Res znów oparła głowę o ławkę. Czuła się rozczarowana. Powróciły myśli natrętne i męczące. Pamięć podsunęła jej rozmowę z Mexerem, a raczej jego pouczenia sprzed niespełna piętnastu minut, i Res mimo woli zaczęła znowu wyszukiwać argumenty. Ale jednocześnie uświadomiła sobie z przykrością, że nawet najbardziej celne nie zdołają skłonić Mexera do podjęcia tej pracy.
Obiektywnie każdy przyzna, że nie zaniedbałam niczego, aby pomyślnie doprowadzić prace do końca, pomyślała. A co sądził Mexer? Że to tylko spekulacje, za słabo podbudowane naukowo. To, że rozwiązała wiele problemów w sposób możliwy do przyjęcia, nie ma chyba dla niego żadnego znaczenia. Grała o wysoką stawkę i przegrała. Res uśmiechnęła się gorzko. Głupie powiedzenie, pomyślała z ironią.
Ten strach Mexera przed najmniejszym nawet ryzykiem! Ha! Chciałabym wiedzieć, co jego instytut ma zamiar zrobić, aby zniszczyć zalew bakterii. Zniszczyć! Tak jak gdyby to rozwiązywało sprawę.
Przez chwilę Res przypomniała sobie, jak sama usiłowała podejść do tych mikrobów przemocą. Była szczęśliwa, że jej się wtedy nie udało. A jednak…
Coś przemknęło obok niej. Znajomy wróbel siedział znowu nie opodal. Upodobał sobie tamto piórko.
Res obserwując ptaka otrząsnęła się z przykrych myśli. Z trudem powstrzymywała się od śmiechu widząc, jak wróbel to szarpał, to znów dziobał, wreszcie stracił równowagę, kiedy udało mu się to piórko schwycić. Teraz pofrunął na drzewo. Jego lot, mimo balastu, był lżejszy.
Masz rację, wróbelku, nie należy się poddawać, pomyślała i zerwała się z miejsca. Spojrzała na instytut, mruknęła: – Zobaczymy! – odgarnęła nogą źdźbła trawy i zdecydowanym krokiem ruszyła w stronę tarasu restauracji.
O tak wczesnej popołudniowej porze było tu spokojnie. Res wyszukała sobie miejsce, z którego mogła objąć wzrokiem salę, w roztargnieniu wodziła palcem po klawiaturze pulpitu dyspozycyjnego, po czym podjąwszy nagłą decyzję, zaprogramowała dosyć obfite menu.
Dopiero teraz rozejrzała się wokoło. Sala jadalna, urządzona z przepychem, robiła wrażenie zaniedbanej: kwiaty na stołach sprzed dwóch dni, poplamione tu i ówdzie taśmy obsługujące, śmieci na dywanie oddzielającym dwa rzędy stołów.
Res nie obejrzała jeszcze wszystkiego, kiedy obok niej odezwał się brzęczyk, a taśma obsługująca zatrzymała się.
Res spojrzała na potrawy i… osłupiała. Jeden talerz pusty. Na pstrągu z sąsiedniego półmiska piętrzył się bigos, w kompotierce znajdował się płyn, który przypominał raczej rozpuszczone masło, a na taśmie leżały polanę sokiem kostki ananasa.
Pierwszym odruchem Res był gniew. Potem pomyślała, że to wszystko wygląda humorystycznie. Odszukała na klawiaturze odpowiedni przycisk i wcisnęła go, wzywając porządkowego.
Zadziwiająco szybko zjawił się blady, młody mężczyzna.
– Spójrz tylko, proszę – powiedziała uprzejmie Res, wskazując ręką na taśmę.
Mężczyzna popatrzył, zmarszczył czoło, po czym zauważył:
– Co za łajdak! Znowu staje dęba. Teraz przesuwa taśmę za szybko. To znaczy – w zamyśleniu przytknął palec do policzka – przekaźnik chyba nawalił…
– Tak, tak – przerwała mu Res niecierpliwie. – Ale mój przekaźnik jest w całkowitym porządku. I wyobraź sobie, że sygnalizuje głód. A więc postaraj się, żeby ten łajdak nie włożył teraz pstrąga do kompotu.
– Oczywiście, oczywiście – zapewnił porządkowy. Uruchomił taśmę, po czym zniknął.
Ten drobny incydent ożywił Res. To zadanie muszę jakoś doprowadzić do końca, pomyślała. Zobaczymy, kto ma rację. Szkoda tylko, że narazimy się na duże straty. Zapragnęła nagle porozmawiać z kimś, nie tylko o pracy i swojej porażce, ale tak po prostu.
Kiedy wrócę od dzieci, pogadam sobie z Ewą, postanowiła.
Taśma obok niej szarpnęła gwałtownie, potem jeszcze raz i jeszcze. Res uśmiechnęła się. Była pewna, że bladolicy obsługuje teraz taśmę ręcznie. Zresztą to, Co wkrótce podjechało, odpowiadało ściśle zamówieniu i smakowało bez zarzutu. Widocznie “ten łajdak” umiał jednak przygotować potrawy.
Nie odbierzesz mi apetytu, pomyślała złośliwie o Mexerze, który, jak wiedziała, cierpiał na rzadką już chorobę, chroniczny nieżyt żołądka. W tej chwili nie współczuła mu ani trochę.
Jeszcze raz przypomniała się jej dyskusja z nim. Jeżeli on przeforsuje ten swój plan zniszczenia, to mogę zapomnieć o swojej hipotezie… Odbierze mi materiały potwierdzające moje przypuszczenia. Głupia sprawa!
Upłynęła godzina, zanim uzyskano połączenie. Res specjalnie w tym celu wymieniła mały wideofon w pokoju hotelowym na aparat, który wyświetlał w naturalnych wymiarach.
Telekomputer zaanonsował ją już wcześniej, Ewa nie była więc zaskoczona.
– Cześć, Res – powitała ją. – Dobrze, że znowu cię widzę. Kiedy spotykałyśmy się ostatnim razem? W zeszłym roku, na Sylwestra, prawda? Co słychać u twoich pożeraczy betonu? Dobrze wyglądasz! Do twarzy ci w tych krótkich włosach, wiesz? Ja z moją płaską czaszką nie mogłabym sobie na to pozwolić. Ale powiedz, co słychać, jak dzieci?
– Uff! – jęknęła Res. – Czy twój Gwen… jesteście chyba jeszcze razem? – Kiedy Ewa skinęła energicznie głową, Res mówiła dalej: – No wiesz, nigdy nic nie wiadomo! Był podobno lekkoduchem. A więc czy cię twój Gwen nie uspokoił?
Ewa zaśmiała się.
– Pewnie moja praca sprawia, że mu się to jeszcze nie udało – wyjaśniła.
Res skinęła głową.
– Musicie poprawić swoje usługi, żeby nie było tylu zażaleń. Czy te nowe automaty kulinarne nie są przypadkiem z waszej budy? Właśnie miałam z nimi przygodę. Gwen jest w domu?
– Skądże! – odparła Ewa. – Razem z komisją ONZ przebywa gdzieś w Algierze, a więc nie tak daleko od ciebie. Mają zatrzymać piasek, czy coś takiego. Zupełnie oszalał na tym punkcie. Ale powiedz mi, jak dzieci? Co z pracą?
– Właśnie wracam od mojej dwójki. Czują się wspaniale. Spotkaliśmy się po raz pierwszy od dwóch tygodni. Zobacz! – Res położyła przed obiektyw zdjęcie stereoskopowe dwojga dzieci, ośmioletniego chłopca i dziesięcioletniej dziewczynki. – Te nowe domy opieki to istny raj dla dzieciaków. I zawsze korzystam z codziennej wideogodziny. Jesteśmy z tego bardzo zadowoleni. A ty trzymasz swoją Maud nadal w domu?
Ewa znów skinęła głową.
– No tak, a jeżeli chodzi o pracę – opowiadała dalej Res – to właśnie wyleciałam od Mexera. Skończyłam z tym, przynajmniej na razie.
– Co takiego? – Ewa była szczerze zdziwiona. – Oszalałaś? Tyle się nad tym namęczyłaś. Przecież to, że Tom was opuścił, było też związane z twoim obsesyjnym umiłowaniem pracy, musisz przyznać. A teraz co? Mexer to ten karierowicz, teoretyk, tak? Czy to nie on napisał pracę dyplomową, z którą nikt nie wiedział, co robić?
– Stop, stop! – zawołała Res ubawiona. – Tak, to on. Ale widocznie jednak coś znaczy, skoro dostał awans. Akademia potrzebuje też ludzi superpilnych. Zresztą znam go lepiej niż ty. Studiowałam z nim razem przez pięć lat.
– Tak, wiem. I nic ci nie przychodzi do głowy? Nie sądzisz, że on widzi w tobie rywala? Tacy ludzie czują to na odległość! Gdyby twoja praca została oceniona pozytywnie, może i ty byś awansowała. Wszystko jasne! – Ewa stuknęła dłonią w czoło, jak gdyby odkryła akurat, w jaki sposób można pokonać prędkość światła.
– To absurd! – zaprotestowała bez przekonania Res. – Przecież żyjemy w dwudziestym drugim wieku!
– O, tak! – powiedziała Ewa z przekąsem. – Nikt teraz nie morduje ani nie kradnie. Ludzie przestali oszukiwać. Zboczeńcy seksualni i kleptomani zostali wyleczeni dzięki waszej słynnej metodzie oddziaływania na geny, wiem o tym. Nadal jednak brakuje leku na chorobliwą ambicję czy zawiść. I podobno nadal istnieją zazdrość, obraza i tym podobne zjawiska.
Ostatnie słowa Ewa wypowiedziała z żartobliwą ironią. Jej dosyć pełne policzki pokryły się rumieńcem, a włosy wydawały się jeszcze bardziej nastroszone niż na początku rozmowy.
– Nawet Gwen się wścieknie, kiedy opowiem mu o tym. A ty siedzisz jak gdyby nigdy nic i znosisz to wszystko – dodała.