Литмир - Электронная Библиотека

– Możesz źle trafić – wyjaśnił. – Życie autostrady jest inne niż to, do którego przywykłaś. Różni tu się kręcą, bo autostrada to droga od biznesu do biznesu. Normalny człowiek tylko tędy przejeżdża. Nabierze benzyny na stacji, zje hamburgera w MacDonaldzie i jedzie dalej. Ci, co żyją z autostrady, bywają niebezpieczni. A ty nie masz opiekunów, jak tirówki. Sama sobą musisz się opiekować. Jakbyś chciała się przespać, to wynajmuj pokój gdzieś we wsi w pobliżu autostrady, a nie w motelu. Nawet u mnie nie radziłbym ci nocować, bo różnie tu się dzieje.

Teraz Ewa leży w czystej, wykrochmalonej pościeli, nad nią wisi święty obraz, łazienka jest na korytarzu, a gospodyni powiedziała, że za pięć złotych da jej rano mleko, bułkę z serem i jajko na miękko. Ten dom jest stosunkowo nowy, z czerwonej cegły, jeszcze nie otynkowany. Zagaduje Ewę szelestem sztywno wykrochmalonej pościeli, trzeszczeniem drewnianych podłóg, rytmicznymi krokami energicznej gospodyni, która przemieszcza się z pokoju do kuchni, a z kuchni do łazienki; pojękuje wysokim śpiewem pralki wirującej na wysokich obrotach, śpiewnym bulgotaniem wody w dużym saganie, ściszonym dźwiękiem radia, poszczekiwaniem psa za oknem, gdakaniem kur, które zbierają się do spania, bo zmierzch się zagęścił i ustępuje już miejsca nocy.

– Dobrze byłoby nosić obrączkę, skoro musisz szwendać się koło autostrady. Bezpieczniej. Kupiłabyś sobie taką najtańszą, za dziesięć złotych, w byle kiosku ze świecidłami – mruczy gospodyni, ścieląc jej łóżko.

– Pomyślę o tym – godzi się Ewa. „Ono”, szepcze cicho, gdy gospodyni wyszła. „Mam udawać kogoś innego? Mam się ciebie wstydzić? Powiedz…” Ale Ono śpi, więc Ewa też zamyka oczy i zaczyna zastanawiać się nad ostatnią rozmową z babcią Ireną.

– Wyruszam szukać jego ojca – powiedziała babci. Babcia poruszyła się w swoim fotelu.

– Nie musisz. Ja już niedługo pożyję i wciąż jeszcze coś mam. Niewiele tego, ale zawsze jest. Udało mi się to uchować przed nimi. Najpierw nie miałaś niczego dostać. Ani ty, ani twój ojciec…

– Nie kochasz mojego taty? – szepnęła stropiona Ewa.

– Kocham. I właśnie dlatego nigdy się nie zdradziłam, że cokolwiek jeszcze mam. Zniszczyłabym mu spokój. Zbyt ciężko na niego pracował.

„Wiem”, pomyślała Ewa. „Nie chcesz, żeby mama zaczęła czekać, aż ty umrzesz”.

– Myślałam, że wszystko zapiszę na jakieś charytatywne cele, bo… Jak by ci to powiedzieć… Pieniądze nie dadzą wam szczęścia. Przyniosą kolejne rozczarowania, a wtedy już nic wam nie zostanie, nawet złudzenia.

„Wiem”, pomyślała znowu Ewa. „Bo wszystko niby ma się odmienić, gdy tata wygra w «Milionerach», a mama w totolotka. Ale nawet gdyby wygrali, to nie zmieni się nic, najwyżej schody i łazienki, może też przybędzie nam auto i trochę ciuchów”.

– …ale teraz sytuacja się zmieniła – ciągnęła babcia. – Wszystko zapisałam tobie. Bo ty i Ono tego potrzebujecie. Wprawdzie nie będziesz bogata, ale nie będziesz całkiem biedna. Wystarczy dla ciebie i dziecka na jakiś czas. Więc nie musisz szukać tego człowieka. Bo dam ci to pod warunkiem, że nie wyjdziesz za mąż za byle kogo, wyłącznie ze strachu.

– …tylko z miłości? – pyta Ewa.

– Miłość… – uśmiecha się babcia Irena. – Miłość to raptem słowo. Słowo z kina, z książki, z kolorowego pisma. Tak wielu ludzi wierzy, że wystarczy je wypowiedzieć i już będzie dobrze, bo ono uleczy, uratuje, oczyści. A to tylko słowo. Łatwo je wypowiedzieć, równie łatwo unieważnić. Ale spróbuj przekształcić je w prawdziwe, trwałe uczucie, zamień je w ściany domu, który stać będzie latami, niczym nie zagrożony i da ci szczęście, bezpieczeństwo, poczucie sensu i radości z każdej spędzanej wspólnie chwili. To jest trudne, a często niemożliwe. Niewielu to umie. Naucz się tego. Daj to Jemu, gdy już wyjdzie z ciebie na ten nasz świat.

Ewa obraca się z boku na bok, pościel jest obca, sztywna, zbyt wykrochmalona, przywołuje wspomnienia z odległego dzieciństwa. Matka nie krochmali pościeli, chyba z lenistwa i Ewa przywykła do tego, że jest miękka i przybiera od razu kształt ciała. Babcia Maria wręcz przeciwnie, grubo krochmaliła, potem naciągała każdy kawałek bielizny wzdłuż i wszerz, obficie spryskując porcją wody nabranej w usta, wreszcie prasowała ją, a mała Ewa przez kilka pierwszych dni czekała, aż pościel pomnie się, ugniecie, polubi ją i jej małe grzechy, zamiast wypominać tą schludną, sztywną czystością wszystko zło, które zrobiła w ciągu dnia.

„Pomódl się, zanim wejdziesz do łóżka i przeproś Pana Boga za swoje codzienne grzechy”, mówiła babcia Maria, uklepując poduszki i grzechów nagle przybywało, rosły, ogromniały, przerażały małą Ewę, odsuwały sen.

Ono śpi spokojnie, gdyż jego pościelą są wciąż te same miękkie, ciepłe wody. Jest ciche i nieruchome, niemal obojętne na niepokoje Ewy.

…nie, poruszyło się delikatnie…

Ono… Nauczę cię lubić miejsce, w którym będziesz kiedyś przebywać. To nie będzie łatwe, bo zawsze zazdrościmy innym ich miejsc i rzeczy, myślimy, że najpiękniej i najlepiej jest tam, gdzie nas nie ma. Nasz brzeg rzeki wydaje się zawsze brzydki i jałowy, a ten drugi, nieznany, kryje w sobie najwspanialsze niespodzianki. Tymczasem może być na odwrót. Dobrze i pięknie jest tu, gdzie jesteśmy, ale nie umiemy tego dostrzec, docenić ani polubić, bo coś gna nas tam, gdzie nas nie ma. Jeśli nie uda się nam tam dotrzeć, zmuszamy nasze dzieci, by zrobiły to za nas, a gdy im też się nie uda lub dotrą tam i przekonają się, że to miejsce nie jest takie, jakie miało być, to twierdzimy, że zmarnowały życie nam i sobie.

Ono, jest bardzo trudno lubić to, co mamy, ale spróbuje cię tego nauczyć, może mi się uda, jeśli ja sama to pojmę, sama w to uwierzę.

Czerwiec. Bliżej lata

– Nie znalazłaś przypadkiem wody w mleku? – pyta Złotko.

– Co ty bredzisz? – pyta Teresa.

– Woda w kartonie zamiast mleka – wyjaśnia Złotko.

– Zajmij się lekcjami, a nie tym, co kupuję w sklepie…! Tak, wiem, że wszędzie są oszuści! i gdybym znalazła wodę w kartonie, to już bym im pokazała! – drze się Teresa.

– No, ale ty nie wiesz… – zaczyna Złotko, lecz Teresa przerywa jej z furią, bo nie ma żadnych wiadomości od Ewy, bo waga rano pokazała, że znowu przybyło jej trzy kilogramy, bo w nocy śniła jej się Bridget Jones i miała o wiele ciekawsze życie od niej, mimo nadwagi i braku mężczyzny, bo wprawdzie zaczął się czerwiec i powinno być trochę słońca, ale jest ponury, deszczowy dzień, bo Teresa zaspała, nie kupiła w sklepie świeżych bułek i Jan poszedł na pocztę bez śniadania.

– Kości mnie bolą od tego deszczu. Miałam zrobić pranie, ale pralka znowu się zepsuła, bo ma już dwadzieścia lat, a ojciec nic nie umie naprawić, a to była tylko mała dziurka w wężu i wystarczyło obciąć dziurawy koniec i przesunąć, a tak przyszedł mechanik i skasował kolejne pięćdziesiąt złotych, nie wiadomo za co i teraz nie kupię ci nowych sandałów, choć w starych urwał się pasek. Człowiek tyle ma na głowie, a ty mi zawracasz głowę bzdurami!

– A miałaś wodę w mleku? – pyta z niepokojem Złotko.

– Nie miałam. Już ja bym im pokazała, gdybym miała wodę zamiast mleka! – woła gniewnie Teresa, a Złotko oddycha z ulgą.

O konkursie dowiedziała się właśnie dziś, przerażona, że mama nic o nim nie wie. „Najpierw tata nie wie, kto napisał Quo vadis?, potem mama wyrzuci szczęśliwy karton. I nigdy nie będziemy bogaci, los uweźmie się na nas, jak lord Voldemort na Harry’ego Pottera”, myśli Złotko.

– Każdego mogą oszukać, wszędzie są kanciarze, co ty myślisz, że niby na czym życie polega? Jak sama nie nauczysz się kantować, to inni cię zrobią w capa. Idź, do cholery, odrobić lekcje – kończy Teresa, ale Złotko nie daje się zbyć.

– Ale gdybyś miała wodę w mleku, to nie wyrzucaj kartonu! – krzyczy Złotko. – Bo kto ma wodę zamiast mleka, ten wygrywa samochód!

Teresa nieruchomieje ze ścierką w ręce i wpatruje się w córkę zdumionym wzrokiem.

49
{"b":"100386","o":1}