Литмир - Электронная Библиотека

– Sprzątaj ze stołu!

– Już – mówi i niechętnie odwraca się, by zanieść do kuchni ociekający tłuszczem półmisek. – Te, hrabianka, nauczyłabyś się pomagać – rzuca gniewnie w stronę Złotka.

– Ja umiem, to mama nie chce, bo mi się tłucze – Złotko odpowiada pokrętnie.

Kuchnia wibruje od głosu Presleya, płynącego z radia puszczonego na pełny regulator.

– Ścisz tego ćpuna – mówi gniewnie Ewa.

– On nie był ćpunem! – zaperza się matka. – On był… był…

– …był wstrętnym grubasem! – drze się nagle Ewa, patrząc na stos brudnych talerzy. Czuje obrzydzenie do zmywania i wycierania naczyń. „Gdy dorobię się forsy, będę je wyrzucać”, postanawia.

Złotko siada na kuchennym taborecie i nie zwraca uwagi na ich przekrzykiwania. Są codzienne i zwykłe; stanowią gwarancję normalności.

– Ciekawe, kto cię tak wychował, bo nie ja! – woła matka.

– Nie! Nie ty! Wychowała mnie babcia! – krzyczy Ewa.

– …świeć Panie nad jej duszą – mówi odruchowo matka i niechlujnie wykonuje znak krzyża, upuszczając talerz, który rozpryskuje się na kawałki. – Znowu zapomniałam postawić dla niej nakrycie i teraz się mści – dodaje, patrząc ponuro na skorupy.

– Będzie szczęście na nowy rok – cieszy się Złotko.

Taśma z Elvisem milknie i teraz radio sączy świąteczny serwis informacyjny: „Bomba podłożona w Jerozolimie wybuchła w dzielnicy handlowej w porze nasilonego ruchu, raniąc dwanaście osób i zabijając dwie. Zwłoki zamordowanej siekierą sześćdziesięcioośmioletniej emerytki odnaleziono w województwie małopolskim. Jedna z diecezji w województwie lubuskim przydzieliła ochronę księżom chodzącym po kolędzie, z powodu napadów rabunkowych, które zdarzały się w okresie świątecznym”.

– Zmień to na jakąś muzykę – mówi gniewnie matka.

Tłuszcz z talerzy spływa gęstą strugą i zastyga w zlewie, mieszając się z resztkami niedojedzonych potraw. Patrząc na blade ości, Ewa odruchowo myśli o karpiu, który jeszcze wczoraj, żywy, pływał w nie domytej wannie, daremnie szukając wyjścia z pułapki.

– Może jutro posprzątamy kuchnię? A teraz obejrzymy telewizję – krzywi się matka, zerkając na zlew z taką samą niechęcią jak córka.

– Przecież codziennie oglądamy telewizję. A teraz są święta. Nie możemy robić czegoś innego? – pyta Złotko.

– Ale co? – dziwi się matka.

– Nie ma nic prócz telewizji. A babcia i tak ma w nosie nasze talerze i gdyby żyła, też wolałaby telewizję – mruczy Ewa.

Babcia Maria:

babcia jest stara i pomarszczona, a mama młoda i piękna. A jednak to babcia jest swojska i bliska, babcię trzyma się za rękę, a mama jest jak obrazek z kolorowych pism. Babcia zawsze ma w ręce parę drutów i nie patrząc, robi kolejny sweter, szal, rękawiczki. Mama zanim wyjdzie – a wychodzi codziennie – dużo czasu spędza przed lustrem i teraz też przegląda się z przodu, z boku, z tyłu. Zerka na córkę z bezwiedną kokieterią.

– Jaka jestem szczupła! Nareszcie! Jak ja wyglądałam z tym strasznym brzuchem! Cha! Cha! Ale nie masz pojęcia, jak dobrze ci w nim było! Nie masz pojęcia! – zaśmiewa się, a jej rude włosy rozsypują się na ramionach i falują, lśniąc kasztanowo.

– W twoim brzuchu było ciemno i ciasno – mówi mała Ewa, wysilając pamięć.

Przypomina sobie. Wilgotny mrok. Miękkie, żywe, falujące z każdym oddechem powłoki w kolorze purpury. Śluzowata ciecz, która chroniła ją lepiej niż ściany domu. Łagodne dźwięki docierające z zewnątrz, z TAMTEGO świata, wyciszone i harmonijne, nie zapowiadające niczego, co było potem.

– Nie. Bzdura. Nie możesz pamiętać! – zaśmiała się mama i znowu potrząsnęła głową, oglądając w lustrze swoje włosy.

Ewa wiedziała, skąd pochodzi ich kasztanowy, żywy kolor: z wąskiej, długiej tubki, wyciskanej na włosy w łazience przed lustrem. Mama mrużyła wtedy oczy i obracała głową na wszystkie strony, łapiąc smukłymi palcami pojedyncze pasemka włosów i przygryzając z napięciem wargi. Połyskliwy wąż rdzawej farby omijał czoło, oczy, policzki i wił się nisko ku szyi.

„Też będę tak robić, gdy będę dorosła”, myśli dziewczynka. „Ale wolałabym kolor zielony”.

– Po co opowiadasz takie głupoty? – wtrąca chłodno babcia. – Za moich czasów nie mówiło się przy dzieciach o brzuchach ani o innych obrzydlistwach.

– Bocian albo kapusta! – śmieje się mama i okręca się przed lustrem, patrząc, jak czerwona sukienka podfruwa, obnażając jej smukłe nogi.

– Po co dziecku wiedzieć więcej? Czy nie lepsza tajemnica od tych waszych świńskich jajeczek i plemników – mruczy babcia i urywa, aby policzyć oczka na spadającej z drutów robótce.

„Było ciasno i ciemno”, myśli z uporem mała Ewa. Pamiętam. I były dźwięki. Niekiedy kołysały, a czasem kłuły. Było ciasno i ciemno. I w pewnej chwili wiedziałam, że jeśli stamtąd nie wyjdę, to się uduszę. To było wtedy, gdy na zewnątrz ktoś okropnie krzyczał. Mama. To mama krzyczała. Dała mi znać, że mam już wyjść, bo się nie mieszczę w jej brzuchu, rozsadzam go, że już mnie w nim nie chce. Jaka szkoda. Mogłabym tam sobie zrobić domek. Malutki. Tylko dla mnie.

– Nie mów przy dziecku takich głupot – powtarza z uporem babcia, robiąc kolejny, okropnie gryzący sweterek, który wkrótce skończy i wciśnie na małą Ewę, nie pytając jej o zdanie. – A jak dorośnie i zacznie rozumieć, to nie opowiadaj jej o tym, jak zaszłaś w ciążę.

– Jak zaszłam? Jak? – pyta mama zaczepnym tonem, zatrzymując się w pół obrotu przed lustrem.

– Po co pytasz, skoro wiesz? Przed ślubem. I byłaś pijana. I złapałaś tego fajtłapę z moją pomocą. Ale jak musiałaś się zaciążyć, to mogłaś znaleźć sobie lepszego – mamrocze babcia, nie odrywając oczu od robótki.

– Bzdury! Jesteś głupią, starą wiedźmą! On był najlepszy! i nic nie rozumiesz. My się kochamy!

– Jakby on był do kochania! – śmieje się babcia ironicznym śmiechem, który wykrzywia jej twarz i przesuwa sztuczną szczękę. Szybko poprawia ją językiem i skupia się na liczeniu oczek.

– Rób sobie ten ohydny sweterek, rób… i oglądaj horrory w telewizorze – mówi mama, a w jej głosie brzmi wysoki ton, który podwyższa ją jak obcasy pantofli.

Babcia kuli się i Ewa dostrzega, że niebieskie żyły na jej dłoniach nabrzmiewają w wypukłe, sztywne postronki.

Mała Ewa czuje się szczęśliwa, słuchając tych dziwnych rozmów mamy i babci. Wie, że dopóki się powtarzają, zawsze będzie ten dom, a w nim mama, tato, babcia. Chciałaby mieć psa, ale wytłumaczyli jej, że nie miałby go kto wyprowadzać. Mama nie ma czasu, babcię bolą nogi, tato nie ma nic do gadania, a ona jest za mała.

„Będę większa i wtedy dostanę psa”, myśli z przekonaniem.

Teraz hoduje muchę. To już trzecia mucha, gdyż dwie poprzednie udusiły się w szklanym słoiku z nakrętką. Przed nimi zdechł pająk, a najszybciej umarł motyl. Trzepotał skrzydełkami tak mocno, że jedno z nich trzeba było oberwać, aby się nie męczył. „Och…”, powiedziała mama, zaglądając do słoika i krzywiąc usta: „Wyrzuć to świństwo, kotku”.

Żyły na rękach babci znowu stwardniały i dziewczynka odgadła, co nastąpi. Jedno z TYCH zdań, które już znała.

– Wziął z tobą ślub dlatego, że poszłam do jego rodziców. On sam nie wiedział, czego chce. I nikt by nie chciał takiej, co przed ślubem… – zaczyna babcia, zaciskając wąskie wargi tak, że wyglądają jak cienki sznureczek. Mama syczy gniewnie:

– Dziecko słucha.

– Więc ono może słuchać świństw o plemnikach, a nie może słyszeć prawdy? – pyta babcia agresywnie, lecz zaraz urywa.

Tata wchodzi do pokoju, z właściwą sobie niepewnością.

– Musimy tam iść? – pyta mamę.

– Musimy – mama odpowiada z naciskiem. – Nie marudź.

– Ewa… moja śliczna… moja kochana! – nuci tata znaną dziewczynce melodię i porywa ją na ręce. Sadza ją na barana i galopuje po pokoju. Ewa piszczy z emocji, które są mieszaniną strachu i czegoś cudownego. Na ramionach taty jest wspaniale. Z wysokości babcia wydaje się malutka, a mama jest czerwoną plamą na lśniącej drewnianej podłodze. Tata śmieje się tylko wtedy, gdy bawi się z nią lub nosi ją na ramionach.

2
{"b":"100386","o":1}