Jakim dzieckiem jest mały Herodot?
Czy uśmiecha się do wszystkich i chętnie podaje rączkę, czy boczy się i chowa w sukienkę mamy? Czy jest wieczną beksą i burczymuchą, tak że udręczona mama wzdycha czasami: – Bogowie, po cóż urodziłam to dziecko! Czy też jest pogodny i wnosi wszędzie radość? Czy jest posłuszny i grzeczny, czy raczej zamęcza wszystkich pytaniami: – A skąd się wzięto słońce? A dlaczego jest tak wysoko, że nie można go dosięgnąć? A dlaczego chowa się w morzu? Czy nie boi się, że utonie?
A w szkole? Z kim siedzi w ławce? Czy za karę nie posadzili go z jakimś niegrzecznym chłopcem/ Czy szybko nauczył się pisać na glinianej tabliczce? Czy często się spóźnia? Wierci na lekcjach? Podpowiada? Jest skarżypytą?
A zabawki? Czym się bawi mały Grek dwa i pół tysiąca lat temu? Wystruganą z drewna hulajnogą? Ustawia nad brzegiem morza domki z piasku? Łazi po drzewach? Robi sobie z
gliny ptaszki, rybki i koniki, które dziś możemy oglądać w muzeach?
Co z tego zapamięta na całe życie? Dla małego Rabi chwilą najbardziej podniosłą była poranna modlitwa u boku ojca, dla małego Prousta – oczekiwanie w ciemnym pokoju, że przyjdzie mama uścisnąć go na dobranoc. Co było takim wyczekiwanym przeżyciem dla małego Herodota?
Czym zajmował się jego ojciec? Halikarnas to portowe miasteczko leżące na szlaku handlowym między Azją, Bliskim Wschodem i Grecją właściwą. Tutaj zawijają okręty kupców fenickich z Sycylii i Italii, greckich z Pireusu i Argos, egipskich z Libii i delty Nilu. Czy ojciec Herodota nie był aby kupcem? Czy to nie on rozbudził w synu zainteresowanie światem? Czy nie znikał z domu na tygodnie i miesiące, a zapytana matka odpowiadała dziecku, że jest… i tu wymieniała nazwy, które mówiły mu tylko jedno – że gdzieś, daleko, istnieje świat wszechmogący, który może mu ojca zabrać na zawsze, ale także, bogom dzięki! – przywrócić. Czy gdzieś tam nie rodzi się pokusa, żeby ten świat poznać? Pokusa i postanowienie?
Z tych niewielu danych, które do nas dotarły, wiemy, że mały Herodot miał wujka poetę o nazwisku Panyassis, autora różnych poematów i eposów. Czy ów wujek brał go na spacery, uczył piękna poezji, tajników retoryki, sztuki opowiadania? Bo Dzieje są dziełem talentu, ale także przykładem kunsztu pisarskiego, mistrzostwa warsztatu.
Jeszcze w młodości i – zdaje się – jedyny raz w życiu Herodot jest uwikłany w politykę, i to za sprawą ojca i wuja. Ci dwaj bowiem uczestniczą w rewolcie przeciw tyranowi Halikarnasu Lygdamisowi, któremu jednak udaje się rebelię stłumić. Buntownicy chronią się na Samos – górzystej wyspie, dwa dni wiosłowania w kierunku północno-zachodnim. Tu Herodot spędza lata, być może stąd podróżuje po świecie. Jeżeli kiedyś pojawi się w Halikarnasie, to tylko na krótko. Po co? Spotkać się z matką? Nie wiemy. Można przypuszczać, że więcej już tu nie wróci.
Jest połowa V wieku. Herodot przybywa do Aten. Statek przybija do ateńskiego portu Pireus, stąd jest do Akropolu osiem kilometrów, pokonywanych wierzchem na koniu albo często piechotą. Ateny są w tym czasie światową metropolią, najważniejszym miastem planety. Herodot jest tu prowincjuszem, nie-Ateńczykiem, więc trochę cudzoziemcem, metojkiem, a tych traktują co prawda lepiej niż niewolników, ale nie tak dobrze jak urodzonych Ateńczyków. Ci ostatni są społecznością o dużej wrażliwości rasowej, silnie rozwiniętym poczuciu wyższości, ekskluzywności, nawet – arogancji.
Ale zdaje się, że Herodot szybko adaptuje się do nowego miejsca. Ten wówczas trzydziestoparoletni mężczyzna to człowiek otwarty, przyjazny ludziom, urodzony brat łata. Ma odczyty, spotkania, wieczory autorskie – z tego prawdopodobnie żyje. Nawiązuje ważne znajomości – z Sokratesem, Sofoklesem, Peryklesem. Nie jest to nawet takie trudne: Ateny nie są wielkie, liczą wówczas sto tysięcy mieszkańców i są ciasno i chaotycznie zabudowanym miastem. Dwa tylko miejsca wyodrębniają się i wyróżniają: to ośrodek kultów religijnych – Akropol – i miejsce spotkań, imprez, handlu, polityki i życia towarzyskiego – Agora. Tu od rana ludzie gromadzą się, rozmawiają, wiecują. Plac Agory jest zawsze zatłoczony, pełen życia. Tu z pewnos'cią moglibyśmy spotkać i Herodota. Ale nie przebywa w tym mieście długo. Bo mniej więcej w latach, kiedy tu dociera, władze Aten przyjmują drakońską ustawę, że prawa polityczne przysługują tylko tym, których oboje rodziców urodziło się w Attyce, to jest krainie otaczającej Ateny. Tym samym Herodot nie może uzyskać obywatelstwa miasta. Opuszcza je, znowu podróżuje, aż w końcu osiedla się na resztę życia na południu Italii, w greckiej kolonii Thurioi.
Na temat tego, co dzieje się później, zdania są podzielone. Ktoś utrzymuje, że już się stamtąd nie ruszył. Inni twierdzą, że leszcze odwiedził później Grecję, że widziano go w Atenach. Wymieniano nawet Macedonię. Ale tak naprawdę nic nie jest pewne. Umiera, kiedy ma może sześćdziesiąt lat – ale gdzie? w jakich okolicznościach? Czy ostatnie lata spędził w Thurioi, siedząc w cieniu platana i pisząc swoją książkę? A może już sam niedowidział i dyktował ją jakiemuś skrybie? Miał ze sobą notatki czy wystarczyła mu sama pamięć? Ludzie wtedy mieli wspaniałą pamięć. Więc mógł pamiętać historie o Krezusie i Babilonie, o Dariuszu i Scytach, o Persach, Termopilach i Salaminie. I tyle jeszcze innych opowieści, których pełno w Dziejach.
A
może Herodot umiera na pokładzie statku płynącego gdzieś przez Morze Śródziemne? Albo kiedy idzie drogą i zmęczony przysiada na kamieniu, żeby już z niego nie powstać? Herodot znika, opuszcza nas dwadzieścia pięć wieków temu w bliżej nieustalonym roku i w nieznanym nam miejscu.
Redakcja.
Wyjazdy w teren.
Zebrania. Spotkania. Rozmowy.
W wolnych chwilach siedzę wśród słowników (nareszcie wydano angielski!) i różnych książek o Indiach (właśnie ukazało się imponujące dzieło Jawaharlala Nehru – Odkrycie Indii, wielka Autobiografia Mahatmy Gandhiego i piękna Pańczatantra, czyli mądrości Indii ksiąg pięcioro).
Z każdym kolejnym tytułem odbywałem jak gdyby nową podróż do Indii, przypominając sobie miejsca, w których byłem, i odkrywając coraz to nowe głębie i strony, coraz to inny sens rzeczy, które zdawało mi się wcześniej, że już znam. Tym razem były to podróże znacznie bardziej wielowymiarowe niż ta pierwotnie odbyta. A jednocześnie odkryłem, że wyprawy takie można przedłużać, powtarzać, zwielokrotniać przez lektury książek, studiowanie map, oglądanie obrazów i fotografii. Co więcej – mają one pewną przewagę nad tą w rzeczywistości i realnie odbywaną, a mianowicie – w takiej podróży ikonograficznej można się w jakimś punkcie zatrzymać, spokojnie popatrzeć, cofnąć do obrazu poprzedniego itd., na co często w podróży prawdziwej nie ma czasu ani możliwości.
Zagłębiałem się więc coraz bardziej w niezwykłościach i bogactwach Indii, myśląc, że z czasem staną się one moją ojczyzną tematyczną, kiedy któregoś dnia jesieni 1957 w redakcji wywołała mnie z pokoju nasza wszystkowiedząca sekretarka Krysia Korta i tajemnicza, rozgorączkowana, szepnęła mi:
– Jedziesz do Chin!