Литмир - Электронная Библиотека

Ono, jest takie słowo „prestiż”. Podobno odnosiło się wyłącznie do człowieka i jego cech, a dziś już tylko do martwych przedmiotów: są prestiżowe i mniej prestiżowe posady, stanowiska, marki aut i alkoholi, zegarków i wiecznych piór, butów i ubrań, prestiżowe miejsca zamieszkania i całe dzielnice, hotele i sklepy, kraje i wyspy, na których spędza się wakacje. Gdzie mam szukać kogoś, kto objaśni nam ten świat, skoro wszyscy odgradzają się od niego tonami rzeczy, a jak ich nie mają, to do nich tęsknią i posiadanie ich staje się jedynym celem ich życia? Ono, musimy sami się dowiedzieć, na czym polega świat, co w nim jest ważne i gdzie tego szukać. Czy to coś można znaleźć na przykład w ciszy i w niespiesznych myślach, które rodzą się tam, jak nuty Jana Sebastiana Bacha.

Aha. Ono, nigdy nie byłoś w lesie, nie słyszałoś jak mówi las. A ja to pamiętam z dawnych lat, gdy byłam dzieckiem i szukałam faunów na zielonej łące. Drzewa mówią innym głosem niż autostrada, niż duże miasto i niż miasteczko – i obiecuję ci, ze poznasz mowę lasu. A ja ją sobie przypomnę.

Lipiec. Miasteczko

– Wakacje… – mówi Złotko, nie wiedząc, czy się cieszyć, bo wreszcie nie ma szkoły, czy płakać, bo jak zwykle nigdzie nie pojedzie.

– Wakacje – potwierdza gorzko Teresa. – a z „Milionerów” nic, ani słowa. W kwietniu wysłaliśmy zgłoszenie i do dzisiaj cisza. Co dzień pilnujemy listonosza i nic. Listonosz pyta: „A jakby pani wyjeżdżała na urlop, to komu ten list przekazać?” Na urlop… Boże ty mój… Urlop… Za Gierka byliśmy dwa razy nad morzem, z FWE Ewa też z nami była. A ty nawet morza nie zobaczysz. Z własnej winy. Bo paplasz i paplasz i wszystkich denerwujesz.

– Co to jest zagierka i efwupe? – pyta Złotko.

– Lepiej się zamknij, a gdybyś dobrze się uczyła, to ksiądz wziąłby cię na obóz dla biednych dzieci! – krzyczy Teresa.

– Nie chcę być biednym dzieckiem. A na obóz i tak by mnie nie wzięli – burczy Złotko i przełyka łzy. Dziesięcioro najbiedniejszych dzieci z jej klasy pojechało nad morze pod opieką księdza. – Liczyli i liczyli i wyszło im, że zarabiacie za dużo o pięćdziesiąt złotych. To wasza wina, nie moja.

– Twoja, bo wygadujesz bzdury na religii!

– Ale powiedz, co to jest zagierka i efwupe – upiera się Złotko.

– Głupia jesteś – mówi Teresa. – Ewa, wytłumacz jej, kto to był Gierek! Ja nie mam do tego głowy!

– Nie zdążyłam tego przerobić, nie pamiętasz? Przerwałam naukę. Skąd mam wiedzieć, co było za Gierka? – mówi Ewa niechętnie i Złotko pozostaje z nie rozwiązaną zagadką zagierki i efwupe, które zabierały ludzi nad morze. A już dziś trzeba na to pieniędzy.

– Więc ja nigdy nie zobaczę morza? Już zawsze będę oglądać je tylko w telewizorze? – buzia Złotka wykrzywia się w podkówkę.

– Może kiedyś, gdy dojdziesz do czegoś w życiu, to zobaczysz – pociesza matka, z naciskiem na „dojdziesz do czegoś”.

– Ale do czego? Do czego mam dojść? – docieka Złotko, lecz Teresa idzie włączyć telewizor i nie odpowiada.

Telewizor jest dziś ponury jak pogoda za oknem. Paru panów w jednakowych garniturach i niemal identycznych krawatach kłóci się o coś, gwałtownie wymachując rękami.

– Wybory. Wybory we wrześniu – mówi Teresa z kwaśnym uśmiechem i pyka pilotem. – i nic z nich nie mamy, najwyżej te cholerne ulotki. Dziesiątki ulotek. Setki ulotek! Człowiek codziennie depcze po jakichś politykach, którzy poniewierają się na wycieraczce! Na żadne wybory nie idę, chyba żeby mi zapłacili.

Ewa milczy i przygląda się siostrze. „Jaka ty będziesz, gdy dorośniesz? Taka jak mama? a może stanie się cud i nadal będzie ci żal baranka?”

Na dwa dni przed rozdaniem świadectw Złotko znowu przyniosła dwóję z religii i list od księdza, który zażądał spotkania z rodzicami.

– Co zrobiłaś! Co tym razem zrobiłaś? – darła się Teresa.

Okazało się, że Złotko porównała niebo do hipermarketu.

– Dlaczego? – zdziwiła się Teresa.

– Bo jest w nim wszystko, a w niebie też podobno niczego nie brakuje – stwierdziła Złotko.

Teresa zamilkła, porażona tą argumentacją. Ona sama nigdy nie zastanawiała się, do czego podobne jest niebo. „Mam dziwne córki”, pomyślała z niepokojem. „Nie chcę mieć dziwnych córek, chcę takie, jakie mają inni”.

– W hipermarkecie potrzebne są pieniądze, a w niebie chyba nie? – dodała niepewnie, bo nie wyobrażała sobie miejsca, w którym mogłoby nie być pieniędzy.

– Jasne, że nie. Niebo jest podobne do hipermarketu, w którym wszystko jest za darmo i możesz brać sobie, co tylko chcesz – wyjaśniła Złotko, która niedawno wróciła z wycieczki do krakowskiego Plaza Centrum. („A Wawel? w ogóle nie byliście na Wawelu?”, spytał zaniepokojony Jan. „Ależ tak. Oglądaliśmy Wawel z ulicy. Wystarczyło podnieść głowę i już był”. „Sale królewskie, dziedziniec, katedra…”, zaczął Jan, ale Złotko mu przerwała: „Nie zdążylibyśmy do autobusu. Cała klasa głosowała, gdzie kto chce iść i wszyscy, nawet nauczyciele, wybrali hipermarket”). Wycieczka nie zakończyła się w pełni szczęśliwie. Troje uczniów zostało przyłapanych na kradzieży. Złotko nikomu nie powiedziała, że tych troje miało zwykłego pecha, bo pozostałym, w tym i jej, udało się wynieść batoniki Mars i gumy do żucia. Dziewczynki wynosiły je w majtkach, chłopcy wpuszczali w spodenki. „Jeśli czegoś jest tak strasznie dużo jak tam, to chyba nie jest to kradzież?”, zastanawiała się potem Złotko, lecz nie umiała tego rozstrzygnąć. Ksiądz na religii mówił, że kradzież jest grzechem, ale przecież ksiądz musi tak mówić, nie wypada mu inaczej.

– Ukradłabyś coś, gdybyś miała pewność, że ci się upiecze? – spytała Ewę, ale ta odparła w zadumie:

– Kiedyś pewnie tak, teraz już nie. Bałabym się, że Ono to wyczuje. Muszę się pilnować.

– Ty to masz pecha z tym dzieckiem – stwierdziła Złotko ze współczuciem. – Musisz być lepsza, niż jesteś.

– Tak – przyznała Ewa. – i czasem mi to wychodzi, a czasem nie.

Oddała matce tysiąc złotych, resztę zatrzymała, schowaną na szafie w zakurzonej kopercie.

– Masz forsę, więc znalazłaś tego faceta – powiedziała matka z nadzieją.

– Znalazłam – przyznała Ewa.

– Kiedy przyjedzie? – spytała Teresa bez tchu.

– Nie wiem. Nie wiem, kiedy.

„Ono, mama nie wie i nie może wiedzieć, że znalazłam wszystkich trzech. Jeden chce się ze mną ożenić, bo jego matka kocha go tak mocno, że on, jak bezradna mucha, nie umie znaleźć wyjścia z lepkiej pajęczyny jej miłości. Dopiero gdy uda mu się wymknąć, zacznie szukać siebie. I myślę, że gdy się odnajdzie, to w takim miejscu, w którym będą damskie pończochy, ale nie powinno być ich właścicielek ani dzieci. Drugi z nich jest w porządku, ale nas nie potrzebuje. A trzeciego to ja bym nie chciała. Znalazłam też matkę, która jest gotowa zapłacić za to, żebym odczepiła się od jej syna. A więc chce mi zapłacić za nic. Dokładnie za nic. Być może wezmę od niej pieniądze, bo czasy są takie, że gdy dają forsę za darmo, to trzeba ją brać. Jest też żona doktora, która pragnie, bym pozwoliła jej udawać, że jesteś jej dzieckiem. Da mi forsę na sukienki, na kino, na dyskoteki, na wyjazdy do Krakowa i Warszawy, a może nawet na wycieczkę do Paryża albo na Seszele, bo wtedy zniknę i ona zostanie tylko z tobą. Da ci wielką miłość, ale taką, której ja sama się boję, bo to będzie miłość próbująca nadrobić straty, a z miłością jest jak ze snem, nie da się odespać nieprzespanych godzin. I wreszcie mam babcię, która zapisała mi w testamencie jakieś pieniądze. Może wystarczy ich dla nas, zanim oboje zdążymy się dowiedzieć, o co chodzi w życiu. Może trzeba się tego uczyć z książek? Ale ja nie wiem, czy są książki, które potrafią na to odpowiedzieć, bo na pewno nie Harry Potter i chyba nie Bridget Jones. Może po prostu powinnam szukać mądrych ludzi, ale nie mam pojęcia, gdzie. Czy to są ludzie z wielkimi nazwiskami? Czy wręcz przeciwnie, tacy, o których nikt nic nie wie?

68
{"b":"100386","o":1}