– To psychozabawa. Nie dla ciebie – mówi. – Jeszcze masz czas.
– Chodźmy na spacer – powtarza błagalnie Złotko. – Czemu te święta są takie nudne?
– Zawsze są nudne – mruczy Teresa. – Nie wiem, o co ci chodzi.
– Bo ja zawsze tak się cieszę przed świętami, że one nadchodzą, a jak już przyjdą, to są zawsze takie same. Zróbmy coś, żeby były inne – prosi Złotko, a Teresa odpowiada, nie podnosząc głowy znad pisma:
– Nie nudź, Złotko, święta to święta, muszą być takie same, bo jakie mają być, ale jest przecież lepszy program w telewizji, nie musisz wstawać rano do szkoły i nie masz tylu garów do zmywania co ja, możesz nic nie robić, a to jest przyjemne.
– Nie – mówi Złotko.
– Chodź, porozmawiamy sobie – mówi Ewa i idzie do swojego pokoju. Złotko podrywa się i biegnie za nią, a Teresa odprowadza je podejrzliwym wzrokiem.
– O czym tu rozmawiać – mruczy i woła: – Żebyś tylko nie mówiła jej o tej nieszczęsnej ciąży! Trzymaj ją z daleka od tego świństwa!
Siostry zamykają się w pokoju. Wzrok Ewy odruchowo wędruje w stronę szafy, gdzie wciąż bieleje malutki rożek schowanej koperty.
„Te pieniądze będą mi potrzebne. Bo jednak będę musiała wyruszyć”, myśli niespokojnie. „Nie chcę tego, ale muszę, bo co Mu kiedyś powiem, gdy mnie zapyta, jak wyglądał tato? Powiem, że nie wiem? Nie pamiętam? Nie wiem, jakie miał włosy, oczy, jak brzmiał jego głos, jak się poruszał, kim był i co lubił? Będę musiała wyruszyć, a Marysia pomoże mi ich znaleźć, bo ona wie”.
– Ewa, ty mi urodzisz siostrę czy braciszka? – pyta Złotko.
– Nie, siostrzeńca albo siostrzenicę. Ty będziesz ciotką.
– Nie chcę być ciotką. To głupio brzmi.
– To wszystko głupio brzmi – stwierdza niepewnie Ewa.
– A skąd ty w ogóle je masz? – docieka Złotko. Ewa namyśla się, niemal tak długo jak tata. Wreszcie mówi:
– Ktoś chce ci pokazać świat do góry nogami. I myślisz, że zobaczysz nad sobą niebo. A tymczasem jest ciemność. Rozumiesz?
Złotko otwiera ze zdziwienia usta.
– Nie rozumiem. W telewizorze pokazują to inaczej. Nie ma nieba. Ani ciemności. Jest sufit. Sufit nad tapczanem.
Ewa milczy. „To był sufit samochodu”, myśli.
– S gdzie ty je trzymasz? w brzuchu, tak?
– W brzuchu, tu, na dole.
– Nic nie widać – martwi się Złotko.
Ewa rozpina spodnie, opuszcza je poniżej bioder i podnosi wysoko bluzkę.
– Coś już widać, patrz. Tu jest taka mała wypukłość, a wcześniej byłam płaska jak deska. Daj rękę… Dotknij. Czujesz?
– Nie jest mu tam ciasno? – dziwi się Złotko.
– Ono to lubi. Bo wtedy jest blisko. Czuje mnie – wyjaśnia Ewa.
– No to opowiedz mi, jakie Ono będzie?
– Nie wiem, jakie będzie, opowiem ci, jakie jest teraz, dobrze?
– Tak – cieszy się Złotko i przywiera wzrokiem do siostry.
Jakie jest teraz:
„Czwarty miesiąc: głowa jest proporcjonalnie mniejsza w stosunku do całego ciała i stanowi już tylko około 1/3 długości płodu. Można zaobserwować mimikę, bowiem dziecko już ziewa, a nawet miewa czkawkę. Gałki oczne są znacznych rozmiarów, jak na rysunkach przedstawiających kosmitów i cały czas przykryte są powiekami, ale już odbierają bodźce świetlne. W tym okresie dziecko jest bardzo aktywne: obraca się w brzuchu matki, reaguje na wibracje. Jego całe ciało pokryte jest meszkiem, jak u małego zwierzątka. Nadal trwa intensywny rozwój mózgu. W tym miesiącu można już poczuć pierwsze ruchy dziecka. Ucho wewnętrzne jest w pełni rozwinięte i płód reaguje na całą gamę dźwięków: np. głośna muzyka prowokuje energiczne ruchy. Przestraszony niemiłym hałasem, może uderzyć w ściankę macicy lub nawet kopnąć w odruchu protestu”.
– Okropne, w dodatku z futrem – mówi Złotko, otrząsając się. – Nie chciałabym mieć w środku czegoś takiego. Umarłabym ze strachu, gdyby się ruszało. Bardzo je chcesz?
– Nie. Nie bardzo. Gdybym mogła zacząć wszystko jeszcze raz w tamten pierwszy dzień nowego wieku, to… to… Wróciłabym do domu autobusem. Następnego dnia stałabym za ladą w sklepie Grubego. Wieczorem oglądałabym z wami telewizję. A zasypiając, marzyłabym, że jutro będzie lepiej. I nie byłoby lepiej.
– Jeśli go nie chcesz, to po co ci ono? – dziwi się Złotko.
– Bo z nim jest inaczej – mówi Ewa. – Bo teraz coś muszę zrobić. Ze sobą i z nim. A wcześniej tylko czekałam, że samo się zmieni.
– A mówiłaś, że chodzi o drzewo. Że chcesz mu powiedzieć, czy to kasztan, czy brzoza.
– Ja teraz wciąż mówię coś innego. Wciąż zmieniam zdanie. Bo zaczynam myśleć. Widzę i słyszę więcej niż przedtem. A Ono słucha i patrzy razem ze mną – mówi Ewa niepewnie.
– Będziesz dla niego dobrą mamą? – zaciekawia się Złotko.
– Nie. Chyba nie – mówi Ewa krótko.
– Co ty wygadujesz! – dziwi się Złotko.
– Nic nie rozumiesz! – złości się Ewa. – Przecież ja nie umiem!
– Mama umie, mogłaby cię nauczyć – mówi z wahaniem Złotko i patrzy pytającym wzrokiem na siostrę.
Ewa milknie, więc Złotko przestaje pytać.
Siostry leżą na tapczanie, milczące, zamyślone. Z uchylonego okna dobiega niezdecydowany zapach wiosny. Tak pachnie ziemia, która wyrzuca z siebie toksyny zastarzałej, długiej zimy i ubiegłorocznej jesieni: specyficzną woń przegniłych kasztanów i żołędzi, zbutwiałych liści, mdlący odór rozkładających się ciał kretów, którym nie udało się szczęśliwie przezimować. Przechodnie wciągają w siebie to powietrze i mówią: „Już wiosna” i wierzą, że znowu coś się zaczyna, coś nadchodzi i zapewne tym razem będzie lepiej. Skoro nie było lepiej z nowym rokiem, to musi być z wiosną; bo przecież kiedyś musi być lepiej.
Radio mamrocze coś cicho i niewyraźnie:
– Kilkanaście psów i kotów zamęczyli dwaj nastolatkowie z Rucianego-Nidy. Zatrzymała ich policja. Piętnastoletni Marek i szesnastoletni Mateusz wyrzucali zwierzęta przez okno lub przypiekali je żywcem w ognisku…
Złotko jest znudzona. Ziewa szeroko i wzdycha:
– Chciałabym, żeby było już po świętach. Gdy nie ma świąt, to chcę, by nadeszły, a jak są, to chciałabym, żeby wreszcie się skończyły. Dlaczego?
– Bo nie lubisz tego, co masz – mówi cicho Ewa.
Ale Złotko już zrywa się z tapczanu i wybiega z jej pokoju, a Ewa sama nie jest pewna, do kogo te słowa powiedziała.
I nazajutrz jest już po świętach. Matka znowu nie trafiła w totolotka, Złotko pobiegła do szkoły, a tato poszedł do pracy na pocztę.
Poczta:
poczta jest coraz bliżej zjednoczonej Europy. Gdy samorząd przestanie być tak biedny, jak jest, to poczta będzie skomputeryzowana. I wtedy zostaną tu tylko ci, którzy nauczą się pracy z komputerem. „Pan jest już na to trochę za stary”, mówi współczująco naczelnik do Jana. „No, niby ja też, ale ja jestem naczelnikiem”, dodaje dla uniknięcia nieporozumień.
Jan wie, że komputer nie może być trudny, choć na to wygląda. Ma przecież klawiaturę, podobnie jak fortepian. Klawiatura komputera, w porównaniu z fortepianem, jest szara, mała i prostacka. A monitor ma ekran jak telewizor, ale wydaje się Janowi mniej straszny, gdyż pokazuje tylko to, co wstuka się w klawiaturę, jest zatem zależny od człowieka.
Jan pragnie powiedzieć naczelnikowi, że gdyby dano mu szansę, to on zrozumie to nowe narzędzie pracy – bo to jest tylko narzędzie, nic więcej. „Ale samorząd nadal będzie biedny, więc jeszcze wciąż mam trochę czasu, jeszcze mnie nikt nie wyrzuca, choć za rok, a może dwa nieuchronnie to nastąpi”.
Wieczory są teraz mokre od wiosennych deszczów, wilgotne od mgieł. Wszyscy wnoszą do domu na butach błotnistą maź. „Dobrze, że nie mamy psa, aleby nabrudził”, mówi Teresa, na wypadek gdyby Złotko chciała zwierzaka, jak kiedyś Ewa. Ale Złotko nie chce psa, wystarcza jej telewizor, pokemony i Harry Potter, którego wreszcie zaczęła czytać, bo czyta to cała klasa i głupio byłoby nie wiedzieć, kim jest Voldemort albo Hermiona, równie głupio, jak nie wiedzieć, kim jest Gulczas z Big Brothera.
Złotko nie chce żadnego zwierzaka, od dnia, gdy ujęła się za barankiem.