– Nie pragną tego wystarczająco mocno. Nie chcą o to walczyć. Ponosić dla tego ryzyka.
– Ale pan chciał.
– Owszem. Bieda oznacza… niewygody. A ja jestem człowiekiem wygodnym. – Podsunął jej bułkę na srebrnej miseczce, gdy podano sałatki – chrupiącą zieleninę przyprawioną delikatnymi ziołami.
– Nie różnimy się wiele od siebie, Ewo.
– To prawda.
– Chciałaś być gliną i walczyłaś o to. Ryzykowałaś w imię tego. Uważałaś, że nie wolno łamać prawa. Ja dbam o pieniądze, ty o prawo. Ani jedno, ani drugie nie jest proste. – Odczekał chwilę.
– Wiesz, czego chciała Sharon DeBlass?
Jej widelec znieruchomiał, po czym wbił się delikatnie w cykorię zerwaną zaledwie pół godziny temu.
– Jak myślisz, czego?
– Władzy. Często można ją zdobyć przez seks. Sharon miała wystarczająco duże pieniędzy, by wieść wygodne życie, ale chciała czegoś więcej… Chciała mieć władzę nad swoimi klientami, nad sobą, a nade wszystko nad swoją rodziną.
Ewa odłożyła widelec. W świetle ognia, w tańczącym blasku świecy i kryształu Roarke wyglądał groźnie. Nie dlatego, że budził w kobiecie strach, ale dlatego, że budził w niej pożądanie. Cienie przysłaniające jego oczy nie pozwalały nic z nich wyczytać.
– To ciekawa ocena kobiety, której jak twierdzisz, prawie nie znałeś.
– Nie trzeba dużo czasu, by wyrobić sobie o kimś zdanie, szczególnie jeśli tę osobę można przejrzeć na wylot. Ona nie posiadała twojej głębi, Ewo, twojej umiejętności panowania nad sobą, czy też twojej, godnej pozazdroszczenia, ostrości widzenia.
– Nie rozmawiamy o mnie. – Nie, nie chciała, by mówił o niej, ani patrzył na nią w taki sposób. – Twoim zdaniem pragnęła władzy. Tak bardzo jej pragnęła, że została zabita, zanim zdążyła się nią nacieszyć? – Ciekawa teoria. Pozostaje pytanie, władzy nad czym? Albo nad kim?
Ta sama milcząca służąca zabrała sałatki i przyniosła porcelanowe półmiski pełne skwierczącego mięsa i złocistych frytek. Ewa poczekała, aż zostaną sami, po czym odkroiła kawałek steku.
– Kiedy człowiek zdobędzie duży majątek i wysoką pozycję społeczną, to ma wiele do stracenia.
– Teraz mówimy o mnie – jeszcze jedna ciekawa teoria. – Przyglądał się jej z zainteresowaniem, ale w jego oczach wciąż malowało się rozbawienie. – Postraszyła mnie szantażem, a ja zamiast jej zapłacić albo wyśmiać jej propozycję, zabiłem ją. Czy przedtem poszedłem z nią do łóżka?
– Ty mi to powiedz – spokojnym tonem odparła Ewa.
– To byłby dobry pomysł na scenariusz, biorąc pod uwagę zawód, jaki wybrała. Artykuły na temat tej sprawy mogłyby być cenzurowane, ale nie trzeba mieć szczególnego daru dedukcji, by dojść do wniosku, że chodziło o seks. Wykorzystałem ją, potem zastrzeliłem… zgodnie z tą teorią. – Wziął do ust kawałek steku, pogryzł go i przełknął.
– Jednak jest pewien problem.
– Jaki?
– Mam, jak może zauważyłaś, staromodne kaprysy. Nie lubię stosować przemocy wobec kobiet, w żadnej formie.
– Nie brzmiałoby to staromodnie, gdybyś powiedział, że nie lubisz stosować przemocy wobec ludzi, w żadnej formie.
Wzruszył ramionami.
– Jak powiedziałem, to kaprys. Jest mi równie nieprzyjemnie, kiedy patrzę na ciebie i widzę, jak światło świecy przesuwa się po siniaku na twoim policzku.
Zaskoczył ją, kiedy wyciągnął rękę i przesunął delikatnie palcem po ciemnosinej plamie.
– Przypuszczam, że zabicie Sharon DeBlass uznałbym za jeszcze bardziej nieprzyjemne. – Opuścił rękę i znowu zajął się jedzeniem.
– Choć od czasu do czasu robię rzeczy, które są dla mnie nieprzyjemne. Kiedy jest to konieczne. Jak ci smakuje kolacja?
– Jest świetna. – Pokój, światło, jedzenie były nie tylko świetne. Miała wrażenie, że znajduje się w innym świecie, w innym czasie.
– Kim ty, do diabła, jesteś, Roarke? Uśmiechnął się i napełnił kieliszki.
– Jesteś gliną. Domyśl się.
Domyśli się, obiecała sobie w duchu. Zrobi to, na Boga, zanim będzie za późno.
– Masz jeszcze jakieś teorie na temat Sharon DeBlass?
– Żadne, o których warto by mówić. Lubiła podniecenie, ryzyko i nie bała się sprawiać kłopotów tym, którzy ją kochali. Mimo to była…
Zaintrygowana Ewa pochyliła się do przodu.
– Jaka? Mów dalej, dokończ.
– Godna litości – powiedział, a z tonu jego głosu Ewa wywnioskowała, że dokładnie to miał na myśli. – Choć z pozoru promieniała szczęściem, miała w sobie jakiś smutek. Jedyną rzeczą, jaką w sobie szanowała, było ciało. Więc wykorzystywała je, by sprawiać przyjemność i zadawać ból.
– I zaproponowała je tobie?
– Naturalnie, i założyła, że przyjmę jej propozycję.
– Dlaczego tego nie zrobiłeś?
– Już ci wyjaśniłem. Mogę wniknąć w szczegóły i dodać, że wolę inny typ kochanki, i że nie lubię być do niczego zmuszany.
Było jeszcze coś, ale postanowił zachować to dla siebie.
– Zjesz jeszcze trochę steku?
Zerknęła na talerz i zobaczyła, że jest pusty.
– Nie, dziękuję.
– Deser?
Nie chciała z niego rezygnować, lecz już wystarczająco sobie pofolgowała.
– Nie. Chcę obejrzeć twoją kolekcje.
– Więc zostawimy kawę i deser na później. – Podniósł się i podał jej rękę.
Zmarszczyła tylko brwi i odsunąwszy krzesło, wstała od stołu. Rozbawiony Roarke wskazał jej gestem drzwi i poprowadził ją z powrotem do hallu, a potem w górę krętymi schodami.
– To wielki dom jak dla jednego faceta.
– Tak myślisz? Ja raczej uważam, że twoje mieszkanie jest za małe jak dla jednej kobiety. – Kiedy zmęczona stanęła na szczycie schodów, uśmiechnął się szeroko. – Ewo, wiesz, że jestem właścicielem tego budynku? Sprawdziłaś to wtedy, kiedy przysłałem ci ten drobny prezent.
– Powinieneś się postarać o jakiegoś hydraulika. Gorącej wody w prysznicu nie wystarcza na dłużej niż na dziesięć minut.
– Zanotuję to sobie. Jeszcze jedno piętro.
– Dziwię się, że nie ma tu wind – mruknęła, gdy znowu zaczęli wspinać się po schodach.
– Są. To, że ja wolę wchodzić po schodach, nie oznacza, że służba też musi to robić.
– Jaka służba? – ciągnęła. – Nie widziałam tu żadnych służących.
– Mam kilku. Na ogół wolę ludzi od maszyn. To tutaj. Posługując się skanerem, w którym był zakodowany obraz jego dłoni, otworzył podwójne rzeźbione drzwi. Czujnik włączył światła, gdy przeszli przez próg. Choć różnych rzeczy się spodziewała, ten widok całkowicie ją zaskoczył.
To było muzeum broni: rewolwery, noże, miecze, kusze. Zgromadzono tu rozmaite okrycia ochronne, począwszy od średniowiecznej zbroi po nieprzepuszczalne cienkie kamizelki, używane teraz przez wojsko. Chromowane, żelazne i inkrustowane rękojeści błyszczały zza szyby, migotały na ścianach.
Jeśli reszta domu wydawała się jej innym światem, chyba bardziej cywilizowanym od tego, który znała, to te eksponaty nadawały mu całkowicie odmienny charakter. Sławiły przemoc.
– Dlaczego? – tylko tyle zdołała powiedzieć.
– Interesuje mnie, czym ludzie zabijali innych ludzi na przestrzeni wieków. – Przeszedł przez pokój i dotknął kolczastej kuli, która zwisała z łańcucha. – Rycerze używali ich do walki w turniejach i na polu bitwy jeszcze przed królem Arturem. Tysiąc lat temu… – Nacisnął szereg guzików na gablocie wystawowej i wyjął lśniącą broń wielkości dłoni, ulubione narzędzie walki gangów ulicznych podczas Rewolty Miejskiej, do jakiej doszło w dwudziestym pierwszym wieku, – A tu mamy coś bardziej poręcznego a równie śmiercionośnego. Postęp bez postępu.
Odłożył broń na miejsce, zamknął i zabezpieczył gablotę.
– Ale ciebie interesuje coś nowszego od pierwszego eksponatu i starszego od drugiego. Powiedziałaś: kaliber trzydzieści osiem, Smith amp; Wesson, model dziesiątka.
To straszny pokój, pomyślała. Straszny i fascynujący. Popatrzyła przez salę na gospodarza, uświadamiając sobie, że te narzędzia przemocy doskonale do niego pasują.
– Zebranie tego wszystko musiało zająć ci wiele lat.
– Piętnaście – powiedział przechodząc po nie pokrytej dywanem podłodze do innego działu. – Teraz już prawie szesnaście. Zdobyłem swój pierwszy pistolet, kiedy miałem dziewięć lat – od mężczyzny, który celował z niego w moją głowę.