– Dziewczyna Dwudziestego Pierwszego Wieku! Wszystkie światła na nią! – ryczy didżej. Wielki punktowy reflektor już szuka, rzucając srebrzyste, mocne światło na salę i wędrując po tańczących. Dziewczęta, których dotknął jego promień, piszczą, wierząc, że smuga światła już na nich zostanie, naznaczając je wyjątkowością w tę niezwykłą noc – ale snop światła wędruje dalej, omiata tańczących i płynie przez rozległa salę. Wszyscy krzyczą, klaszczą i czekają. Ewa powstrzymuje łzy i dołącza do okrzyków i braw.
– Zajebiście… zajebiście… zajebiście! – krzyczy jej do ucha Marysia, używając określenia, które wyczerpuje wszystko, co Marysia czuje. Promień reflektora liznął ją i pomknął dalej… wrócił… przesunął się na sąsiednią dziewczynę… przemknął po Marysi… wrócił… odbił się od Ewy i popłynął ku Patrycji… wrócił… Sala ryczy, brawa narastają, Ewa usiłuje usunąć się, by nie przeszkadzać światłu, aby wyszukało tę Jedyną. Światło mknie za nią.
– Dziewczyna Dwudziestego Pierwszego Wieku! Na podium! – wrzeszczy didżej do mikrofonu.
Ewa stoi nagle sama, wszyscy się od niej odsuwają, a światło otula ją od stóp do głowy i tak trwają przez kilka sekund.
„To pomyłka”, myśli wstrząśnięta. „Niemożliwe. To nie ja”.
Stoi oszołomiona i pełna tremy. Spełniło się to, o czym marzyła, ale jeszcze w to nie wierzy i nie wie, co ze sobą zrobić. Stoi, schwytana w światło reflektora jak ćma („Nasze mazurskie ćmy”, myśli nagle i nie wiadomo czemu przypomina sobie zapomniane wakacje z tatą, gdy była dzieckiem).
– Ewa… – syczy Marysia. – Dajesz ciała, jak słowo! Rusz się! Na podium!
„Nigdzie nie idę, bo się wygłupię. Skompromituję. Przecież to nie ja”, myśli Ewa.
– Daj czadu! Nie bój się, daj czadu, pokaż, na co stać takie dziewczyny jak my! Nie jesteśmy gorsze od tych kurw z miasta! – dyszy jej do ucha Patrycja.
– Szpaler dla Dziewczyny Dwudziestego Pierwszego Wieku! – ryczy didżej i wszyscy posłusznie się rozstępują.
Ewa doznaje dziwnego uczucia rozdwojenia, widzi siebie, jak idzie wąskim przejściem wśród tancerzy, wciąż prowadzona smugą mocnego światła. Powoli prostuje plecy, podnosi głowę, wydłuża krok, dostosowując go do rytmu techno.
Wszystko, wszystko jest dokładnie tak, jak sobie wymarzyła. Zamyka oczy i stojąc na podium, w snopie ostrych świateł reflektorów, powoli zaczyna poruszać się w pulsującym rytmie techno. „Zatańczę tak, że Jezu… o Boże, jak ja zatańczę!”
– Pięć minut do północy! – krzyczy didżej.
– Pięć minut do północy. Wyjmę szampana z lodówki – mówi matka.
– Ale ja nie chcę szampana. Po szampanie jest mi niedobrze – przyznaje się Złotko. – Zawołam tatę. Tata z tobą wypije. I nie chcę, żeby tata był sam o północy.
– a czy on chce być z kimś? Jemu wystarczają książki i ta okropna muzyka – mówi matka.
Ale na schodach słychać znajome szuranie-człapanie, zatem taty nie trzeba wołać. Pojawia się w swoim ulubionym, dziurawym na łokciach swetrze i w spodniach wypchanych na kolanach i tyłku.
– Północ? – pyta.
– To nie tylko północ. Nie północ! Północ jest codziennie! Zaczyna się dwudziesty pierwszy wiek, ale ciebie to nic nie obchodzi! – woła matka i Złotko widzi, że jej oczy robią się wilgotne. Mama zaraz zacznie płakać, ale to nic. Mama często płacze o byle co.
– Wypijmy za to, żeby w życiu Ewy coś się zmieniło. Nie mogę patrzyć, jak się marnuje. Komuś z tej rodziny musi w końcu się udać! – krzyczy matka i wypija duszkiem zawartość swojego kieliszka.
– Tak, tak – mówi tata i pije małymi łykami. – Kupiłaś słodki, nie wytrawny? – pyta żony.
– Nienawidzę kwasu!
Tata milknie. Złotko patrzy na nich spokojnie. Nie kłócą się. Nigdy się nie kłócą. Mama krzyczy, ale to normalne. Dwudziesty pierwszy wiek, chwała Bogu, zaczyna się normalnie.
Na ekranie telewizora tłum ludzi krzyczy i tańczy na rynku jakiegoś dużego, jasno oświetlonego miasta. Warszawa? Kraków? w powietrze strzelają sztuczne ognie i rozpryskują się na ciemnym niebie, zakwitając wyrafinowanymi, wielokolorowymi kwiatami. Ludzie w telewizorze krzyczą, śmieją się i rzucają się sobie w objęcia. Mama i tata patrzą na to, stojąc niezgrabnie ze swymi kieliszkami. Mama płacze bezgłośnie.
„Chciałaby tam być. Wiem. Bo tam jest ten wielki świat”, myśli Złotko.
Wielki świat:
kamery telewizyjne starannie omijają pijanych, przewracających się na płytę Rynku i tych, którzy już wymiotują, a mikrofony usiłują wymiksować wrzaski i przekleństwa. Kamery omijają strażników miejskich, przemykających pod ścianami i bezskutecznie próbujących strzec sklepowych witryn. Kamery uciekają od grupy policjantów, usiłujących rozdzielić bijących się facetów. Kamery i mikrofony odskakują od chłopaka, który wrzeszczy rozpaczliwie, bo spadająca żarząca się raca przykleiła mu się do pleców. Mikrofony wyciszają sygnał karetki pogotowia i wycie policyjnych wozów.
– Jak pięknie, Boże, jak pięknie – mówi matka i płacze.
Ojciec odwraca się, stawia pusty kieliszek na stole i człapiąc, oddala się do siebie na górę.
„A Ewa pewnie szaleje. Jest taka ładna w tej sukience. Ja też będę szaleć, jak dorosnę”, myśli Złotko i pyta:
– Czy mogę już iść spać?
Ewa szaleje na podium, a sala wyje i bije brawo do taktu. Chłopcy potrząsają butelkami najtańszego szampana, piją wprost z flaszek, a strugi alkoholu, pieniąc się, płyną też w stronę podium.
– Kąpiemy w szampanie Dziewczynę Dwudziestego Pierwszego Wieku! Witamy dwudziesty pierwszy wiek! Kochajcie się! – ryczy didżej.
Sukienka Ewy jest już mokra i ciasno przylega do ciała. Techno pulsuje coraz szybciej i mocniej. Jak jej serce. Stuk-puk… stuk-puk… stuk-puk.
– Ewa, daj czadu! Daj czadu! – krzyczą Marysia z Patrycją.
„Jak to było w Dziewięć i pól tygodnia?”, myśli gorączkowo Ewa i już wie. „Wszystkich przebiję… będzie odjazd… To przecież sylwester. I nowy wiek… nowy wiek!”
Teraz Ewa porusza się wolniej i – naśladując Kim Basinger – zlizuje ze swego ciała krople alkoholu. Obciąga dekolt, a potem zsuwa jedno gniazdko czarnego biustonosza. Sala najpierw cichnie, a potem wybucha wrzaskiem entuzjazmu.
– Brawa! Brawa za odwagę dla Dziewczyny Nju Ejdżu! Weszliśmy w nowy wiek! Ten wiek jest dla was! Zrobicie z nim, co chcecie! Kochajcie się! – ryczy didżej.
Reflektory oświetlające podium przygasają, ale Ewa nic o tym nie wie. Nadal porusza się jak we śnie, w którym Kim Basinger kocha się z Mickeyem Rourke – i wciąż zlizuje ze swojej skóry lepkie, wilgotne krople.
– Wystarczy, mała – mówi didżej za jej plecami, ale Ewa go nie słyszy. – No, złaźże już! – irytuje się, wstaje zza konsoli i klepie Ewę po tyłku. – Robimy przerwę. Chodź, poznam cię z kumplami.
Do Ewy powoli dociera rzeczywistość. Północ minęła. Muzyka ucichła. Światła przygasły. Nikt nie tańczy, słychać gwar rozmów. Dyskoteka odpoczywa po burzliwym wejściu w nowy wiek.
„Więc to już? Tylko tyle?”, myśli Ewa. „Nie chcę, żeby to był koniec. I co? Za dwie albo trzy godziny do domu i do łóżka? a jutro do sklepu Grubego na szóstą?”
– Chodź… – didżej ciągnie ją za rękę. – Masz jakieś koleżanki?
Ewa wskazuje na Marysię i Patrycję, które patrzą na nich, chichocząc wyczekująco. Didżej krzywi się:
– Tych nie chcę. Idziemy.
Ewa poprawia sukienkę i rozgląda się po sali. Stroboskopy przestały migotać, ustępując miejsca zwykłemu oświetleniu i teraz wyraźnie widać brudną i mokrą podłogę, zasłaną śmieciami – które wcześniej były olśniewającym deszczem serpentyn i konfetti. Sznury tanich światełek z trudem odciągają uwagę od topornych ścian z nieheblowanych desek i pordzewiałych metalowych wsporników. Kolorowe napisy „RAJ”, „SYLWESTER 2001”, „DO SIEGO NOWEGO WIEKU”, byle jak wycięte z papieru, obsunęły się i przekrzywiły lub zgubiły niektóre litery. Ewa widzi przepocone koszule chłopców, z wielkimi, mokrymi plamami i rozmazany makijaż dziewcząt.