Poczekalnia lekarska jest jasna, czysta, w oknach białe firanki, dwa gabinety lekarskie. Na jednym ze stolików leży stos kolorowych pism. Kolorowe pismo czyta recepcjonistka w zielonym kitlu. Kolorowe pismo ogląda, z wyrazem znudzenia, jedna z dwóch czekających pacjentek. Druga jest w zaawansowanej ciąży.
– Kochanie, a może kupić ci czekoladki? Albo jakieś pismo, żebyś się nie nudziła? – pyta mąż ciężarnej ze śliczną buzią Barbie i z ogromnym brzuchem. („Ona chyba urodzi bliźnięta”, myśli Ewa).
– Patrz, ile ich tu jest, stosy. Idź już sobie. I przyjdź za trzy kwadranse. Nie chcę czekoladek – mówi kapryśnie Barbie.
– A może kupić ci ciastko albo colę light?
Barbie kręci głową.
– Wolałabym ogórka kiszonego, ale jak byś wyglądał z ogórkiem w ręce?
Barbie chichocze i cmoka męża w policzek. Ma na sobie specjalną ciążową sukienkę, najwyraźniej szytą na miarę, gustowną, z drogiego materiału. („A ja bym pewnie wszywała gumki w pasie i nosiłabym te same stare spodnie”, myśli Ewa. „I żaden facet by mnie nie pytał, czy chcę kolorowe czasopismo, czekoladkę czy colę”).
Drzwi jednego z gabinetów są uchylone. Ewa zagląda z niespokojną ciekawością. Tyłem do drzwi, na leżance, siedzi jakaś kobieta i razem z lekarzem wpatrują się w monitor. Z taśmy cicho sączy się muzyka.
„Coś mi to przypomina… Poranek… nie, nie poranek… Popołudnie fauna, które tata grywał na fortepianie? Czy to możliwe?”
– Widzi pani, jak ono sobie spokojnie pływa w wodach płodowych? Jak w morzu. Jest spokojne i szczęśliwe, bo pani jest spokojna i szczęśliwa – mówi lekarz łagodnym tonem.
– Trochę się denerwuję – wyznaje pacjentka.
– Ale tylko trochę, inaczej ono by to czuło. Ono już dużo wyczuwa. Wyczuwa pani nastroje, je to samo, co pani zjada, choruje razem z panią, dlatego musi pani być zdrowa. Reaguje też na dźwięki. Widzi pani, ta muzyka mu się podoba.
– Nudna taka – mówi nerwowo pacjentka.
Ewa wpatruje się w monitor. Ekran jest zielonkawy jak morze. I w tym zielonym morzu pływa coś o dużej głowie, malutkich rączkach i nóżkach.
„Tak wygląda dziecko w brzuchu matki?”, dziwi się Ewa. „Jak mały kosmita, E.T.”
– Drzwi się otwarły, przepraszam panią – mówi lekarz i zamyka je, uśmiechając się zdawkowo do Ewy.
Barbie też wstała i stanęła za jej plecami, zaglądając ciekawie do gabinetu. Podtrzymując rękami wielki brzuch, mówi:
– Bzdury jakieś… Takie dziecko to jeszcze nic nie czuje. Nic a nic. My czujemy. Bo wszystko zawsze spada na kobiety. Ledwie dźwigam to brzuszysko… Chcę to mieć za sobą. I nic mnie nie będzie bolało, bo jak da się im w łapę, to nie boli. A jak do szpitala przyjdzie jakaś biedna ofiara, to rodzi jak w średniowieczu. Drze się na cały budynek!
– Myśli pani, że ono nic jeszcze nie czuje i nie słyszy? – pyta Ewa.
Barbie otwiera szeroko niebieskie oczy:
– A jak ma słyszeć, skoro jest w środku? Gdy u nas w domu rodziły się kocięta, tata topił je w ubikacji i mówił, że one nic nie czują, a przecież już były na świecie!
Drzwi drugiego gabinetu otwierają się, wychodzi z nich pacjentka, a recepcjonistka mówi, nie odrywając oczu od gazety:
– Teraz ta druga pani…
Barbie trąca Ewę:
– No, niech pani idzie. Bo ja do tamtego lekarza. Mnie też zaraz przystawią tę kamerę do brzucha.
Ewa bardzo wolno idzie w kierunku drzwi i po raz pierwszy w życiu staje oko w oko z fotelem ginekologicznym. Wbija weń wzrok i nawet nie widzi lekarza, który myje ręce nad umywalką.
„To jest okropne. Okropne… Gorsze niż na filmach”, myśli.
Fotel ginekologiczny:
kojarzy się Ewie z robotem z kosmosu tą swoją lśniącą, chromowaną i nieludzką konstrukcją. Musiał go wymyślić mężczyzna, z gatunku tych, którzy od niechcenia, szybko i sprawnie potrafią wymyślić maszynę do gilotynowania, fotel elektryczny lub skomplikowaną machinę do tortur, taką jak na przykład „żelazna dama”. Chyba nie ma nikogo, kto leżąc na tym potworze, nie czułby upokorzenia, lęku, bezradności. Nie ma kobiety, która słysząc rutynowe „proszę się położyć”, nie postąpiłaby krok do tyłu, w panicznym odruchu ucieczki. W każdym fotelu ginekologicznym jest coś przeciwnego naturze ludzkiej.
„Trzeba by na nim kłaść facetów”, myśli mściwie Ewa.
– Ileż ty masz lat, dziecino? – pyta łagodnie lekarz. – No, kładź się… Nie tak, co robisz… zdejmij majtki!
Lekarz podchodzi i Ewa mocno zaciska oczy. „Nie czuć i nie myśleć. Nie czuć i nie myśleć…”
– Hmmmm, ciąża, prawidłowa, drugi miesiąc.
– Mogę już wstać? – szepcze Ewa. „Jak mam mu dać znak, że chcę TO wyskrobać”, zastanawia się, wkładając z powrotem majtki i poprawiając spódnicę.
– Ja TEGO nie chcę – mówi wreszcie, niemal zdecydowanym tonem, gdyż podłoga dodaje jej tej pewności, którą wcześniej odebrał fotel.
– Rozumiem. Ale wiesz, że to zabronione? – pyta lekarz.
Ewa nie wie, co odpowiedzieć, więc również pyta:
– A czy to prawda, że to nic nie boli?
– Nie boli, bo śpisz.
– i to jest prawie tak jak wyrwanie zęba?
– Nie – mówi lekarz. – Bo to jest dziecko, a nie ząb.
– To po co pan to robi? – pyta Ewa agresywnie.
– Czasem trzeba. Po to, by nie skrzywdzić dziecka.
A czasem po to, by nie skrzywdzić matki. To dziwnie brzmi, ale niekiedy to jest prawda. Bo kwestia aborcji jest bardziej złożona, niż myślą politycy.
„W dupie mam kwestię aborcji”, szepcze Ewa w myślach.
– Ale najpierw porozmawiajmy – ciągnie lekarz. – Odpowiadaj szczerze, a ja zdecyduję, czy w ogóle to zrobię. Nie zawsze się podejmuję. Ile masz lat?
– Dziewiętnaście.
– Co robisz?
– Jestem ekspedientką.
– Masz męża?
– Nie.
– Kto jest ojcem dziecka?
Ewa milczy.
– Odpowiedz. To ważne.
– Nie wiem.
– Jak możesz nie wiedzieć? – pyta lekarz. – Jeśli mi powiesz, że było ciemno i go nie widziałaś, to przysięgam, że cię odprawię. Nie robię tego tylko dla forsy, naprawdę.
– To był gwałt – mówi niechętnie Ewa. – Było ich trzech. Skąd mam wiedzieć, który jest ojcem? Wszyscy trzej? Czy tylko jeden? Nie znam się na tym.
Lekarz patrzy na nią i przygryza wargi, jakby żuł gumę.
– Jeśli gwałt, to masz prawo do zabiegu – mówi wreszcie. – Za darmo.
– i zrobi mi to pan za darmo? – ożywia się Ewa.
– Tak, ale najpierw pójdziesz i zgłosisz na policji. Potem trzeba będzie udowodnić gwałt, a to nie zawsze jest proste. Ale jak już udowodnisz, wtedy dostaniesz zaświadczenie z sądu, a komisja lekarska wyrazi zgodę na legalny zabieg.
Ewa wytrzeszcza oczy na lekarza.
– Przecież do tego czasu z dziesięć razy urodzę – mówi.
Lekarz milczy.
– Nie chcę, żeby tylu obcych ludzi wiedziało, że ktoś mnie zgwałcił! Ja tego nawet w domu nie powiedziałam!
Lekarz nadal milczy.
Ja tego nawet w domu nie powiedziałam:
…bo już lepiej obcemu niż rodzicom. Tata też by milczał. Mama by wrzasnęła: – Ze też nikomu takie świństwo się nie przytrafia, tylko akurat tobie, jakbyśmy mieli za mało kłopotów! w porządnych domach nic takiego się nie zdarza! Co ty sobie myślisz?! Czy ty wiesz, co powiedzą znajomi? Sąsiedzi? Ludzie w mieście? Będą pokazywać cię palcami i mówić: „To ta, co ją zgwałcili!” i wiesz, co zrobią? Będą się zastanawiać, ile w tym było twojej winy, bo to jasne, że nie każdego gwałcą, gwałcą tylko te dziewczyny, które tego chcą, które prowokują facetów, które się puszczają, po których widać że chętnie by się puściły! Boże drogi i co my z tym teraz zrobimy… Matko Bosko Częstochowsko…!
– To ja już wolę zrobić to za pieniądze – oświadcza Ewa.
– Powiedz mi jeszcze, kto chowałby dziecko, gdyby się urodziło? – pyta lekarz.
Ewa myśli przez chwilę.
– Mama? Nie, mamę by szlag trafił. Ja? Ja nie chcę tego dziecka. I niby z czego mam je chować, jak zarabiam osiemset złotych? Dlaczego pan o to pyta? Powinien pan zapytać, czy mam kasę na zabiegi