A jednak choć alfabety hindi i chiński sprawiały mi jednakową trudność, różnica między zachowaniem ludzi w obu tych krajach była widoczna. Hindus jest istotą rozluźnioną, Chińczyk – spiętą i czujną. Tłum Hindusów jest bezkształtny, płynny i spowolniały, tłum Chińczyków uformowany w szeregi, zdyscyplinowany, maszerujący. Czuje się, że nad tłumem Chińczyków stoi dowódca, wyższy autorytet, natomiast nad tłumem Hindusów unosi się areopag niezliczonych i niczego nie wymagających bóstw. Jeżeli tłum Hindusów napotka coś ciekawego – przystaje, przygląda się i zaczyna dyskutować. W takiej samej sytuacji tłum Chińczyków będzie szedł dalej, zwarty, karny, ze wzrokiem utkwionym w wyznaczony cel. Hindusi są znacznie bardziej obrzędowi, namaszczeni, religijni. Świat ducha i jego symboli jest tu zawsze w pobliżu, obecny, wyczuwalny. Droga mi wędrują święci, pielgrzymki zmierzają do świątyń – siedzib bogów, tłumy gromadzą się u stóp świętych gór, kąpią się w świętych rzekach, palą zmarłych na świętych stosach. Chińczycy wydają się mniej ostentacyjni, znacznie bardziej dyskretni i zamknięci. Nie mają czasu świętować, bo muszą wykonywać po lecenia Mao lub innego autorytetu, zamiast oddawać cześć bogom, myślą o przestrzeganiu etykiety, zamiast pielgrzymów drogami idą brygady produkcyjne.
Różne też mają twarze.
Twarz Hindusa może zaskoczyć nas jakąś niespodzianką; a to na czole pojawi się czerwona kropka, a to na policzkach zobaczymy kolorowe wzory, a to w uśmiechu pokażą się ciemnobrązowe zęby. Takich niespodzianek nie sprawi nam twarz Chińczyka. Jest ona gładka i ma niezmienne rysy. Wydaje się, że nic nie może zburzyć jej nieruchomej powierzchni. To twarz, która mówi, że kryje coś, czego nie wiemy i nigdy nie będziemy wiedzieć.
Raz kolega Li zabrał mnie do Szanghaju. Pekin i Szanghaj
– jakaż różnica! Poraził mnie ogrom tego miasta, różnorodność
jego architektury – całe dzielnice zbudowane a to w stylu francuskim, a to włoskim czy amerykańskim. Wszędzie, kilometrami, ocienione aleje, bulwary, promenady, pasaże. Rozmach zabudowy, wielkomiejski ruch, samochody, riksze, rowery i tłumy, tłumy przechodniów. Sklepy, a tu i tam nawet bary. Dużo cieplej niż w Pekinie, powietrze łagodne, czuje się bliskość morza.
Kiedyś przejeżdżaliśmy przez dzielnicę japońską, zobaczyłem ciężkie, przysadziste słupy świątyni buddyjskiej. – Czy ta świątynia jest otwarta? – spytałem kolegę Li. – Tu, w Szanghaju, na pewno tak – odpowiedział z mieszaniną ironii i lekceważenia, jakby Szanghaj to były Chiny, ale takie niestuprocentowe, niezupełnie mao-tse-tungowe.
Buddyzm rozkrzewił się w Chinach dopiero w pierwszym tysiącleciu naszej ery. Do tego czasu już od pięciuset lat na tych ziemiach panowały równolegle dwa nurty duchowe, dwie szkoły, dwie orientacje – konfucjańska i taoistyczna. Mistrz Konfucjusz żył w latach 560-480 przed narodzeniem Chrystusa. Nie ma wśród historyków zgody, czy twórca taoizmu – mistrz Lao-tse -był starszy czy młodszy od Konfucjusza. Wielu znawców utrzymuje nawet, że Lao-tse w ogóle nie istniał, a jedyna książeczka, którą miałby po sobie zostawić – Tao-te-czing - jest po prostu kolekcją fragmentów, aforyzmów i powiedzeń zebranych przez anonimowych skrybów i kopistów.
Jeżeli przyjmiemy, że Lao-tse żył i byt starszy od Konfucjusza, to możemy też uznać za prawdziwą opowieść, wielokrotnie później powtarzaną, jak to młody Konfucjusz odbył wędrówkę do miejsca, w którym żyt mędrzec Lao-tse, i poprosi! go o radę – jak żyć? „Pozbądź się arogancji i pożądliwości – odpowiedział starzec – pozbądź się nawyku schlebiania i nadmiernej ambicji. Wszystko to wyrządza ci szkodę. To tyle, co mam ci do powiedzenia".
Ale jeśli to Konfucjusz był starszy od Lao-tse, mógł on przekazać swojemu młodszemu rodakowi trzy wielkie myśli. Pierwszą: „Jakże potrafisz służyć bogom, skoro nie wiesz, jak służyć ludziom?". Drugą: „Dlaczego odpłacać dobrem za złe? Czym odpłacisz wówczas za dobro?". I trzecią: „Jak możesz wiedzieć, czym jest śmierć, skoro nie wiesz, czym jest życie?".
Myśl Konfucjusza i myśl Lao-tse (o ile istniał) zrodziły się u schyłku dynastii Czou, mniej więcej w Epoce Walczących Królestw, kiedy Chiny były rozdarte, podzielone na wiele państw prowadzących ze sobą zażarte, dziesiątkujące ludność wojny. Człowiek, który zdołał chwilowo ujść rzezi, ale dalej nęka go niepewność i strach przed jutrem, zadaje sobie pytanie: jak przeżyć? I na to właśnie pytanie stara się odpowiedzieć myśl chińska. Jest ona, być może, najbardziej praktyczną filozofią, jaką zna świat. W przeciwieństwie do myśli hinduskiej, rzadko zapuszcza się ona w regiony transcendencji i stara się podsunąć zwykłemu człowiekowi rady, jak przetrwać w sytuacji, w której znalazł się on z tej prostej przyczyny, że bez swojej woli i zgody pojawił się na naszym okrutnym świecie.
W tym właśnie zasadniczym punkcie drogi Konfucjusza i Lao-tse (o ile istniał) rozchodzą się, a ściślej, każdy z nich na pytanie: jak przeżyć?, daje odmienną odpowiedź. Konfucjusz mówi, że człowiek rodzi się w społeczeństwie, a zatem ma pewne powinności. Najważniejszymi są – wykonywanie poleceń władzy i uległość rodzicom. Także – poszanowanie przodków i tradycji. Ścisłe przestrzeganie etykiety. Przestrzeganie istniejącego porządku i niechęć do wprowadzania zmian. Człowiek Konfucjusza to istota lojalna i pokorna wobec władzy- Jeżeli będziesz posłusznie i sumiennie wypełniał jej nakazy – mówi Mistrz – przetrwasz.
Inną postawę zaleca Lao-tse (o ile istniał). Ten twórca taoizmu radzi trzymać się od wszystkiego na uboczu. Nic nie jest trwałe – mówi Mistrz. Więc nie przywiązuj się do niczego. Wszystko, co istnieje – zginie, bądź więc ponad to, zachowaj dystans, nie staraj się być kimś, do czegoś dążyć, coś posiadać. Działaj przez niedziałanie, twoją silą jest słabość i bezradność, twoją mądrością – naiwność i niewiedza. Jeżeli chcesz przetrwać, uczyń się bezużytecznym, nikomu niepotrzebnym. Mieszkaj z da- la od ludzi, stań się wewnętrznym eremitą, zadowól się miseczką ryżu, łykiem wody. A najważniejsze – przestrzegaj tao. Ale czym jest tao? Tego właśnie nie da się powiedzieć, bo istotą tao jest jego nieokreśloność i niewyrażalność: „jeżeli tao da się zdefiniować jako tao, nie jest prawdziwym tao" – mówi Mistrz. Tao jest drogą i przestrzegać tao to trzymać się tej drogi i iść przed siebie.
Konfucjanizm jest filozofią władzy, urzędników, struktury, porządku i stania na baczność, filozofia taoizmu jest mądrością tych, którzy odmówili uczestnictwa w grze i chcą być tylko cząstką obojętnej na wszystko natury.
W pewnym sensie konfucjanizm i taoizm to szkoły etyczne proponujące różne strategie przetrwania. W tych partiach, w których są one adresowane do prostego człowieka, mają wspólny mianownik, a jest nim zalecenie pokory. Ciekawe, że mniej więcej w tym samym czasie, również w Azji, powstają dwa inne ośrodki myśli, które zalecają maluczkim dokładnie to samo co konfucjanizm i taoizm – pokorę (buddyzm i filozofia jońska).
Na obrazach malarzy konfucjańskich oglądamy sceny dworskie – siedzącego cesarza w otoczeniu sztywno stojących biurokratów, szefów pałacowego protokołu, nadętych generałów i kornie schylonych służących. Na obrazach malarzy taoistów widzimy dalekie pastelowe pejzaże, ledwie rysujące się łańcuchy gór, świetliste mgły, morwowe drzewa i – na pierwszym planie – smukły, delikatny, chwiejący się na niewidocznym wietrze liść bambusowego krzewu.
Kiedy teraz z kolegą Li spacerujemy ulicami Szanghaju i coraz to mija mnie jakiś Chińczyk, zadaję sobie pytanie, czy jest on konfucjanistą, taoistą czy buddystą, to znaczy, czy należy do szkoły – w języku chińskim – Dżu, Tao czy Fo.
Ale to pytanie zbyt dociekliwe, a w dodatku mylące, mijające się z istotą rzeczy. Bo wielką siłą chińskiej idei jest jej giętki I pojednawczy synkretyzm, łączenie w jedną całość różnych
kierunków, poglądów i postaw, z tym że w tym procesie nigdy nie uległy zniszczeniu rdzenie, fundamenty żadnej ze szkół. Na przestrzeni tysięcy lat historii Chin działy się w niej najprzeróżniejsze rzeczy – a to przeważał konfucjanizm, a to taoizm, a to buddyzm (trudno nazwać je religiami w europejskim rozumieniu tego słowa, skoro nie znają one pojęcia Boga), okresowe) dochodziło między nimi do napięć i konfliktów, okresowo któryś z cesarzy popierał to jeden, to drugi nurt duchowy, czasem działał na rzecz ich pojednania, czasem – skłócenia i walki, ale potem wszystko kończyło się ugodą, wzajemnym przenikaniem, jakąś formą współżycia. W wielką otchłań dziejów tej cywilizacji wpadało wszystko, było przez nią absorbowane, a następnie otrzymywało nieomylnie chińską formę i postać.