swojej pracy. Ona… trzymała się z dala od swego ojca i ode mnie. W gruncie rzeczy, od całej rodziny.

– Nie wiedziałaby pani, gdyby miała prawdziwego kochanka

– kogoś, z kim łączyłyby ją bardziej osobiste stosunki? Kogoś, kto mógłby być zazdrosny?

– Nie. Mogę pani powiedzieć, że nie wierzę, aby kogoś miała. Sharon… – Elizabeth zaczerpnęła oddechu dla uspokojenia nerwów.

– Gardziła mężczyznami. Pociągali ją, to prawda, ale w duchu nimi gardziła. Wiedziała, że wydaje się im atrakcyjna. Wiedziała to od wczesnej młodości. I uważała, że są głupi.

– Zawodowe prostytutki są bardzo dokładnie sprawdzane. Niechęć czy pogarda dla mężczyzn, jak to pani ujęła jest zazwyczaj wystarczającym powodem odrzucenia prośby o przyznanie licencji.

– Ale Sharon była mądra. Gdy czegoś chciała w życiu, zawsze znajdowała sposób, by to dostać. Z wyjątkiem szczęścia. Nie była szczęśliwą kobietą. – Elizabeth mówiła dalej, pokonując wzruszenie, które cały czas ściskało ją za gardło. – Zepsułam ją, to prawda. Nikogo nie mogę o to winić, tylko siebie. Pragnęłam mieć więcej dzieci. – Przycisnęła rękę do ust i nie odjęła jej, dopóki wargi nie przestały drżeć. – Z naukowego punktu widzenia byłam temu przeciwna, tym bardziej że mój mąż zajął jednoznaczne stanowisko w tej sprawie. Ale to nie zabiło moich uczuć macierzyńskich, chciałam mieć dzieci, by je kochać. Za bardzo kochałam Sharon. Senator powie pani, że ją rozpuszczałam, rozpieszczałam, pobłażałam jej. I będzie miał rację.

– W końcu to pani przypadł zaszczyt opiekowania się dzieckiem, nie jemu.

W oczach Elizabeth pojawił się cień rozbawienia.

27
{"b":"107140","o":1}