Литмир - Электронная Библиотека

Baranek:

Złotko słucha na lekcji religii opowieści katechety. Jej koleżanki piszą do siebie karteczki, czytają pod ławką Małą księżniczkę lub Harry’ego Pottera, chłopcy przeglądają komiksy lub robią remanent pokemonów, ale Złotko słucha uważnie, bardzo uważnie i jej policzki aż purpurowieją z emocji. Od pierwszej lekcji religia jest jej ulubionym przedmiotem. Opowieści o stwarzaniu świata, o Raju, Adamie i Ewie, o ziemi, zaludnianej pokoleniami ich potomków, wydają się Złotku ciekawsze niż baśnie braci Grimm i Andersena, a nawet sam Harry Potter. Czarodziej z tych opowieści ma moc o wiele większą niż Voldemort i wszyscy czarownicy z Hogvartu razem wzięci. I także ma różdżkę, gdyż ksiądz pokazał im na lekcji kolorowy, frapujący obrazek starca z siwą brodą siedzącego na chmurze i potrząsającego różdżką, z której piorun spływał ku ziemi. Ale Jego różdżka jest naprawdę magiczna. Ksiądz mówi coraz to nowe i coraz ciekawsze rzeczy.

…oto stuletni Abraham płodzi syna. Cała klasa, na słowo „płodzi”, chichocze i szturcha się łokciami, ale Złotko jest bardzo przejęta. Sara rodzi Izaaka, a klasa znowu powraca do swoich zwykłych zajęć: pisania liścików, czytania Harry’ego i liczenia posiadanych pokemonów. W klasie jest cicho, przyjemnie, normalnie i wtedy nagle czarodziej żąda całopalnej ofiary. Abraham ma wywieść małego synka w góry, zabić, rozpalić ogień i złożyć go w ofierze.

Złotko wstrzymuje oddech. To niemożliwe… niemożliwe… Przecież TEN czarodziej nie jest Voldemortem, nie może żądać czegoś takiego! Katecheta musiał się pomylić! „Ojcze”, mówi mały Izaak, „masz ogień i drwa, ale gdzież baranek na ofiarę całopalną?” Ojciec kłamie, by uspokoić synka. „Nieprawda, ojcowie nie kłamią, najwyżej milczą i o jakim baranku oni mówią?”, myśli przerażona Złotko. Abraham z synkiem doszli tymczasem wysoko, na górę, ojciec ułożył z kamieni ołtarz ofiarny, a na nim drwa, związał małego Izaaka i położył.

– I co Izaak? – pyta bez tchu Złotko. – Płakał? Krzyczał ratunku?

Katecheta patrzy na nią ze zniecierpliwieniem.

– Biblia o tym nie mówi. Ważne jest to, że Abraham okazał bojaźń bożą i gotów był spełnić każde polecenie, nawet tak surowe jak to. I w nagrodę Pan zesłał anioła, który wstrzymał rękę z nożem, a w pobliskie krzaki zaplątał się baranek…

„Baranek”, myśli Złotko bez tchu i czeka, co dalej.

– …i Pan zezwolił Abrahamowi złożyć baranka w całopalnej ofierze – kończy triumfalnie katecheta.

Dziewczęta nadal czytają Harry Pottera, chłopcy liczą pokemony, a Złotko krzyczy:

– Baranka? Takie małe, białe, miękkie zwierzątko? Spalić? Dlaczego? To już lepiej, gdyby spalił Izaaka! Izaak był chłopcem, na pewno popełniał różne grzechy, a baranek był niewinny! Niewinny! Przecież On nie może tego zrobić! Nie może być gorszy od Voldemorta! Niech daruje życie barankowi! a najlepiej im obu!

Tak, obu!

Na dźwięk słowa „Voldemort” prawie wszyscy uczniowie podnoszą głowy z zaciekawieniem.

Katecheta stoi na środku klasy, a policzki powoli mu purpurowieją:

– Więc po to uczę was pół roku, żebyście takie bzdury wygadywali? – pyta cicho, lecz gniewnie. – Jutro niech przyjdą twoi rodzice, ojciec lub matka, wszystko jedno.

Matka drze się na cały dom. Krzyczy tak głośno, że ze swoich pokojów wychodzą ojciec i Ewa – jedno szybko, drugie wolno – i słuchają, co się dzieje.

– Nie po to cię uczymy, żebyś wygadywała bzdury na lekcji religii! Masz słuchać, co mówią inni i mówić to sarno! Masz zachowywać się jak wszyscy i myśleć jak wszyscy, to nie narazisz mnie na taki wstyd!

– Co zrobiła Złotko? – pyta cicho Jan.

– Powiedziała księdzu, że lepiej, gdyby Abraham zabił Izaaka niż baranka!

Wszyscy patrzą na Złotko. Ewa z ciekawością, a Jan z namysłem, który aż marszczy mu twarz.

– Nieprawda – protestuje Złotko. – Powiedziałam, że najlepiej, gdyby obu ocalił, ale jeżeli musi…

Wszyscy wciąż na nią patrzą i dziewczynka niepewnie mówi dalej:

– Baranek był niewinny, a przecież nie wiadomo, co wyrośnie z Izaaka. Jeszcze się o tym nie uczyłam, więc nie wiem.

Ewa parska śmiechem, w którym brzmi coś jakby zazdrość. „Ja w szkole byłam taka jak wszyscy… taka jak wszyscy”, myśli przelotnie, choć z żalem. „A Złotko lada miesiąc, lada rok też będzie taka jak wszyscy. Jak to powstrzymać?”

– Złotko… – mówi łagodnie Jan, gładzi córkę po głowie, a potem odwraca się i powoli wspina po schodach.

– Jasne, jak zwykle gówno go to obchodzi. A ty żebyś mi nigdy więcej nie wyskoczyła z czymś takim! Rozumiesz? – powtarza gniewnie Teresa.

– Rozumiem – mówi speszona Złotko.

– Paskudna pogoda.

– Paskudna.

– Wszystkie dni takie podobne do siebie.

– Podobne. Ale bądźcie cicho. Zaczyna się audiotele…

– Mamo, Ewa, dlaczego balony fruwają?

– Daj spokój, Złotko. Kogo to obchodzi.

– Mam zadanie.

– Jezu, kto wymyśla takie zadania! Komu to potrzebne do życia?

– Balony fruwają, bo bardzo chcą zobaczyć, co jest tam, w niebie, wysoko, wysoko…

– Ewa, nie wygłupiaj się. Ona naprawdę ma takie zadanie. Zrobiłaś trzy klasy liceum, to powinnaś wiedzieć, dlaczego balony latają. Patrz. Komputer losujący…

– Balony latają, bo chcą.

– No to oderżnę zadanie od kogoś.

– Balony latają, bo ludzie chcą oderwać się od ziemi. Chociaż na kilka minut.

– Ewa, zamknij się. Po cholerę człowiek wydawał pieniądze na twoje książki, jak nic nie wiesz o balonach. Szlag by to trafił… Patrz, komputer już wylosował nazwiska… Czemu ten facet wciąż się tak głupio uśmiecha?

– Tatuś powinien wiedzieć, dlaczego latają. On wszystko wie.

– To idź do tatusia. Zaraz będzie czytać, które nazwiska wylosował. Pogłośnij… Może akurat… Pogłośnij, mówię ci, do cholery, pogłośnij albo daj tu tego pilota! Niechże on już czyta i przestanie pokazywać zęby. Boże, żeby człowiek raz w życiu miał szczęście, choć raz w życiu… Cicho!

Balony przestają fruwać i w pokoju zapada cisza. Słychać tylko szelest kartki trzymanej przez prezentera. Prezenter cały czas się uśmiecha, jakby mu było bardzo wesoło. Powoli podnosi kartkę do oczu. Czyta.

– Jezu… Panie Boże… Matko Boska! Wszyscy święci! On powiedział nasze nazwisko! Nasze! Więc teraz wykręca nasz numer! Złotko, leć po ojca!

Telefon dzwoni krótko i ostro. Jego dźwięk zagłusza tupot nóg Złotka. Trzask drzwi. Krzyk.

– Tato! Tatusiu! Wyczytali cię!

Teresa głośno przełyka ślinę. Obie z Ewą wpatrują się w dzwoniący telefon.

– Podnieś! – syczy Teresa.

– Ty podnieś – szepcze Ewa.

– Musi ktoś podnieść, bo zanim on zejdzie, to się rozłączą i wykręcą kogoś innego!

– To idź szybko i bierz słuchawkę – szepcze Ewa. Teresa zrywa się z kanapy i biegnie do telefonu. Podnosi go gwałtownie, przerywając kolejny sygnał.

– Nie mogę. Dusi mnie w gardle – mówi, ale przyciska słuchawkę do ucha i łamiącym się głosem woła z emfazą: – Halooou? Halo? Czy to telewizor?!

Ewa wzmacnia dźwięk, przekręcając gwałtownie gałkę.

– Oooo, jest!!!! Ktoś podniósł słuchawkę! Ale słyszę głos kobiecy, a telefonujemy do mężczyzny!!!!! – ryczy nagle prezenter na cały dom, z dudniącym pogłosem i Ewa aż odskakuje od telewizora.

– Tu jest mężczyzna, jest… – dyszy Teresa. Na jej twarzy i dekolcie pojawiają się czerwone plamy.

– Już idzie! Idzie! Tatuś już idzie! – woła Złotko.

– PROSZĘ ŚCISZYĆ TELEWIZOR, BO NIC NIE ROZUMIEM!!! PROSZĘ ŚCISZYĆ TELEWIZOR! – głos prezentera niesie się po pokoju, holu, całym domu, niemal wyskakuje na ulicę, a na pewno jest już w ich zaniedbanym ogródku, który ma tylko trzy metry.

– Ściszam, już ściszam! – wrzeszczy Teresa i daje rozpaczliwe znaki córkom.

Prezenter na ekranie wydaje się Ewie teraz tak wielki jak olbrzym z bajki. Ma ogromne, białe zęby i błyszczące włosy, „…babciu, a dlaczego masz takie duże zęby?”, szepcze odruchowo Ewa i myśli z nagłym lękiem: „Zaraz wejdzie nam do pokoju i już go nie wyrzucimy. Jak w horrorze”.

39
{"b":"100386","o":1}