Teraz delegaci Scytów zwracają się do tych, a także i innych zgromadzonych królów i informując ich o nadciągającej perskiej nawałnicy, apelują: Wy nie powinniście w żaden sposób usuwać się na bok i obojętnie patrzeć na naszą zagładę, lecz uzna-wszy sprawę za wspólną, wyjdźmy razem przeciw najeźdźcy…
I żeby przekonać ich do współdziałania i wspólnej walki, mówią, że Persowie nie idą tylko przeciw Scytom, ale że chcą podbić wszystkie ludy: Pers… skoro tylko przeszedł na nasz kontynent, poskramia wszystkich, jakich po drodze napotka.
Królowie, jak relacjonuje Herodot, wysłuchali przemowy Scytów, ale ich zdania były podzielone. Jedni uznali, że trzeba Scytom bezwzględnie pomóc i stawać w potrzebie, pozostali jednak woleli na razie trzymać się na boku, twierdząc, że tak naprawdę Persowie chcą zemścić się tylko na Scytach, a innych zostawią w spokoju.
Wobec tego braku jedności Scytowie, wiedząc, że przeciwnik jest bardzo silny, zamiast otwartego boju postanawiają powoli i skrycie schodzić wrogowi z drogi i wymijając go, studnie i źródła zasypywać, trawę niszczyć, a sami podzielić się na dwie grupy i trzymając się od Persów na odległość jednego dnia marszu, bez przerwy się cofać i dezorientując swoimi ciągle zmieniającymi się ruchami, cały czas coraz bardziej wciągać ich w głąb kraju.
Co postanowili, to wcielają w życie.
Przed tym jednak wozy, na których przebywały ich dzieci i wszystkie ich żony, jako też całe bydło… wyprawiali naprzód i wy-duli rozkazy, żeby to wszystko bez przerwy ciągnęło na północ.
Na północ, gdzie przed ludźmi gorącego południa – Persa-mi – będzie ich ochraniać mróz i śnieg.
Armii Dariusza, która wkracza do Scytii, nie wydają otwartej bitwy. Odtąd ich taktyką, ich bronią będzie podstęp, unik i zasadzka. Gdzie są? Przebiegli, szybcy, tajemniczy jak zjawy, nagle pojawiają się na stepie i zaraz w tym stepie znikają.
To tu, to tam Dariusz widzi ich konnicę, widzi pędzące zagony, które nagle znikają za linią horyzontu. Donoszą mu, że widziano ich na północy. Kieruje tam armię, ale kiedy dociera ona na miejsce, ludzie widzą, że przybyli na pustynię. Na tej pustyni nie mieszkali żadni ludzie, a leży ona ponad krajem Budynów, ciągnąc się przez siedem dni drogi. Itd., itd. Herodot rozpisuje się o tym obszernie. Bo Scytowie, aby zmusić do walki opornych sąsiadów, tak kluczą, aby wojska Dariusza w pogoni za nimi musiały wejść na ziemie trzymających się na uboczu plemion. Teraz, najechane przez Persów, muszą razem ze Scytami walczyć z Dariuszem.
Król Persów czuje się coraz bardziej bezradny, w końcu wysyła do króla Scytów posłańca z żądaniem, aby Scytowie przestali uciekać i albo stoczyli z nim bitwę, albo uznali jego nad sobą panowanie. Na to król Scytów odpowiada: – Nie uciekamy, tylko ponieważ nie mamy ani miast, ani pól uprawnych, nie mamy czego bronić. Nie widzimy więc powodu, aby się bić. Ale za to, że twierdzisz, iż jesteś naszym panem, i chcesz, żebyśmy to uznali – za to odpokutujesz.
Królowie Scytów, usłyszawszy słowo niewola, wpadli w furię. Kochali wolność. Kochali step. Kochali nieograniczoną przestrzeń. Oburzeni tym, jak traktuje ich Dariusz, poniżając ich i upokarzając, korygują taktykę. Postanawiają nie tylko kluczyć i krążyć, nie tylko robić zygzaki i pętle, ale również napadać na Persów, kiedy ci będą szukali pożywienia dla siebie i paszy dla koni.
Położenie armii Dariusza staje się coraz trudniejsze. Tu, na wielkim stepie, obserwujemy zderzenie się dwóch stylów, dwóch struktur. Zwartej, sztywnej, monolitycznej struktury regularnej armii i luźnej, ruchliwej, nieuchwytnej struktury małych związków taktycznych. To jest też armia, ale amorficzna armia cieni, zjaw, rozgęszczonego, przezroczystego powietrza.
– Pokażcie się! – woła w pustkę Dariusz. Ale odpowiada mu tylko cisza obcej, nieobjętej, niezmierzonej ziemi. Stoi na niej potężna armia, której nie może użyć, która jest bezsilna i nic nie znaczy, bo wagę mógłby jej nadać tylko przeciwnik, ale ten nie chce się pojawić.
Scytowie widzą, że Dariusz znalazł się w kłopotliwej sytuacji, i przez herolda posyłają mu w darze ptaka, mysz, żabę i pięć strzał.
Każdy człowiek ma pewną własną siatkę rozpoznawczą i interpretacyjną, którą, najczęściej odruchowo i bezrefleksyjnie, nakłada na każdą napotkaną rzeczywistość. Często jednak te inne rzeczywistości nie przystają, nie pasują do kodu naszej siatki i wówczas można tę rzeczywistość i jej elementy mylnie odczytać i w rezultacie błędnie zinterpretować. Odtąd człowiek ów będzie poruszać się w rzeczywistości fałszywej, w świecie mylących i nieprawdziwych pojęć i znaków.
Tak jest i tym razem.
Otrzymawszy od Scytów dary, Persowie odbyli naradę. Da riusz był tego zdania, że Scytowie wydali mu siebie samych oraz ziemię i wodę (symbol poddaństwa), a wnioskował w ten sposób: mysz żyje w ziemi i żywi się tym samym plonem co człowiek, żaba zaś w wodzie, a ptak najbardziej przypomina konia; wreszcie strzały oddają oni niby własną swą siłę. Takie zdanie wyraził Dariusz. Temu przeciwne było zdanie Gobryasa. Przypuszczał on, że takie jest znaczenie darów: – Persowie, jeśli nie staniecie się ptakami i nie wzlecicie ku niebu albo zmienieni w myszy, nie skryjecie się pod ziemią, albo w postaci żab nie wskoczycie do bagien – to nie wrócicie do domu, rażeni tymi strzałami. Tak wyjaśniali Persowie owe dary.
A tymczasem ustawili się Scytowie naprzeciw Persom w szyku bojowym z piechotą i jazdą, jakby do walki. Musiał to być imponujący widok. Wszystkie wykopaliska archeologiczne, wszystko, co znaleziono w ich kurhanach, w których grzebali zmarłych w ich szatach, razem z ich końmi, bronią, sprzętem i biżuterią, wskazuje, że mieli ubiory pokryte zlotem i brązem, że ich konie nosiły uprząż nabijaną i spinaną rzeźbionym metalem, że używali mieczy, toporów, luków i kołczanów starannie cyzelowanych i suto zdobionych.
Dwie armie stoją naprzeciw siebie. Jedna, perska, największa na świecie, i druga, mała, scytyjska, stojąca na straży krainy, której wnętrze przesłania Dariuszowi biała kurtyna śniegu.
Musi to być moment pełen napięcia – myślę, ale w tej chwili przychodzi chłopak i mówi, że abbe Pierre prosi na drugi koniec dziedzińca, gdzie w cieniu rozłożystego mangowca stoi stół, na którym czeka obiad.
– Zaraz! Za sekundę! – wołam. Odruchowo ocieram czoło ociekające z emocji potem i czytam dalej:
Gdy tak stali, środkiem obu wojsk przebiegł zając; każdy ze Scytów, co zająca zobaczył, zaczął go ścigać. Kiedy więc pomieszały się szeregi scytyjskie i powstał krzyk, zapytał się Dariusz o przyczynę tumultu wśród nieprzyjaciół, a kiedy dowiedział się, że oni ścigają
zająca, tak odezwał się do tych, z którymi w ogóle zwykł był rozmawiać: - Ci ludzie bardzo nas sobie lekceważą i jest mi teraz jasne, że Gobryas miał rację, mówiąc o darach scytyjskich. Ponieważ i mnie się teraz wydaje, że tak jest właśnie z tymi darami, trzeba nam dobrej rady, jak mamy nasz odwrót bezpiecznie wykonać.
Zając? Jego dziejowa rola? Historycy są zgodni w tym, że to Scytowie zatrzymali pochód Dariusza na Europę. Gdyby się to nic stało, losy świata mogłyby potoczyć się inaczej. A o odwrocie Dariusza zdecydowało ostatecznie to, iż Scytowie, goniąc beztrosko zająca na oczach perskiej armii, okazali, że ją ignorują, lekceważą, mają w pogardzie. I ta pogarda, to poniżenie było dla króla Persów straszniejszym ciosem, niżby nim było przegranie wielkiej bitwy.
Nastała noc.
Dariusz każe, jak zawsze o tej porze, zapalić ogniska. Przy ogniskach mają pozostać ci żołnierze, którym brakuje już sił do marszu – ciury, łazęgi, chorzy. Każe uwiązać osły, żeby ryczały, stwarzając pozór, że w perskim obozie toczy się normalne życie. A sam, pod osłoną nocy, na czele swojej armii zaczyna odwrót.