– Zastanowię się – szepnęła.
Po twarzy kobiety przemknął ledwie widoczny uśmiech.
– Wiedziałam – powiedziała cicho.
„Ono, ty głupi, leniwy śpiochu… Zawsze śpisz, gdy jesteś potrzebne, a budzisz się, gdy podają najgorsze wiadomości w radiu, w telewizji, gadają o nich w autobusie, na ulicy i słuchasz ich tak uważnie, jakby dawały prawdziwy obraz świata. Obudź się, do cholery i powiedz, co mam robić. Dają nam forsę. Dużo forsy… Ono! Czego ty ode mnie chcesz, wciąż tego nie wiem!”
– Są krople – powiedział Andrzej, wpadając do pokoju.
Kobieta wzięła je z rąk syna, dotykając jego włosów z wyraźną czułością.
– Załatwicie to według własnego uznania – powiedziała, patrząc wymownie na Ewę błękitnymi oczami.
– Tak, załatwimy. Ale ja jeszcze nic nie wiem. A teraz muszę iść. Na dworzec – odparła Ewa.
Nie wiedziała, czemu, ale nagle odczuła nieodparte pragnienie natychmiastowego opuszczenia tego eleganckiego domu.
– Ostatni pociąg do Warszawy już odszedł. Musisz zostać do jutra. Przenocujesz tutaj. Mamy gościnny pokój – powiedział Andrzej.
– Do Warszawy? – zaciekawiła się kobieta, pijąc krople tak, jakby to było wyrafinowane w smaku wino. – Masz tam rodzinę?
– Ma rodzinę. I koleżanki – pośpieszył z odpowiedzią Andrzej, zanim Ewa zdążyła cokolwiek wyjaśnić.
Brała udział w jakiejś grze, w dodatku z dwojgiem partnerów i nie wiedziała, co to za gra i o co. Mogła się tylko domyślać. Ale jej domysły nigdy nie szły dalej niż do scen i sytuacji znanych z seriali telewizyjnych i filmów, a zatem mało mających wspólnego z prawdziwym życiem.
A jednak siedziała na tym ładnym tarasie, w trzcinowym fotelu i piła kawę. Matka Andrzeja siedziała obok. Piły z malutkich porcelanowych filiżanek i Ewa, przyzwyczajona do tanich fajansowych kubków, niezgrabnie trzymała swoją za niemal przejrzyste, cienkie uszko. Gdy wyjęła palcami kostkę cukru z porcelanowej cukiernicy i wrzuciła do filiżanki, kobieta uśmiechnęła się i od niechcenia wzięła do ręki wąskie srebrne szczypce. Bawiąc się nimi, przestawiała kostki z miejsca na miejsce. „Pieprzę cię”, pomyślała z furią Ewa i wzięła w dwa palce kolejną kostkę, choć jedna wystarczała. Kobieta leciutko zmarszczyła brwi, ale na twarzy miała wciąż ten sam łagodny uśmiech.
Wieczorem oglądali telewizję, niewiele do siebie mówiąc.
– Pewnie chcesz Big Brothera? – powiedziała kobieta i pstryknęła pilotem. Ewa wzruszyła ramionami. Big Brothera w ich domu oglądały matka i Złotko. Ewa bała się natarczywego, wszechobecnego śmiechu Manueli, zbyt poufałego uśmieszku Gulczasa, milkliwości Janusza, szelestu długich włosów Alicji, natarczywego szeptu Małgosi i zachłannego łykania przez nią papierosowego dymu. Dostawała klaustrofobicznego uczucia duszności, gdy któreś z nich wchodziło do pokoju Wielkiego Brata i podekscytowane, mówiło o innych za ich plecami, ale przed wielomilionową widownią. Nie rozumiała emocji matki i Złotka, gdy dochodziło do ringu i wykluczania kolejnych ofiar. „Ciekawa jestem, co by było, gdyby to nasz dom był otoczony kamerami? Kogo z nas ludzie by najpierw wykluczyli? Boję się, że tatę. Tak, na pewno tatę. A potem kogo?”
…a teraz Gulczas znów powtarzał swoje lepkie dowcipy, Alicja z obsesyjną perfekcją czesała włosy, Małgosia zachłannie paliła papierosa, Wielki Brat wyciągał na spytki Janusza, Janusz robił pompki, Klaudiusz przyrządzał kolację, Manuela śmiała się tak, że trząsł się telewizor, a matka Andrzeja wpatrywała się w Ewę.
– Masz maturę? – spytała nagle.
– Nie – odparła Ewa z bezradnym poczuciem winy.
– …no bo wiesz, ja nie mam nic przeciw Alicji, ale ona ciągle coś gra, rozumiesz – szeptała przenikliwie Małgosia do Janusza, wciągając dym aż do żołądka.
– …ja tam nic nie wiem – oświadczył Janusz i spojrzał poprzez monitor prosto na Ewę.
„Wszyscy nic nie wiemy i dlatego wszyscy lubią Janusza”, pomyślała Ewa.
Kolacja była skromna, lecz pięknie podana. Zapłonęły świece, a pomiędzy półmiskami z serem i wędliną stały w wazoniku żółte kwiaty; każde z nich dostało kolorową serwetkę i sztućce. „Jak w serialu”, pomyślała Ewa. Jedli w milczeniu. Potem nadal milczeli. Po kolacji kobieta co chwilę znikała i pojawiała się tak samo bezszelestnie jak za pierwszym razem. Andrzej otwierał usta, jakby chciał coś powiedzieć i zaraz je zamykał, więc patrzyli oboje w telewizor, milczący i obcy.
W pokoiku na górze, obok którego znajdowała się druga, pastelowa łazienka z kolorowymi ręcznikami, była już przygotowana pościel. Wychodząc po spiralnych schodach, Ewa nie dostrzegła nigdzie śladu kurzu, nawet na poręczy.
„Ciekawe, kto tu sprząta i dlaczego ten porządek jest równie odpychający jak bałagan, który robi moja matka?”, zastanowiła się.
Ta kobieta w eleganckiej sukni, poruszająca się tak cichutko i lekko, sprawiała wrażenie osoby, na której widok kurz i pył same odfruwają z mebli i podłóg, jakby wiedziały, że nie wolno im tu przebywać; pająki uciekają w panicznym strachu, rezygnując ze snucia pajęczyny w zasięgu jej wzroku, a tam, gdzie ona stąpnie wąską stopą w jasnym pantoflu, od razu znikają wszystkie plamy. A tymczasem mama miota się po domu, przesuwając bez sensu różne przedmioty z jednego kąta w drugi i powtarzając wciąż to samo pytanie, które w dodatku nie wymaga odpowiedzi:
– Czy wy wiecie, do cholery, ile kosztuje utrzymanie porządku?!
Ile kosztuje utrzymanie porządku:
– Kto w ten sposób wyciska pastę do zębów i jej nie zakręca, czy wy wiecie, ile się w ten sposób marnuje? Mój ojciec, gdyby żył, już by wam pokazał! Gdybym ja tak zrobiła, ojciec zaraz spuściłby mi lanie! – wrzeszczy Teresa i przepycha pastę w stronę zakrętki, zaginając pusty koniec tubki. Na tubce widać ślady palców, dowodzące, że każdy wyciska ją jak chce, w dowolnym miejscu. – Wy nawet nie wiecie, ile kosztuje utrzymanie porządku! – woła znów Teresa i miota się po łazience. Jej uwaga skupia się na paście, więc już nie widzi własnych włosów, które zatkały sitko w wannie, kłaczków waty leżących po kątach i pajęczyn przyczepionych pod sufitem. Nie czuje charakterystycznego stęchłego zapachu zachodzącej pleśnią wilgotnej, brudnej bielizny i ścierek upchniętych w szafkach, za sedesem, a nawet pod wanną.
Tak jak pasta skupia jej całą uwagę w łazience, tak w kuchni czynią to szklanki. To babcia Maria nauczyła ją, że nie wystarczy postawić umyte szklanki na suszarce, by same obciekły, trzeba je długo i starannie wycierać suchą ściereczką, tak aby zaczęły błyszczeć. Ewa i Złotko nie znoszą tego wycierania i stałego rytuału podnoszenia szklanek wysoko ku lampie, by sprawdzić, czy nie ma smug. A smugi są zawsze, muszą być, gdyż żadna ścierka nie jest dość czysta, a półki w kredensie, na które się je odstawia, pokrywa kurz i zastarzałe plamy, na co Teresa już nie zwraca uwagi. Tak jak nie zwraca uwagi na białe smugi z pasty na lustrze w łazience, w umywalce, a nawet na podłodze. Koncentruje się tylko na tubce. „Nigdy, nigdy nie nauczycie się porządnie wyciskać pasty”, powtarza i z uporem przepycha zawartość tubki ku zakrętce. Gdy już to zrobi – a robi to codziennie, czasem dwa razy na dzień, rano i wieczorem – ma poczucie satysfakcji, dobrze spełnionego obowiązku i z westchnieniem ulgi siada w dużym pokoju, aby włączyć telewizor.
Ewa bierze prysznic w tej obcej, wykafelkowanej na biało łazience, za cieniutką zasłonką z jasnego, nieprzemakalnego materiału i z dziwną satysfakcją patrzy, jak na dnie lśniącej czystością wanny jej nogi odbijają brudny ślad.
– Chciałabym go tu zostawić na zawsze, wiesz? – mówi do dziecka, ale brud szybko spływa ze strumieniem wody i znika.
Ewa siada na tapczanie i nieruchomieje. Usiłuje wsłuchać się w mowę tego domu, ale on w ogóle nie mówi. „Ono, czy słyszysz coś? Cokolwiek? Ono…?” Ale Ono milczy. „Ten dom, podobnie jak ja, nasłuchuje, kiedy i gdzie pojawi się ta kobieta, a gdy się zjawia, dom milknie, wstrzymując oddech”.