– Dziecko uderzy głową w lampę – strofuje babcia.
– Zostaw ją. Zrobi się jej niedobrze i znowu będzie wymiotować. Wiesz, że ona rzyga byle kiedy. Zabrudzi ci ubranie – ostrzega niecierpliwie mama.
– Wolałbym zostać w domu – mówi tata, stawiając Ewę ostrożnie na podłodze.
– A ja nie. Wszyscy tani będą. Co sobie pomyślą, gdy nie przyjdziemy?
Wychodzili prawie co wieczór – tata niechętnie, mama z entuzjazmem, a Ewa zostawała z babcią.
– Co teraz zrobimy? – pyta jak zawsze babcia, jakby dawała jakiś wybór. – Kolację? Bo potem będzie film w telewizji, ale nie dla małych dziewczynek. Ja będę oglądać, a ty co wolisz? Uśniesz na kanapie i potem cię przeniosę, czy zostaniesz sama w ciemnym pokoju? Bo muszę gasić światło. Światło kosztuje.
– Zostanę, babciu – odpowiada Ewa.
Nie chciała być sama w ciemnym pokoju. Wolała zasnąć na kanapie i doczekać momentu, gdy jak zwykle babcia przeprowadzi ją rozespaną do łóżka. A ona nawet nie będzie tego pamiętać. Ale pamięta babcine ręce, które jeszcze dwa, trzy lata temu brały ją z kanapy i unosiły w górę i nadal żywa jest przyjemność, jaką odczuwała, tonąc w miękkich objęciach. Ale ośmioletnia Ewa jest za ciężka, by ją nosić, a ramiona babci zrobiły się dziwnie kanciaste. Tylko tata wciąż wydaje się wystarczająco silny.
Dzisiaj taty nie było, wyszedł z mamą, ale to było dobre. Dobre było wszystko, co przewidywalne i pewne.
Najpierw babcia dała jej kolację w kuchni.
– Zostaw ten nóż, Ewcia, jesteś za mała, żeby kroić chleb. Chleb kroi ten, kto na niego zarabia – mówiła stara kobieta.
– Ty nie zarabiasz, tylko tata – przekomarzała się Ewa, z góry wiedząc, co babcia odpowie:
– Gdyby mógł, toby nic nie robił, darmozjad jeden, tylko słuchał tych swoich płyt. A ja mam emeryturę – mruczała babcia i dodawała: – Nie może kroić chleba ten, kogo nigdy nie ma w domu.
– Bo on pracuje – mówi mała Ewa.
– Taka tam praca… Dom kultury, lekcje muzyki z tymi nieukami i teleturnieje w telewizji – mruczy babcia.
– Bo tata jest mądry, tata wszystko wie, dlatego wygrywa teleturnieje – mówi Ewa z dumą.
Tata jest sławny dzięki teleturniejom. Gdyby pracował tylko jako instruktor w ognisku muzycznym, nikt by go nie znał („Dlaczego to się nazywa ognisko? Czy muzyka się pali?”, myśli przelotnie mała Ewa).
– Jest inteligentny. I głupi. To są dwie różne rzeczy, inteligencja i rozum, kiedyś to pojmiesz. No chodź, weź tę kanapkę do ręki, zaraz zaczyna się film. Nie lubię oglądać od środka – mruczy babcia.
…i przechodzą do salonu. Tak nazywa ten pokój mama. Dla taty jest to jadalnia. A dla Ewy pokój z telewizorem. Babcia kładzie na kanapie poduszkę i rozściela koc, a sama siada obok. Gasi górną lampę, zapala malutką, boczną, na stoliku obok – i salon tonie w półmroku. A potem niebieszczeje w chłodnej, niepokojącej poświacie bijącej od telewizora.
– Zgasimy lampkę, obraz będzie lepszy – mówi po namyśle babcia, tak jakby nuciła refren powtarzającej się piosenki i wkrótce duży pokój rozświetlają tylko błyski szklanego ekranu. („Nie gaście lampy, oczy się psują”, mówi tata, a babcia mruczy pod nosem: „Jasne, jasne, ty wszystko wiesz najlepiej”. Ewa czuje wtedy, że rację musi mieć babcia. Babcia na pewno lepiej wie, gdyż ogląda telewizję codziennie, a tata rzadko, tylko w porze dzienników i teleturniejów).
– Zaraz będzie horror. Jak powiem „kryj się”, schowasz głowę pod koc, inaczej zobaczysz coś okropnego – mówi babcia, poprawiając się na kanapie i wzdychając z zadowoleniem.
Dziewczynka boi się horrorów, nawet wtedy, gdy na ekranie nie dzieje się nic okropnego. Okropne dopiero się zbliża; zapowiadają to mroczne tony muzyki, skradające się kroki kogoś niewidocznego… w każdej chwili mogą przekroczyć ramy ekranu i wejść do ich pokoju.
– Ach, ach… zabije ją, pewnie udusi, albo i gorzej… zgwałci. Jak ją będzie gwałcił, nie wolno ci patrzyć – szepcze babcia z emocją. I zaraz potem nadchodzi moment, na który Ewa czeka z ogromnym napięciem:
– Chowaj głowę! – krzyczy babcia i jej ciężka dłoń spada na dziewczynkę, wpychając ją pod koc.
Pod kocem jest ciemno i jeszcze straszniej, niż gdy Patrzy się w ekran. Słychać każdy dźwięk z telewizora, dziwnie zwielokrotniony, niepokojący – i można wyobrażać sobie nie wiadomo co. Niewiadomoco na pewno jest straszniejsze niż to coś na ekranie. Niewiadomoco wyczołguje się spod kanapy, na której siedzą z babcią i powolutku wpełza pod koc, gdzie ukrywa się Ewa. Ciało dziewczynki robi się ciężkie, bezsilne, bezbronne i lodowacieje w oczekiwaniu.
– Już. Możesz patrzyć – mówi babcia dokładnie w tym momencie i Niewiadomoco wycofuje się, a Ewa z westchnieniem ulgi wystawia głowę spod koca.
– Zawsze tak się kończy, gdy kobieta zadaje się Bóg wie z kim – dogaduje babcia, a na ekranie widać, jak policjanci wynoszą zakrwawione ciało. Ewa najbardziej boi się patrzeć na twarz leżącego z szeroko otwartymi nieruchomymi oczami.
Teraz babcia zapada w zwykłą drzemkę, więc Ewa sama obserwuje filmowy koszmar.
– Babciu, śpisz? – szepcze cichutko, a babcia potrząsa głową tak, jakby odganiała niewidzialną muchę. Chrapie. Ewa też w końcu zasypia. Niekiedy śpią tak obie, przed włączonym telewizorem, dopóki nie wrócą rodzice.
– Kochałaś babcię? – pyta Złotko, a jej ręce machinalnie rozbierają i ubierają Barbie.
– Tak, tak – mówi Ewa i myśli, że nigdy, przenigdy nie opowie siostrze o tym, że babcia przez wiele lat po śmierci odwiedzała ją w pokoju. Wystarczyło zgasić światło i już było słychać człapiące kroki.
Najpierw grzechotała sztuczna szczęka, wkładana do szklanki z wodą, którą mama stawiała na nocnym stoliku koło łóżka córki.
– A mówiłam, że wrócę, gdy będziesz niegrzeczna… A mówiłam, że niegrzeczne dzieci spotyka kara boska, zanim umrą. Powiedziałam ci kiedyś, że złapiesz wilka, gdy siądziesz na ziemi, a potem wilk urośnie w tobie i wyżre ci wnętrzności. I czujesz go tam teraz, prawda? A mówiłam… – szeptała zjawa babci bezzębnym, mlaszczącym szeptem i Ewa kuliła się pod kołdrą, powtarzając błagalnie, choć tylko w myślach: „Babciu, idź sobie… Wróć pod tę kamienną płytę. Babciu, ja już nie będę… babciu…”
Nogi babci, szurając pantoflami, to oddalały się od jej łóżka, to zbliżały do niego. Wraz z nimi zbliżał się i oddalał ten nieprzyjemny, trupi zapach, którym babcia pachniała nie tylko teraz, ale i tuż przed śmiercią.
Ewa wtulała się w kołdrę, kroki jednak nieuchronnie zbliżały się, były coraz bliżej, przystawały przy jej łóżku; babcia znów wkładała z pluskiem sztuczną szczękę do szklanki z wodą.
„Otworzę oczy i szczęka będzie tam naprawdę”, myślała ze zgrozą Ewa, bojąc się wysunąć głowę spod kołdry.
– Chowaj się, chowaj, zaraz będzie coś okropnego – Ewa słyszała drewniany, sepleniący głos.
„Babciu… Idź sobie… Błagam”, szeptała.
– Nie wystawiaj głowy… Jeszcze nie. A najlepiej wcale jej nie wystawiaj – powtarzała babcia.
Znowu plusk w szklance i oddalające się kroki. Dwunastoletnia Ewa czeka, aż kroki całkiem umilkną, wyskakuje z łóżka, porywa szklankę i wylewa wodę za okno. Babcia znika.
„Mogłam po prostu nie trzymać tej szklanki na stoliku. Może by wtedy nie przychodziła?”, myśli dziewiętnastoletnia Ewa, lecz zaraz odpowiada sobie:»Przychodziłaby. Na pewno. Przecież kochała mnie na swój sposób”.
– Chodź, pobawimy się. Weźmiemy wszystkie Barbie na bal – proponuje Złotko bez przekonania, ale mama woła:
– Ewa! Sprzątnij resztki ze stołu i strzepnij obrus, żeby starczył na jutro!
Tata kieruje się do swojego pokoju. Przystaje na półpiętrze i patrzy na obie córki, rozkładając ręce w niewyraźnym geście.
– Fajna wigilia, prawda? – mówi Ewa, czując nieokreślone współczucie.
– No – mówi tata i czym prędzej odchodzi.
Z kuchni znowu słychać Presleya. Jego głos zagłusza Bacha, który cicho sączy się spoza drzwi gabinetu taty.
Oni mają chociaż swoją muzykę. A ja żadnej nie lubię aż tak bardzo, żeby jej słuchać od rana do nocy.