Zrzuca podartą sukienkę, odruchowo sięga tam, gdzie powinna być gumka od majtek, jej ręka zatrzymuje się na nagim biodrze, potem wędruje w górę. Zdejmuje i zwija podarty biustonosz („Jutro go wyrzucę”). Przekrada się cicho do łazienki („Wszyscy mają kafelki, a my nie”) i z ulgą wchodzi pod ciepły strumień („Wszystko spłynie z wodą”).
„Czy ja jeszcze miałam cnotę w jej wieku?”, rozmyśla Teresa, otulając się pierzyną odziedziczoną po matce. „Nie. Nie miałam. Ciekawa jestem, czy ona ją ma. Chyba też nie. Jak to było z tą moją cnotą?” Cnota:
„Faceci gonią za brzydszymi niż ja, a za mną nie. Dlaczego?”, myśli siedemnastoletnia Teresa i nawet nie wie, że myśli na głos, gniewnie, z zawiścią, z żalem, a idzie z przyjaciółką, Joaśką.
– Bo jesteś frajerka – mówi Joaśką. – Wywijasz swoją cnotą jak sztandarem. Każdy by uciekł.
– Moja mama… – zaczyna Teresa, a Joaśką wybucha śmiechem:
– Twoja mama pewnie ci powtarza, że cnota to skarb i w dodatku jedyny, jaki ma uczciwa dziewczyna. Moja też tak mówi i co z tego? Kto ją tam wie, co robiła, jak była młoda?
Teresa nie wyobraża sobie, by jej mama mogła w młodości robić coś innego, niż robi teraz: gotuje, pierze swoją i cudzą bieliznę (każdy grosz jest potrzebny), prasuje, sprząta, wynajmuje się do sprzątania u obcych i gdera.
– Co ma do tego cnota? Musi być we mnie jakiś feler – mówi Teresa z goryczą.
– Głupia jesteś, przecież to proste. Faceci boją się dziewczyn z cnotą. Boją się, że ją chowasz dla męża i że jak który się zbliży, to ty go od razu złapiesz i ślub. Pozbądź się cnoty, a zobaczysz, jak będą za tobą latać – tłumaczy Joaśka.
– Jak mam się jej pozbyć? – pyta Teresa.
– Na prywatce – mówi przyjaciółka.
– Nikt mnie nie zaprasza.
– Nikt cię nie zaprasza, bo wiedzą, że jesteś cnotka. Dam cynk i cię zaproszą, tylko nie wrzeszcz, jak ktoś od ciebie coś będzie chciał, bo to normalka. Po to się robi prywatki.
– Czy to… czy to jest okropne? Boli? Czytałam, że boli.
– Co ty czytasz? Lektury szkolne? Włoży i wyjmie, nawet nie poczujesz – wzrusza ramionami Joaśką.
– A jak zajdę w ciążę?
– Nie zajdziesz. On sam będzie pilnował. Albo już zacznij łykać tabletki. Wszystkie dziewczyny łykają. Na wszelki wypadek.
Na prywatce jest ciemno, ciasno, tłoczno i Teresa nie ma czasu zastanowić się, czy chłopak, który ją ciągnie do ciemnego pokoju, podoba się jej czy nie. Zamyka oczy, zaciska zęby – i rzeczywiście, to boli krótko i tylko trochę.
– Twój pierwszy raz? – pyta chłopak z niepokojem.
– No co ty…! – śmieje się Teresa. Jest zadowolona i szczęśliwa. Ma to za sobą.
– Spotkamy się?
Teresa mruczy coś niewyraźnie, niby przyzwolenie, niby że się namyśla. Naprawdę to nie wie, jak on wygląda i czy chce się z nim spotykać. „Zdecyduję, jak go zobaczę”, postanawia i pyta: – Jak masz na imię?
– Jurek, a co? Ty jesteś Teresa, wiem.
„Więc to jest takie proste?”, myśli wieczorem, zasypiając.
– Masz dziwne oczy – mówi nazajutrz matka i dodaje podejrzliwie: – Takie oczy mają dziewczyny, które się puszczają.
Teresa wie, że ma normalne oczy. Matka po prostu wypowiada jedno z tych swoich ulubionych zdań; wypowiada je na wszelki wypadek, tak jak mawia, że rudzi są fałszywi, grubi dobroduszni, a ludzie o małych oczach i wąskich wargach są chytrzy i nie wolno im ufać.
– Oczy mam pomalowane i tyle – odpowiada matce.
„Czy Ewa ma jeszcze cnotę?”, zastanawia się Teresa. „Chyba nie? Dziewiętnaście lat w tych czasach… Ale jak ją straciła i z kim? Czy równie głupio jak ja?”
Nagle zrywa się z kanapy i biegnie na górę. Z łazienki dobiega chlupot wody. Teresa wali pięściami w drzwi.
– Ewa! Otwórz! Muszę cię o coś spytać!
– Kąpię się, do cholery! Daj mi spokój! – drze się Ewa.
– Jestem twoją matką! – krzyczy Teresa tak, jakby Ewa o tym nie wiedziała. – Chcę wiedzieć, czy masz cnotę! Czy wiesz, że cnota to jedyny skarb, jaki ma taka dziewczyna jak ty?
– Zwariowałaś! – wykrzykuje Ewa zza drzwi łazienki. Plusk wody na chwilę cichnie. – Mam! Mam cnotę! Oprawię ją sobie w ramki i powieszę na ścianie, chcesz?
Drzwi pokoju Jana powoli się uchylają. Jan, rozczochrany, w pidżamie, cicho pyta:
– Stało się coś?
– Pewnie, że tak! – woła Teresa. – Mamy już nowy wiek, a ty śpisz!
Jan zamyka drzwi. W łazience znowu pluszcze woda, a Teresa wlecze się do łóżka. Marzy teraz o tym, aby jej córka utraciła dziewictwo tak romantycznie jak Kate Winslet w Titanicu.
„…ale czy to w ogóle możliwe? Czy tak jest już tylko w kinie?”, myśli, zasypiając.
Gwałt… Myślałam, że istnieje tylko w gazecie, w telewizyjnych „Wiadomościach” albo w kinie. Że może się przydarzyć tylko innym, nie mnie. Nie mnie.
Muszę o nim zapomnieć. Szybko zapomnieć. Jak najszybciej. Musi być znów tak, jakby go wcale nie było. I muszę zacząć wszystko jeszcze raz. Od początku.
Luty. Nowy wiek
„Nienawidzę ich, nienawidzę, nienawidzę…”, powtarza Ewa w myślach, obsługując klientów w dziale spożywczym. Marysia stoi przy kasie, a Patrycja biega po dziale gospodarstwa domowego. Codziennie się zmieniają, żeby choć trochę odmienić monotonię.
„Co to za urozmaicenie zamienić żółty ser na proszki do prania”, myśli Ewa.
Tak jak matka przewidziała, Gruby dał im podwyżkę, po pięćdziesiąt złotych.
– Supermarkety i hipermarkety mnie wykańczają. Są wszędzie! w każdej gównianej dziurze supermarket! a w dużych miastach hipermarkety! Pięć! Dziesięć! Piętnaście! Skąd oni biorą tylu klientów? Tam wyzyskują takie dziewuchy jak wy, każą nawet jeździć na wrotkach! i za wrotki nie płacą. a u mnie stoicie sobie koło lady, nie nabiegacie się, więc pięć dych to duża podwyżka właściwie za nic – wyjaśnił.
„Ładne za nic… Ty też nas wyzyskujesz, skurwysynu”, myśli Ewa.
– a te pierożki? Może wzięłabym z dziesięć pierożków z mięsem? – zastanawia się staruszka w chustce na głowie. Przypomina Ewie babcię Marię. I tą chustką i powłóczeniem nóg, obutych w tanie botki i zapadniętymi kącikami ust. Przed chwilą oglądała gołąbki, długo wahała się przy panierowanej rybie, teraz przygląda się pierożkom.
– Niech pani nie bierze – szepcze Ewa. – Przeterminowane.
Zerka na pierożki, które wyglądają jak oślizłe i robi się jej niedobrze. Czuje, jak fala mdłości podchodzi jej aż do gardła. „Co tu tak śmierdzi?”, myśli.
– Gołąbki lepsze? – pyta staruszka.
– Pewnie, że lepsze. Mają tylko dwa dni po terminie. Staruszka wychodzi z gołąbkami, a Marysia strofuje Ewę:
– Ty, kurwa, jesteś głupia. Gruby przez ciebie splajtuje i pójdziemy do supermarketu, jeśli nas w ogóle wezmą.
Ewa wciąż patrzy na pierożki i wyobraża sobie, że są nie tylko oślizłe na wierzchu, ale że w ich wnętrzu, zamiast nadzienia, wiją się wstrętne białe robaki. Nie zwracając uwagi na kolejną klientkę, która wchodzi do sklepu, biegnie do toalety. Jeszcze wymiotuje, gdy Marysia wsadza głowę i wola:
– Ewa, do cholery, trzy klientki czekają! Jak cię zakapują Grubemu, to zobaczysz!
Długi dzień pracy wreszcie się kończy. Dni różnią między sobą tylko gatunki sera i wędlin, daty świeżości jogurtów i „gotowców”, promocje wciąż nowych margaryn.
– Rzygałaś? – pyta Marysia, gdy idą do autobusu.
– To te pierożki. Cuchnęły – wyjaśnia Ewa.
– Też wolę pracować na gospodarczym, choć potem śmierdzę proszkami. Mogłaś już zrobić tę maturę, jak miałaś okazję. Ja nie miałam, a po budowlance nie ma roboty dla dziewczyn – mówi Marysia.
– Po co mi matura? – pyta Ewa. – Wierzysz, że Gruby dałby za maturę choć dychę więcej?
– Mogłabyś pchać się do prawdziwego miasta na studia.
– Na jakie studia? Mnie nic nie interesuje. I tak bym oblała – stwierdza Ewa rzeczowo.
Złotko odrabia lekcje przy dużym stole w pokoju z telewizorem, a matka patrzy w ekran. Leci Klan. Ojciec, człapiąc, wychodzi z kuchni i zmierza w stronę schodów.