Литмир - Электронная Библиотека

– Narzeczona – odparł z oficjalną, nienaturalną powagą.

Dziewczyna trochę się zdziwiła, ale na jej twarzy rozlał się rutynowy uśmiech. Spisała zamówienie i odeszła, a Ewa poczuła gwałtowny skurcz w żołądku. „Jakbym się czegoś wystraszyła”, pomyślała.

– Nie rób sobie takich żartów – powiedziała.

– Słuchaj, ja wiem, że to jest moje dziecko – oznajmił ściszonym głosem.

– Ale ja jeszcze nie wiem. Ono nie dało mi znaku – stwierdziła nieufnie.

– Wystarczy, że ja wiem. I ożenię się z tobą. Ono będzie miało ojca. Wszystko będzie tak, jak powinno być – szepnął.

Jadła w milczeniu, bez apetytu, choć jedzenie pachniało zachęcająco i było ładnie podane na wąskim, prostokątnym półmisku z granatowej porcelany.

„Ono, obudź się. Obudź się i powiedz coś. Daj znak. Zrobię tak, jak zechcesz, ale to wszystko idzie za łatwo”, myślała, dziobiąc widelcem w talerzu.

Starała się na niego nie patrzyć, ale i tak wciąż widziała te szeroko otwarte niebieskie oczy z bardzo długimi rzęsami („Jakie ciemne, jak wytuszowane lub po hennie”, pomyślała). Ono nadal spało albo słuchało uważnie ich rozmowy. Było spokojne i nieruchome.

– Muszę zobaczyć trzeciego z was – oznajmiła z powagą.

– Oczywiście, to jasne. Artura złapiesz w Warszawie, akurat ma sesję, więc nie będzie problemu. A potem tu wrócisz.

– Najpierw wrócę do domu – powiedziała sztywno.

– Nie ma sprawy. Dam ci tysiąc, żebyś się swobodnie poruszała. Kupię ci bilet pierwszej klasy, nie chcę, żebyś wsiadała do byle przedziału. Pociągi nie są teraz bezpieczne – mówił z wyraźnym ożywieniem.

– Dobra – przytaknęła. „Nigdy nie jechałam pierwszą klasą. I nigdy nie byłam w Warszawie”, pomyślała. „I oddam mamie cały ten tysiąc. Ależ ona by się ucieszyła, gdyby słyszała naszą rozmowę! Dlaczego ja się nie cieszę?”

– Pójdziemy teraz do mnie do domu, przedstawię cię matce – stwierdził energicznie Andrzej. – Już jej o tobie mówiłem.

– Dlaczego? – spytała nieufnie. „Powinien udawać, że mnie nie ma”, pomyślała.

– Musiałem ją przecież przygotować, nie? – odparł pytaniem na pytanie i dodał nagląco: – Ewa, zrozum… Będzie ci ze mną dobrze. Niczego ci nie zabraknie. Wyniesiemy się z tego zadupia i wynajmiemy mieszkanie w Warszawie czy w Poznaniu, albo w innym mieście, tam gdzie zechcesz. Otworzę drugi salon komputerowy. A może salon z wytworną damską odzieżą, co? Taki naprawdę elegancki, z najpiękniejszymi ciuchami, z ekskluzywną bielizną… Zawsze marzyłem, żeby mieć taki sklep, ale przecież nie tu, no bo kto by to kupował…

Uregulował rachunek, zostawiając hojny napiwek uśmiechniętej kelnerce. Znowu ruszyli przez to niewielkie, ale ruchliwe miasto i już po paru minutach dotarli na spokojną ulicę, zabudowaną małymi, nowymi domkami. W niczym nie przypominały szarego pudła, w jakim Ewa mieszkała z rodzicami.

– To tam – powiedział Andrzej, wskazując na jeden z domów z czerwonym dachem.

– Bardzo ładny. „Ma taras i ogródek – zapatrzyła się w ten dom i nagle zaczęła niecierpliwie poganiać Ono. „Obudź się i zrób coś… Daj znak. Moglibyśmy tu zamieszkać. Siedziałabym na tym tarasie na leżaku i piła kawę, a ty byś się bawiło w ogródku. No, obudźże się

– Ten dom byśmy sprzedali, mamie kupili garsonierę, a sami urządzilibyśmy się gdzieś na swoim. I nie tu, ale w większym mieście – mówił Andrzej szybko, coraz szybciej, odbierając jej natychmiast słoneczną wizję kawy na tarasie. – i posłuchaj… Mamie możesz wszystko powiedzieć. Niczego nie musisz udawać.

– Co wszystko? – spytała zdziwiona.

– o tym… o gwałcie. Jak to z nami było.

Ono poruszyło się na moment i znowu znieruchomiało, a Ewa razem z nim.

– Dlaczego? – spytała ponownie.

– To w końcu moja matka. Powinna znać prawdę, nie? – uśmiechnął się niepewnie i znowu był w tym uśmiechu łudząco podobny do Brada Pitta.

W jednym z okien poruszyła się biała firanka.

– Ktoś na nas patrzy – powiedziała Ewa.

– Mama – odparł Andrzej. – Mama zawsze wygląda zza firanki, gdy wracam do domu. Gdy nie wracam, też patrzy.

Nie chciała wchodzić do tego domu i stawać przed jego matką. Ale czuła, że musi.

Domofon przy furtce cicho zaterkotał i ruszyli ścieżką z różowej kostki. „Moja mama by taką chciała”, pomyślała, przypominając sobie, że do ich domu prowadzi szary kawałek wysłużonego betonu. Taras też wyłożono różową terakotą, a drzwi wejściowe były z jasnego drewna.

– Mamo, to Ewa – oznajmił Andrzej pustemu, przestronnemu pokojowi, urządzonemu tak jak salony znanych ludzi w kolorowych magazynach: mało mebli, dużo przestrzeni. – Mamo… Mamo?

To były drogie meble, nie musiała tego wiedzieć, wystarczyło im się przyjrzeć. „A łazienka i kuchnia pewnie całe w kafelkach”, pomyślała i zerknęła na wyfroterowane na błysk, drewniane schody, które kręcąc się spiralnie, wiodły na piętro.

– Mamo – powiedział Andrzej do jasnej ściany, na której wisiał witrażowy krzyż w czerwono-pomarańczowym kolorze ze srebrnymi, cynowymi żyłkami. – Mamo, nie będzie procesu ani policji, ani oskarżenia o gwałt, mówiłem ci już, że nie będzie. Po prostu się ożenię.

– Słuchaj, ja… – zaczęła szeptem Ewa, ale on położył palec na ustach, więc odruchowo zamilkła. Ściana z krzyżem też milczała.

– Mamo… – zawołał jeszcze raz Andrzej już z mniejszą energią i niepewnie. W pokoju zapadła cisza. „O takiej ciszy mówi się, że jest kamienna. Taka cisza jest zimna jak lód”, pomyślała Ewa.

Nagle usłyszała za plecami czyjś drżący, melodyjny i cichy głos.

– Czy naprawdę nie mogłaś tego usunąć?

Aż podskoczyła, gdyż głosu nie poprzedziły odgłosy kroków, żaden szmer. „Nie chciałabym z nią mieszkać. Miałabym uczucie, że jest wszędzie i wszystko słyszy, że bezszelestnie pojawia się w każdym dowolnym miejscu”. Odwróciła się powoli i z namysłem, chcąc odwlec chwilę odpowiedzi. Ale już mówił Andrzej:

– Mamo, przecież ty jesteś przeciw aborcji. Założyłaś ten komitet i w ogóle…

– Tu chodzi o ciebie – powiedziała kobieta.

Była zaprzeczeniem Teresy. Drobna, szczupła, o wielkich oczach i wypukłych wargach („on ma je po niej”). „Żurnalowa”, powiedziałaby babcia Maria. Ewa jeszcze nigdy nie widziała kobiety ubranej w tak elegancką domową suknię.

– Mogłam usunąć. Rozmyśliłam się – odparła po chwili.

– I szantażujesz mojego syna – oznajmiła kobieta tym samym łagodnym głosem, choć słowa zabrzmiały brutalnie.

– Kiedy ja… – zaczęła Ewa, lecz Andrzej już mówił, pospiesznie, wpadając jej w słowo:

– Oczywiście, że musimy uniknąć rozgłosu, bo to by mi zaszkodziło, przecież wiesz. Ale to ja jestem winien. Byli świadkowie. Wszędzie bym przegrał, w każdym sądzie, może nawet by mnie skazali. Gdy się ożenię, nikt nie pomyśli o gwałcie, tylko o… o wpadce. Każdemu się zdarza. Weźmiemy cichy ślub i szybko wyjedziemy, żeby nie gadali. Gdybyśmy chcieli ustalać ojcostwo, jak proponowałaś, no to sama wiesz… Całe miasto będzie mówić tylko o tym.

– Chcę z nią porozmawiać – oznajmiła kobieta tym samym łagodnym głosem.

„Nie”, zamierzała powiedzieć Ewa, lecz Andrzej znowu odpowiedział za nią:

– Nie. Ona nie chce. Nie powinnaś jej denerwować, bo jak się coś stanie… Ona jest w szóstym miesiącu.

Kobieta nagle oparła się jedną ręką o ścianę, a drugą dotknęła gwałtownie długiej, cienkiej szyi:

– Krople… – szepnęła. – Są w kuchni w kredensie albo w łazience w szafce. W tej na piętrze.

Andrzej odwrócił się gwałtownie i wybiegł z salonu. Ewa podeszła do kobiety.

– Proszę usiąść – powiedziała, nieporadnie podsuwając najbliższy fotel. Nogi fotela zgrzytnęły na jasnej, lśniącej posadzce.

Wąska dłoń kobiety powędrowała na ramię Ewy i zacisnęła się.

– Dam ci dwadzieścia tysięcy gotówką, od razu.

Albo będę posyłać co miesiąc po tysiąc, to ci wystarczy. Ludzie muszą dziś żyć za mniejsze pieniądze. Zrobimy umowę u notariusza, jeśli mi nie wierzysz. Ale go zostaw.

„Dwadzieścia tysięcy… Jezu… Albo po tysiąc… Tylko jak długo? Może do końca życia?”, myśli gorączkowo Ewa.

54
{"b":"100386","o":1}