Hal spojrzał przez lornetkę i zawołał ze zdumieniem:
– Ogrodzenie jest w zupełnie dobrym stanie, z nierdzewnego drutu kolczastego. Czekajcie, tam są jakieś tabliczki! – Zaczął sylabizować, odganiając ruchem ręki Djamilę, która chciała odebrać mu lornetkę.
– Uwaga – zaczął tłumaczyć po chwili. – Wstęp grozi śmiercią. Cały obszar wyspy jest skażony bronią chemiczno-bakteriologiczną… Aha – mruknął po chwili, po czym wyjaśnił: – Co pięćdziesiąt do stu metrów stoi taka tabliczka.
– Wydaje mi się, że gdybym niespodziewanie natknął się na coś takiego, uciekłbym stąd jak najdalej – powiedział profesor.
– Taki był też chyba cel tych napisów – odparła zamyślona Djamila.
– Właśnie – pokiwał głową Hal.
Żadne z nich nawet przez chwilę nie pomyślało o realnym niebezpieczeństwie. Po prostu był to straszak, który miał utrzymać z dala od wyspy przypadkowych gości. Mieszkańców nie było tu z pewnością od dawna. O prowadzonych tu kiedyś badaniach wojskowych wiedziano wtedy przynajmniej na Antigui, mimo ścisłej tajemnicy. A naczelny prorok Nhak uczynił na pewno wszystko, aby jeszcze bardziej podkreślić niedostępny charakter wyspy. Bez wątpienia ogrodzenie i tabliczki były jego dziełem: Użycie na pokaz tak trwałego, nierdzewnego drutu nie dopuszczało innych wniosków. r Może spróbujemy tamtędy? – Hal wskazał na schody.
Nikt się nie sprzeciwił. Dopiero teraz Halowi przyszło coś do głowy.
– Gela – powiedział do mikrofonu – w jaki sposób znieśliście “Ocean” po tej stromej skale? – Nie czekając na odpowiedź, mówił dalej: – Wydaje mi się, że mimo stosunku masy do oporu powietrza statek zostałby uszkodzony, gdybyście po prostu go zepchnęli.
Gela roześmiała się.
– Statek powietrzny – wyjaśniła po chwili. – Zbudowaliśmy specjalnie w tym celu olbrzymi sterowiec, który przeniósł nas nad kipielą.
– Tak, ale… – w głosie Hala brzmiało zdumienie. – Dlaczego w takim razie od razu nie…
– Statek powietrzny może coś zdziałać jedynie podczas pogody bezwietrznej – przerwała mu. – Musielibyśmy mieć niezwykle silne maszyny, żeby zachować zdolność manewrowania podczas wiatru. Czy wiesz, ile byśmy czekali, aż on ustanie?
Hal dał za wygraną.
– Czy znacie te schody, które prowadzą pod górę?
Gela nie odpowiadała. Dopiero po chwili zapytała:
– Co masz na myśli?
Dopiero teraz Hal uświadomił sobie, jak niedorzeczne było jego pytanie. Skąd tamci mogli wiedzieć, że to schody? Transoptery wynaleźli dopiero niedawno. Dlatego wyjaśnił:
– Tędy wiodą schody wykute w skale. Może w ten sposób uda nam się wydostać pieszo na górę i tam puścić “Ocean” na wodę.
– Poczekaj – powiedziała Gela i zamyśliła się. – Mówisz: schody? Może to właśnie nazywamy Wielką Kaskadą? Podczas ulewnych deszczy tworzy się tu schodkowy wodospad. Tak przynajmniej twierdzili śmiałkowie, którzy odważyli się wyjść na zewnątrz tuż po deszczu. Dawniej zginęło tu wielu naszych, wielu wygnańców. Jeżeli to jest ta kaskada, to na górze prowadzi aż do jej źródła żeglowny szlak. Chwileczkę, pomówię z Chrisem.
Wkrótce Gela odezwała się ponownie:
– Jest tak, jak mówiłam. Spróbujemy. Na górze “Ocean II” może dopłynąć do domu o własnych siłach.
– Dobrze – powiedział Hal, po czym zwrócił się do pozostałych, przysłuchujących się uważnie całej rozmowie. – Oni chyba znają te schody. Idziemy! Uwaga! – odezwał się znowu do Geli. – Wyjmę was teraz z samolotu. Trzymajcie się mocno!
Wolałby, żeby skrzyneczkę niósł kto inny, ale rozmowa, którą przeprowadził, sprawiła, że postanowił zrobić to sam. Przypomniał mu się moment, kiedy tak niezręcznie podniósł “Ocean”, i oblał go pot.
W miarę zbliżania się do schodów, plaża sprawiała wrażenie bardziej uporządkowanej. Dokoła leżało mniej żwiru, wał, raczej sztucznego pochodzenia, ciągnął się na kształt tamy aż do wody. Gaj palmowy był nieco zaniedbany, ale wykazywał pewien określony układ. U podnóża schodów stały parami betonowe słupy, niewątpliwie pozostałości po ławkach.
– Tu zabawiali się mikserzy Jej Królewskiej Mości od gazów i bakterii – powiedziała drwiącym tonem Djamila. – To plaża.
W miejscu, gdzie zaczynały się schody – z bliska ten pofalowany tor żwiru o szerokości jednego metra nie przypominał już schodów – widniała również tabliczka ze znanym obwieszczeniem. Zatknięta na palu i osłonięta plastykiem przetrwała do dziś.
Profesor Fontaine poświęcił jej więcej uwagi. Kilkakrotnie zagwizdał z uznaniem przez zęby.
– Mieli w tym swój cel – powiedział wreszcie. – Napis zabezpieczono dodatkowo, umieszczając go między dwiema płytkami ze szkła organicznego, a więc miał służyć nie tylko ludziom współczesnym Nhakowi.
– Wchodzimy? – zapytała Djamila.
– Czy twoje wahanie oznacza, że napis na tabliczce działa jeszcze do dziś? Gdyby było tu napisane: “Miny”, nie miałabyś chyba tyle obiekcji, co? – zadrwił Hal. – W każdym razie mewy nic sobie z tego nie robią.
– Przecież oni wynaleźli to świństwo nie przeciw mewom, a przeciw ludziom.
– Nie słyszałem też jeszcze nigdy, aby mewy zachorowały na grypę, cholerę albo jak to się tam nazywało – Hal nie ustępował.
– To wszystko bzdury – wtrącił niecierpliwie profesor Fontaine. – Przecież oni nie narażaliby siebie samych!
– Może nastąpiła jakaś awaria – upierała się przy swoim Djamila.
– A pochwały, jakie zebrali, to za co? – Profesor machnął ręką. Dla niego sprawa była jasna. – Chodźcie – dodał i zaczął wspinać się po schodach na górę.
W połowie wysokości, zadyszani – zwłaszcza Hal, który musiał dodatkowo uważać na skrzynkę – natknęli się na ogrodzenie. Drut nie był bardzo zniszczony, tylko od spodu przetarty o skały.
Tam, gdzie schody stykały się z ogrodzeniem, nie znaleźli żadnego otworu.
– A więc założyli to później. W głębi wyspy musi jeszcze być lądowisko – rozumował logicznie profesor.
Ogrodzenie miało wysokość około dwóch i pół metra, a u góry wygięte było na zewnątrz. Słupy, zespolone ze skalnym podłożem, miały taką samą osłonę, jak tamten u podnóża schodów. Tablica ostrzegawcza rzucała się w oczy z daleka.
– I co teraz? – zapytała Djamila.
Ale Fontaine szedł już dalej. W odległości kilku metrów od schodów utworzyła się rynna erozyjna, czego nie mogli przewidzieć budowniczowie. Ogrodzenie było podmyte w tym miejscu przez wodę i żwir.
Fontaine niczym kozica skakał i wspinał się do góry, po czym przecisnął się przez otwór. W chwilę potem, już po drugiej stronie ogrodzenia, niezmordowany biegł w stronę schodów.
Hal musiał głośno krzyczeć, aby go zatrzymać, ł podał mu przez mniejszy otwór skrzyneczkę.
– Nie macie zamiaru dojść wreszcie na samą górę? – zapytała ubawiona Gela. – W ciągu całej ekspedycji nie przeżyliśmy tylu wstrząsów, co teraz. Spokojniej było nawet w żołądkach ryb.
– Zaraz będziemy na miejscu – dyszał Hal. – Ja też bym wolał znajdować się teraz w statku powietrznym. – Przecisnął się przez otwór w parkanie. Na schodach czekał już zniecierpliwiony profesor ze skrzynką w ręku. Nie wyglądało na to, aby zamierzał wyręczyć Hala w dźwiganiu jej.
– Nieźle was tu umieścili – odezwał się Hal do Geli. – Wcale się nie dziwię, że przez tyle czasu nikt was nie odkrył. Te chytre tablice…
– Jakie tablice? – zapytała Gela.
Hal uświadomił sobie, że tamci nie znają w ogóle tych napisów ostrzegawczych, a przynajmniej nie wiedzą nic o ich przeznaczeniu. Wspinając się dalej i dysząc ciężko, zaczął opowiadać jej o wszystkim, co dotychczas odkryli na wyspie. Przysłuchiwała się uważnie, nie przerywając mu ani na chwilę. Jedynie na samym początku wtrąciła, że wywoła również radiostację na “Oceanie”, aby cała załoga mogła wysłuchać interesujących wieści.
Wkrótce znaleźli się na górnej krawędzi skał. Stali na lekko spadzistej platformie, pokrytej zaroślami i ptasim kałem. Przed nimi widniała rozległa, wznosząca się łagodnie równina, porosła karłowatymi, tuż na urwiskiem nawet poszarpanymi krzewami i ułomnymi, przeważnie kolczastymi drzewami. W wielu miejscach sterczały z ziemi zwietrzałe, czerwonobrunatne skały koralowe. Pomiędzy nimi, na skąpych, wypłukanych warstwach osadowych, rosła gdzieniegdzie trawa, oraz mech i oset. Chmara różnorodnego ptactwa gnieździła się w zaroślach, hałasując przeraźliwie, ale bez przesadnej trwogi. Od czasu do czasu jakaś zielona, połyskliwa jaszczurka przemykała do swej kryjówki.