Литмир - Электронная Библиотека

– Upokorzenie. Rozumiesz? – pyta tata.

– Nie – mówi Ewa. – Szliście sobie, krzyczeliście coś, rozwinęliście jakieś flagi i tyle. Nie. Nie rozumiem. Gdzie tu upokorzenie?

– Wkrótce nikt nie zrozumie – zamyśla się Jan. – Niedługo historycy, którzy uznają tylko daty i fakty, podzielą naszą historię na tę do 1989 roku i tę po nim. A przecież nie przepołowią człowieka, któremu przypadło żyć po obu stronach tej granicy.

Człowiek przepołowiony:

…nie, nikt nie uwierzy, że my, w tamtych latach, a nawet w czasach stalinowskich, w których żyli moi rodzice, mogliśmy mimo wszystko cieszyć się życiem. Nikt nie uwierzy, że wśród tych paru milionów należących do partii, takich jak ja, mogli być też normalni, zwykli ludzie. Kochali, śmiali się, płakali, pili, tańczyli, a zamiast marzyć o wolności – marzyli tylko o własnym, małym szczęściu. Nie, nie krzywdzili nikogo, najwyżej siebie.

Ewa oglądając kiedyś pochody pierwszomajowe w starych kronikach filmowych, pokazywanych w telewizji, spytała: „Ty też tak chodziłeś? Naprawdę? Dlaczego? To strasznie śmieszne”. Czy wtedy, w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, to było śmieszne? Niekiedy tak. Niektórzy, idąc w tym pochodzie, śmiali się, żartowali, podrywali dziewczyny i traktowali to jako wielki, wesoły piknik. I nie czuli żadnej winy.

…bo nie sposób przepołowić człowieka i powiedzieć mu, że większą część życia spędził w kłamstwie i upokorzeniu, a nawet w kolaboracji. To przecież było nasze życie, drugiego nam nie dadzą, a my też chcemy mieć prawo powiedzenia: „byliśmy szczęśliwi”.

Tak, byłem niekiedy szczęśliwy, bo szczęście nie zna politycznych granic i układów, nie hołduje żadnej ideologii, ba, ono nawet bywa niezgodne z dekalogiem.

…nie, moje życie to ciągłość i nikt nie podzieli mi go na tę niby lepszą część po 1989 roku i na tę gorszą sprzed. Nie pozwolę na to. Ta prawda będzie już tylko moja, schowana we mnie, niewypowiedziana. Historycy obejdą się z nią po swojemu, dodając daty i fakty, gotowe przymiotniki i imiesłowy, pomijając śmiech, radość, łzy, rozterki, wstyd lub dumę.

– Daty i fakty – mówi Jan. – Daty i fakty będą przeciw nam. Przeciw mnie. Ale może ktoś kiedyś spyta, gdzie jest różnica między tamtym sprzedawaniem się za nic, tylko za własny strach lub za gwarancję niby-normalnego życia, a sprzedaniem się za wielką łapówkę?

– No i gdzie jest ta granica? – pyta Ewa.

– Nie wiem. Może w pieniądzach? Może szmacenie się za duże pieniądze jest szlachetniejsze od szmacenia się bezinteresownie?

– Nie rozumiem – mówi Ewa.

Tata znowu myśli tak długo, że kończy się cała jedna część sonaty.

– Każdy ma jakieś ideały, do których chciałby sięgać – mówi wreszcie. – i zachowania, którymi gardzi. Najbardziej upokarzające – to gardzić samym sobą.

Rozumiesz?

– Tak. Chyba tak – mówi niepewnie Ewa. – Ale myślałam, że jak cię spytam o upokorzenie, to powiesz coś o mamie.

– o mamie? – dziwi się ojciec. Nagle robi się jeszcze mniejszy i chudszy. Marszczy brwi, kręci głową, zagryza wargi. – To przecież coś całkiem innego. Mama to mama.

„Mama to nie upokorzenie? Więc co?”, myśli Ewa.

– Dlaczego nagle o to pytasz?

– Chcę komuś coś wytłumaczyć. I nie umiem – mówi Ewa. – Dobranoc.

Teraz trzeba odczekać, aż Złotko pójdzie spać. Trzeba złapać moment, gdy mama zacznie zmywać naczynia i puści Presleya, bo wtedy stanie się bardziej miękka i będzie jej można powiedzieć.

– Mamo…

– Niedługo święta wielkanocne i jak zwykle nie mamy forsy. u jednych na stołach aż się przewala w święta od żarcia, a u nas będzie post – oznajmia matka i jest jasne, że skoro zeszło na pieniądze, to lepiej nic nie mówić. Ewa wychodzi z kuchni.

Złotko pewnie już śpi, lecz telewizor wciąż jest włączony. Dom mówi znów tylko głosem telewizora. Migocze obrazkami, pulsuje kolorem i przemawia tak długo, aż ostatnia idąca spać osoba go wyłączy. Czasami nikt go nie wyłączy i idzie przez całą noc.

Kiedyś, dawno temu, babcia Maria położyła na telewizorze ręcznie dzierganą serwetkę, dzbanek z plastikowymi kwiatkami i ślubną fotografię Jana i Teresy („Chyba to te z fortepianu”, myśli niejasno Ewa), a choć potem telewizor zmienili z czarno-białego na kolorowego Rubina, a Rubina na „normalny”, to serwetka, kwiatki i fotografia w błyszczących ramkach utrzymywały swoją pozycję, jakby podkreślając jego przynależność do rodziny, naznaczając swoim piętnem.

Telewizor chrząknął i powiedział głosem uśmiechniętej spikerki:

– …Gdańszczanka zabiła swoje dziecko. Kobieta włożyła niemowlę do foliowego worka. Mimo błyskawicznej reanimacji dziecko nie przeżyło. W województwie pomorskim od początku roku zdarzyły się już cztery podobne przypadki. W minioną niedzielę dwoje dzieci znalazło martwego noworodka w śmietniku w Tczewie. Dziewczynka leżała tam ponad tydzień. Pod Elblągiem dwutygodniowe martwe dziecko policja znalazła w krzakach. Urodziło się zdrowe, lecz umarło z wychłodzenia. W Rumii ktoś wyrzucił niemowlę z nie odciętą pępowiną na śmietnik…

„Jeśli Ono to usłyszało, to się wystraszy”, myśli niespokojnie Ewa.

– Nie słuchaj. One tego nie chciały, widocznie nie miały wyboru. Nikt im nie pomógł. Wszyscy wciąż o tym mówią, ale nikt nikomu nie pomaga – szepcze i szybko przerzuca kanał. Zimne, błękitne tło zmienia się na ciepłe, miodowe, a przyjemny spiker mówi szybko i dobitnie:

– …kolejny ważny głos w sprawie tragedii sprzed sześćdziesięciu lat. Prezydent zapowiedział, że przeprosi naród żydowski za masowy mord Żydów w Jedwabnem. Mord dokonany przez spalenie żywcem ludności żydowskiej, spędzonej siłą przez Polaków do stodoły, przeraża okrucieństwem. W kwietniu odbędą się wspólne modły Polaków i Żydów, łączących się w żałobie.

– To było dawno temu! Ludzie są już lepsi, przekonasz się – mówi szybko Ewa i wybiera kolejny kanał.

Dwa nagie ciała szukają zbliżenia. Znalazły. Poruszają się teraz w rytmie niezamierzenie pasującym do głosu Presleya, dobiegającego z kuchni.

– Miłość… Tak. Może być – stwierdza Ewa i wpatruje się w mały ekran.

Przez pokój, człapiąc pantoflami, przechodzi ojciec. Zerka w telewizor i przyspiesza kroku.

„Nie wstydzimy się oglądać razem zbrodni, katastrof, tragedii, przemocy, ale nie umiemy wspólnie oglądać miłości. Wstydzimy się. Dlaczego?”, zastanawia się Ewa. Zostawia włączony telewizor i idzie do swojego do pokoju.

Koperta z pieniędzmi wciąż bieleje w narożniku szafy.

„Pieniądze… Będą mi potrzebne. Zawsze są potrzebne”.

Ewa wstaje z łóżka i uchyla drzwi na korytarz. Zza drzwi pokoju taty znowu sączy się muzyka. To Bach. Jest taki dziwny, że trudno go nie rozpoznać. Kiedyś myślała, że jest po prostu nudny. Wciąż taki sam. Wyprany z emocji. Zgaszony. Jak powtarzalna, nudna czynność. Teraz bezwiednie wsłuchuje się w tę muzykę codziennie. I odkrywa, że Bach sam ze sobą rozmawia. Niekiedy się spiera, czasem sobie przytakuje. Bywa, że jedna linia melodyczna jest łagodna, spokojna, usypiająca, a niemal w tym samym czasie – może z niewielkim opóźnieniem – narasta druga, pełna ekspresji, buntu, tęsknoty za mocnymi uczuciami.

Ale teraz z Bachem kłóci się Presley. Oba rodzaje muzyki spotkały się ze sobą gdzieś w połowie schodów – i Ewa czuje, że nawzajem się nie znoszą i że ona też ma ich dość, że dłużej nie wytrzyma tej kakofonii nie pasujących do siebie dźwięków. „Nigdy mnie to nie raziło, nigdy nie wkurzało, a teraz mam uczucie, że każdy z nich i Bach i Presley, nadgryzają mnie po kawałku i pożerają. Bach delikatnie, elegancko, małymi kęsami, a Presley żarłocznie i bez umiaru. To boli. A skoro boli mnie, to Ono także jest zranione. Cisza… Potrzebujemy ciszy. Oboje. Czuję to”.

Wybiega na schody i stając w pół drogi, wrzeszczy: – Cicho! Cicho, do cholery! Przestańcie! Niech oni się zamkną! Obaj!

Presley i Bach gwałtownie milkną. Słychać donośne trzaśniecie dwu par drzwi na dole i ciche skrzypienie drzwi na górze, obok jej pokoju. Mama wybiegła z kuchni, rozchełstana, w różowym, nieświeżym szlafroku, za ciasnym na jej obfite ciało, przytrzymując jedną dłonią jego poły, a drugą lokówki, które zdążyła założyć na połowę głowy. Ze swojego pokoju wyszła zaspana Złotko, przydeptując bosymi stopami odziedziczoną po Ewie barchanową koszulę w brązowe misie.

33
{"b":"100386","o":1}