Литмир - Электронная Библиотека

– …a ona zaszła od pierwszego razu i jeszcze lata z tym brzuchem jak głupia, jeździ nie wiadomo gdzie i wciąż trzyma toto w tym brzuchu, zdrowe i pchające się na świat, choć właśnie nam by się należała jakaś ludzka, zwyczajna sprawiedliwość i ona powinna poronić, bo wtedy byłby święty spokój! – kończy Teresa i wkłada kasetę do kieszeni radia.

– Pójdziesz jutro do babci? – pyta ojciec Ewę. – Byłem u niej wczoraj, ale ona czeka na ciebie. Lubi twoje wizyty. Czuję to. Idź i weź ze sobą Złotko.

Złotko łapie kurczowo rękę matki i woła:

– Nie pójdę! Nie chcę tam chodzić! Tam śmierdzi! Śmierdzi kapustą! i siuśkami!

„Tak”, uświadamia sobie Ewa. „Tam śmierdzi gotowaną kapustą i moczem. Wciąż ich karmią kapustą, bo jest tania, a ubikacje są wiecznie zatkane i ci starzy ludzie nie mogą zdążyć do nich na czas. Niektórzy, jak współlokatorka babci, noszą pieluchy. W telewizji reklamują pieluchy dla niemowlaków i pokazują ich gołe pupy. Pampers, który wchłania całą wilgoć, w dodatku w kolorze błękitnym i pupa gładka jak aksamit. Coraz lepsze, coraz bardziej udoskonalone pampersy. Wkrótce będą pampersy na cały tydzień, a gdy niemowlę się zesika, to pampers zagra ładną melodyjkę, poda datę i godzinę, a nawet połączy z Internetem i nada faks. Życie zaczynamy od pieluch, ale możemy je też skończyć w pieluchach, ale tych drugich pieluch nigdy nie pokażą w telewizorze. W reklamie telewizyjnej nie ma i nie będzie prawdziwej starości”.

– Nie zmuszajcie dziecka, skoro nie chce. Ja też tam nie lubię chodzić – mówi z urazą Teresa.

„Czy pomyślałaś kiedyś, że za dwadzieścia pięć albo trzydzieści lat być może oddam cię do domu starców?”, myśli Ewa, patrząc uważnie na matkę.

Teresa włącza Presleya. W kuchni wciąż rządzi Presley, choć powoli, powolutku ustępuje miejsca Ich Trojgu.

– Wreszcie jakieś piosenki, które można zanucić – cieszy się Teresa, pociągając nosem.

Ścian pokoju już nie rozsadza rżący śmiech Manueli i chichot Gulczasa. Teresa cierpi i tęskni. Big Brother ma wakacje. Teresa nie ma wakacji. Dni płyną lipcowo, są długie i jasne. Złotko nie znika rano w szkole i nudzi się w domu. Łazi za matką i siostrą, zadając kłopotliwe pytania.

– Opowiedz mi bajkę o zagierku, który dawał wakacje nad morzem – dopomina się.

Teresa wzdycha.

– O FWP za Gierka – poprawia córkę.

Złotku jest obojętne, efwupe czy zagierek, byle matka opowiedziała, jak było z tymi wakacjami. Złotko nigdy nie była na prawdziwych wakacjach.

Bajka o FWP:

najpierw długo, długo jechało się pociągiem i była to cudowna, daleka podróż, prawie jak w obce kraje…

…bo w obce kraje nie można było wtedy jeździć.

W pociągu tłoczyło się mnóstwo ludzi. Jak już zdobyło się miejsce i rozsiadło, to człowiek oddychał swobodnie i gadał, gadał, gadał, zawierając nowe znajomości…

…bo nie było miejscówek i ludzie jak lwy walczyli o miejsca, podając sobie oknem walizki, dzieci i tratując starsze osoby. A potem siedzieli w dwanaścioro w ośmioosobowym przedziale.

Zabierało się jedzenie na kilkanaście godzin, kanapki, jajka na twardo, piło się herbatę z termosu, jak na prawdziwym pikniku…

…bo nie było wagonów restauracyjnych ani bufetów.

Nikt naprawdę nie wiedział, ile kosztują wczasy nad morzem. Wiadomo było tylko, że gdy się złoży podanie, to musi się je dostać. I że były prawie za darmo…

…bo nikt wtedy niczego nie liczył; liczyły się tylko słowa, słowa, słowa.

A po przyjeździe na miejsce, gdy dostało się już przydziałowy pokój i rozpakowało walizki, zaczynało się cudowne życie, jak w bajce.

Śniadanie od siódmej do dziewiątej. Zupa mleczna, bułki, masło w porcjach, żółty ser, plasterek wędliny i dżem bez ograniczeń.

– W mojej zupie pływa robak.

– Nic nie pływa, cicho bądź, psujesz innym apetyt.

– W mojej zupie pływa robak, pewnie siedział w płatkach owsianych.

– To zostaw zupę, zjedz bułkę z dżemem.

– Moja bułka jest czerstwa. Ja chcę chrupiącą.

– Głupia jesteś. Nie ma chrupiących bułek. Nigdzie nie ma chrupiących bułek. Chrupiące bułki nie istnieją.

Zawsze po śniadaniu szliśmy nad morze. Nad wspaniałe polskie morze…

…na każdym centymetrze brudnego piasku ciała: białe lub spalone na kakao. Kobiety w bikini, kobiety w jednoczęściowych kostiumach kąpielowych. Tłuste kobiety w za dużych majtasach i biustonoszach. Panowie w slipkach, panowie w dynamówkach, panowie w krótkich gatkach. Liście na nosie. Okulary przeciwsłoneczne. Dzieci nagie i w majtkach. Tłusty olejek Miraculum kupiony spod lady u zaprzyjaźnionej ekspedientki, spływający po tłustych ciałach.

Najpierw wykopywaliśmy wielki grajdoł, aby osłonić się od wiatru. Tata kopał, ja kopałam, babcia Maria, malutka Ewa…

– Proszę pana, to był nasz grajdoł. Wykopaliśmy go wczoraj. Całą rodziną. A pan go zajął.

– Ma pani dowody?

– Jakie dowody? To jest nasz grajdoł i już.

– W państwie socjalistycznym wszystko jest wspólne, grajdoły też.

– Cham.

– Chamka.

– Pani dziecko sypie na mnie piasek. A ja posmarowałam się olejkiem. Olejek był spod lady, a teraz wszystko muszę zmyć tą kurewsko zimną wodą…

– Proszę nie chlapać. Ja sobie nie życzę. Wypraszam sobie. W tym nie ma nic przyjemnego.

– Niech pani nie trzyma dzieciaka gołą pupą na piasku, bo złapie owsiki. Ten piasek aż się rusza od owsików.

O brzeg uderzały wielkie pieniste fale. Jedna, druga, piąta, były bardzo wysokie i wspaniale chłodne…

Morze sprawiało wrażenie, że nie ma początku, nie ma końca, nie ma środka, choć ma brzeg. I ten brzeg jest najważniejszy.

– Loooooody Pingwin!

– A jakie to lody? Państwowe czy prywatne?

– Prywatne.

– Prywatnym nie wierzę.

– Głupia baba.

– Podam pana do sanepidu, to będzie pan miał głupią babę.

– Pani to jest najpiękniejsza na całej plaży… Od dawna panią obserwuję. Przez lornetkę. A gdyby pani się topiła, to ja bym panią uratował.

Słońce nas spalało, więc już od dwunastej czekaliśmy niecierpliwie na obiad. Obiady były pyszne i podawano je jak w eleganckiej restauracji. Zupa w wazie, jednakowe talerze, białe serwetki przecięte na pół dla oszczędności, sztuczne kwiatki na ceracie…

… i znowu zupa pomidorowa z rozpaćkanym ryżem.

– …bo sprowadzamy z Chin najtańszy ryż, ten lepszy idzie na Zachód. Nasz socjalistyczny ryż zawsze zbija się w gęstą ciamę. Jak gotujesz zachodni, to wszystkie ziarenka są osobno!

– Niemożliwe. Nie ma takiego ryżu.

– Jest.

– Nie ma.

Twarda pieczeń wolowa. Tłuczone ziemniaki. Surówka z kiszonej kapusty.

– Dostałem za mały kawałek mięsa. Miało być dziesięć deko, a jest może z pięć.

– Pewnie kradną.

– Wszyscy kradną. Co mają robić?

Kompot. Niskosłodzony, bo są przejściowe braki w cukrze.

Po obiedzie szliśmy na spacer. Tłumy wczasowiczów spacerowały wzdłuż morza albo główną ulicą kurortu, prawie jak na zachodnim filmie.

– Chcesz smażoną rybkę?

– Chcę.

– Proszę porcję flądry.

– Flądra wyszła, jest pstrąg.

– Pstrąg? Nad morzem? Świat stanął na głowie!

– Dawno stoi, nie widzi pani?

– Słońce zachodzi na czerwono. Znowu będzie wiatr.

– Piasek w oczy… i pewnie znowu ktoś zajmie nasz grajdoł.

Prawie co wieczór były zabawy i wieczorki taneczne, grała prawdziwa orkiestra lub muzyka szła z magnetofonu Pionier. A taki specjalny pan, który nazywał się kaowiec, dbał o to, byśmy się nie nudzili. I nie nudziliśmy się nigdy. Nikt nie nudzi się nad morzem…

„…pani, pani Tereso, jest najpiękniejsza na tym turnusie”, szepcze kaowiec, tańcząc z Teresą tango i dyskretnie dmuchając jej w szyję. „Mógłbym tak z panią tańczyć bez końca, ale muszę iść do obowiązków. Tereso… Tereso…”, nuci kaowiec do jej ucha.

– Kółeczko! Panie do środka, panowie na zewnątrz!

– Wężykiem!

– Odbijany!

71
{"b":"100386","o":1}