Obserwacje nie przebiegały tak niepostrzeżenie, jak by życzyły sobie tego obydwie strony. Rozmowa zaczęła się rwać.
– Wybaczcie nam – powiedziała otwarcie Carol – ale jesteśmy jednak trochę zaskoczeni.
To przełamało lody. Wszyscy roześmieli się szczerze. Wydawało się teraz, że kolory na sukni Djamili zmieniają się już nie tak często, a biegnące po ciele Ewy fale ustąpiły miejsca poruszającej się lekko gęstej mgle.
– Słuchajcie, w jaki sposób zauważyliście naszą obecność w waszym świecie? – zapytała Gela. – Czy to naprawdę dwoje naszych zwróciło na siebie waszą uwagę na jakiejś polanie leśnej?
– To dobre: leśna polana! – Hal nie krył swego rozbawienia. – Zazwyczaj nazywam inaczej tę część ciała Djamili, na której wylądował helikopter.
Makrosi roześmieli się serdecznie, goście natomiast spoglądali na nich przez chwilę z zaskoczeniem, potem zrozumieli wszystko i również wybuchnęli śmiechem.
– Jak to, to byliście wy, naprawdę? – Gela, nie przestając się śmiać, bez żenady wskazała palcem na Djamilę. – A wiesz, kto po tobie spacerował?
On! – Ostentacyjnie wyciągnęła ręką w stronę Karla, po czym dodała: – I ja.
Karl śmiał się wprawdzie wraz z innymi, ale czuł się jakoś nieswojo. Mimo woli spojrzał na Djamilę. Pod jej lekką szatą rysowały się piersi, osłonięte migotliwą grą barw. Ogarnęło go zakłopotanie.
Kiedy minął już atak wesołości, Djamila powiedziała:
– Hal ostrzegł mnie wtedy, że na mojej piersi wylądował helikopter, ale pomyślałam, że po prostu żartuje. No cóż, zaskoczyliście nas swoim, pojawieniem się, to pewne. Nie wszyscy ludzie na świecie wiedzą o waszym istnieniu, ale to się wkrótce zmieni. A teraz inna sprawa: Czym mogłabym was ugościć, albo raczej w jaki sposób? Karl roześmiał się.
– Właściwie wszystkim – odparł – jeżeli tylko porcje będą odpowiednio małe.
Djamila wstała. Natychmiast zniknął jej obraz hologramowy. Tuż obok stołu wyrosła ściana o porowatej strukturze, na której migotały i odbijały się fluoryzujące barwne punkty światła laserowego. Następnie w ich polu widzenia ukazał się paznokieć, który wsuwał na olbrzymi stół, będący dla nich podłogą, chybotliwą tacę. Stały na niej, nieco topornie wykonane, trzy małe pojemniki, zawierające po jednej kropli brunatnej cieczy. Karl ujął tacę i postawił ją na stole. Po chwili ukazała się Djamila, znowu w rozmiarach mikro. Na twarzach gospodarzy rysowała się napięta uwaga.
Karl przejął inicjatywą. Podbiegł do helikoptera. Po chwili wrócił z dwiema metalowymi płytkami, przywiązanymi sznurkami do kieszeni, i zanurzył je kolejno w naczyniach. W momencie dotyku kopulasta kropla skurczyła się. Napięcie powierzchniowe, które mogłoby utrudnić picie, zniknęło.
– Wypijemy za naszą owocną współpracę! – powiedziała Gela, widząc niezdecydowanie gospodarzy, którzy widocznie nie byli pewni, jak goście poradzą sobie z poczęstunkiem. – I za to, żebyśmy znowu upodobnili się do ludzi.
Unieśli naczynia. Goście musieli posłużyć się obydwiema dłońmi. Kielichy gospodarzy były podobne, ale dla nich mniejsze i misterniej wykonane. Karl, przytykając kielich do ust, pomyślał mimo woli, ile trudu musiało kosztować makrosów wykonanie takich naczyń.
Wypili. Był to napój trudny do zidentyfikowania, ale smaczny i – jak się wkrótce okazało – bardzo pobudzający.
Teraz Djamila skierowała rozmowę na temat, który intrygował ich najbardziej: pochodzenie maluchów.
– Opowiedzcie coś o swojej ojczyźnie – zaproponowała wprost.
– To, co najważniejsze, znacie już chyba – odparła Gela. – Wydaje mi się, że powinniście odnaleźć w naszej społeczności swoją własną historię, bo my żyjemy teraz chyba tak, jak wasi przodkowie w latach osiemdziesiątych dwudziestego wieku.
– Może nie tak dokładnie – zauważył Gwen. – Wtedy ludzkość dzieliła się właściwie na trzy obozy, ścierające się wzajemnie, co wpływało na wiele decyzji. Tego już chyba nie macie.
– To prawda – potwierdził Karl – ale istnieją różne prądy. Na przykład dawna sekta nie jest już przy władzy, ale jest jeszcze dosyć silna i ma zwolenników niestety nie tylko wśród ludzi starszych, przy czym jest oczywiście odsunięta od rządów. Władzę posiadamy my, wszyscy postępowi robotnicy w sojuszu z przychylnymi nam członkami dawnej elity, widzimy jednak, że za pozorną świadomością obywatelską kryją się u niektórych niechęć do nowości, wzajemna nieufność, maskowanie zła, zakłamanie i egoizm. Nawet rząd walczy teraz o odpowiednie kryteria, które pomogłyby odróżnić wroga od przyjaciela. Możecie sobie teraz wyobrazić, ile zależy od powodzenia naszej ekspedycji, której celem jest nawiązanie kontaktu z wami.
– Cóż, wydaje mi się, że nasza pomoc dla was jest bez wątpienia możliwa. – Partnerka Gwena wyciągnęła rękę, wskazując na mutanty roślin, przy czym jej dłoń wymknęła się z zasięgu hologramu. Przez chwilę wydawało się, że od ściany odrywa się olbrzymi głaz, przechylając się nad stołem.
Ewa spojrzała na Hala, który skinął z aprobatą głową, i dopiero wtedy zaczęła mówić dalej:
– Jestem też przekonana, że chcemy wam pomóc. Nie zostałam wprawdzie upoważniona do obiecywania wam czegokolwiek, ale nie sądzę, aby był to problem. A czy u was wszyscy będą chcieli naszej pomocy?
– Wydaje mi się – wtrącił Gwen – że takie małe rozmiary mają również swoje zalety. Być może niektórzy z was nie będą chcieli wzorować się na nas, lecz zapragną po prostu powstrzymać upadek.
– Gadasz bzdury! – oburzyła się Ewa. – Mógłby ktoś pomyśleć, że popierasz tę idiotyczną naprawę świata, głoszoną przez dawnych proroków.
– Mało będzie takich, którzy nie poprą zmiany. Nasza bezpieczna mikroprzestrzeń staje się za ciasna, a makroświat jest zbyt wrogi – powiedział zdecydowanie Karl.
– Tych, którzy się wahają – powiedziała Carol – odstrasza nie tyle wielkość ciała, co sposób, w jaki wy żyjecie!
– Jak to? – To pytanie padło niemal jednocześnie z ust Gwena i Djamili.
– Przecież żyjemy dobrze – dodała Djamila. Mała lekarka uśmiechnęła się z zakłopotaniem.
– Owszem – odparła przeciągle – z waszego punktu widzenia! – Wzruszyła ramionami. – U nas pieniądze stanowią nadal ekwiwalent wszystkich towarów, chociaż nie wszystko można kupić. Ogólny poziom życia jest wysoki, ale istnieją dysproporcje. Trudno jest ustalić sprawiedliwe płace. Niedawno – tu poprawiła się momentalnie – a właściwie przed dwoma laty zdarzył się wypadek porzucenia pracy przez chłopów uprawiających makropola.
Gospodarze spojrzeli po sobie pytająco. Carol pośpieszyła z wyjaśnieniem.
– Za strefą ochronną mamy duże obszary pól uprawnych z makroroślinami, na przykład warzywami.
– I truskawkami – wtrącił Karl. – To bardzo praktyczne. Jedna makrotruskawka wystarczy na kompot dla czteroosobowej rodziny na cały rok.
Znowu wybuchnęli śmiechem.
– Oczywiście żniwa wymagają specjalnej technologii i wielkich maszyn – mówiła dalej Carol. – I wtedy zaczął się strajk. Mikrorolnicy otrzymywali dodatek za ciężką pracę, bo nie posiadali takich urządzeń technicznych. Ale za to makrorolnicy mieli pracę bardziej ryzykowną. Doszło niemal do kryzysu żywnościowego.
– Ale przecież przy waszym, wybaczcie mi to określenie, małym społeczeństwie mieliście wspaniałe warunki, lepsze – niż my, aby znieść system pieniężny i różnice socjalne! – Res z podniecenia aż nachyliła się do przodu. – Właśnie dlatego, że dzięki makrouprawie możecie produkować w nadmiarze Czy wiecie, jak długo to trwało u nas? Najpierw musieliśmy rozwiązać problem wyżywienia. Potem zniesiono opłaty w środkach komunikacji publicznej. Wszystko pasowało. Nikt przecież nie jeździ w nieskończoność dla samej przyjemności, tylko dlatego, że to nic nie kosztuje. Następnie przyszła kolej na artykuły gospodarstwa domowego, tylko że musieliśmy wprowadzić jeszcze coś w rodzaju bonów. Każdy mógł otrzymywać cały sprzęt, ale tylko raz na dwa lata wolno mu było wymieniać starą rzecz na nową. Tymczasem produkcja samochodów rozwinęła się do tego stopnia, że można było wprowadzić system wynajmu. Nikt nie otrzymywał samochodu na własność, było ich jednak do dyspozycji tyle, że każdy, kto potrzebował i oczywiście miał prawo jazdy, mógł sobie jeden wziąć. Po zakończonej podróży zostawiało się go po prostu, żeby inny mógł skorzystać. Te, które nie nadają się już do użytku, organa terytorialne wymieniają na nowe. Jeszcze dziś postępujemy w ten sam sposób, również z samolotami o napędzie E i M. Okazuje się, że to zdaje egzamin. Początkowo istniały pewne trudności, ale w rezultacie ludzie otrzymali do swojej dyspozycji bardziej komfortowe środki komunikacji. Dziś to wszystko przebiega już bez zgrzytu.