Matka naciera na Ewę. Łazienka jest niewielka, więc już po chwili Ewa opiera się o ścianę, a matka szarpie ją za sweterek:
– Pokaż piersi!
– Zwariowałaś! – krzyczy Ewa.
– Zamknij się, Złotko nie musi słuchać o takich świństwach… Piersi w ciąży twardnieją.
– Skąd mam o tym wiedzieć? – pyta agresywnie Ewa. – Niby kto mi miał o tym powiedzieć? Ksiądz na religii?
– Ewa… – zaczyna matka i spazmatycznie łapie haust powietrza. W łazience unosi się zapach taniego mydła i proszku, zastarzałego brudu i potu z ubrań, przygotowanych do prania. – Tu nie ma co żartować. Potem może być za późno. Gdyby to była ciąża, powiedz szczerze, nie okłamuj mnie… gdyby to była ciąża, to który miesiąc?
Ewa wydyma wargi. „Powinnam się teraz uśmiechnąć i powiedzieć: gówno cię to obchodzi. Ale nie mam nikogo poza nią, więc tak nie powiem. I jestem przerażona… przerażona… o Boże… Więc rzyganie to niekoniecznie pizza, hamburger lub nie umyte winogrona podpieprzane Grubemu?”
– To był sylwester. Więc chyba drugi miesiąc? – pyta niepewnie Ewa i myśli: „Mamo, powiedz mi, że to nic… że to nic strasznego, że to się zdarza i że coś z tym zrobimy- Powiedz mi”.
– Czułam, że to wtedy – mówi z wściekłością matka – i kto to był? Jakiś pomocnik ze stacji benzynowej? Czy któryś z bezrobotnych, wysiadujących na skwerze w rynku? Przecież nikogo innego tu nie ma!
– Czy to ma znaczenie? – pyta Ewa. – i tak nie wyjdę za niego za mąż.
Spojrzenie matki nagle się zmienia.
– A może to ktoś porządny? Nietutejszy? Ma pracę? Ożeni się z tobą?
– Nie ożeni się – mówi Ewa.
Matka uderza ją w twarz. Lekko, nieboleśnie. Ewa już do tego przywykła i nawet się nie uchyla.
– Jutro pójdziesz do lekarza. Dam ci adres. To taki lekarz, co w razie czego zrobi ci zabieg. Módlmy się, żeby to nie było to. Ale jeśli… no to nie ma wyjścia.
– Nie mam kasy na zabieg – mówi Ewa. – Marysia jak się skrobała, to za dwa tysiące zet.
– Marysia? – pyta zszokowana matka. – a niby taka porządna dziewczyna. Z kim ty się zadajesz!
– Taka porządna jak i ja, nie? i mówię ci jeszcze raz, że nie mam kasy.
Matka nagle pociąga nosem.
– Coś wymyślimy. Na razie dam ci pięć dych na badanie. Potem będziemy się martwić.
– Mamo, Ewa, co wy tam robicie? – Złotko stoi pod drzwiami łazienki.
– Podsłuchiwałaś! – krzyczy Ewa, wybiegając.
– Nie podsłuchuję – obrusza się Złotko. – To wy tak strasznie krzyczycie. A wiecie, co mówili teraz w telewizorze? Że napadli na bank w Krakowie i kogoś zabili…
– Jezusie Maryjo – mówi odruchowo Teresa, bo Kraków daleko, a myśl o tym, że córka może być w ciąży, jest o wiele trudniejsza do zniesienia niż napad na bank. „A jednak to dziwne, kiedyś takie rzeczy zdarzały się tylko w kinie”, myśli.
„Nie usnę przez całą noc”, myśli Ewa, wiercąc się w łóżku. „Zawsze mam pecha, więc to nie pizza, nie hamburger i nie winogrona Grubego. Tak, mam teraz całkiem inne piersi i już nie muszę wypychać stanika tampaksami. Jestem w ciąży i nie wiem z kim. Nie wiem, czy z wszystkimi trzema, czy tylko z jednym. Co dzieje się z plemnikami, gdy pochodzą od trzech różnych facetów? Czy wszystkie naraz zapładniają jajeczko, czy tylko jeden? i który? Ten, który był pierwszy, czy ten ostatni? a może ten w środku?”
Na korytarzu słychać człapiące kroki ojca. Ewie przypomina się babcia.
– Babciu… babciu… złapałam wilka… – szepcze cicho i z przerażeniem.
Łapanie wilka:
– Nie biegaj, bo się przewrócisz! – krzyczała babcia Maria, gdy mała Ewa, przebierając krótkimi nóżkami, usiłowała dogonić uciekającą piłkę.
Dziewczynka przystawała. Przewracanie się nie było dobre, gdyż nawet, jeśli tylko się skaleczyła, babcia wcierała w rankę pieniącą się i szczypiącą wodę. Obmywała dziecięce kontuzje ostro i energicznie, powtarzając z satysfakcją: „Mówiłam, że nie warto biegać? i teraz boli”. Bolało podwójnie: ponieważ babcia tak twierdziła – i dlatego, że nie okazywała współczucia, lecz satysfakcję.
– Nie skacz, bo złamiesz nogę! – krzyczała babcia Maria, gdy mała Ewa podskakiwała wysoko, jak najwyżej, ponad sznurem skakanki, rozhuśtanej przez inne dzieci. Należało skakać szybko, jak najszybciej i nie wolno było się skuć. Babcia krzyczała i Ewie natychmiast plątały się nogi ze strachu.
– Jak będziesz niegrzeczna, to weźmie cię ten pan – straszyła babcia Maria głośno, gdy Ewa łamała jej nakazy i zakazy. – Prawda, że pan ją weźmie? – pytała najbliższego przechodnia, który przyśpieszał kroku, a jego spłoszone spojrzenie dowodziło, że został przyłapany na gorącym uczynku: wziąłby Ewę i robiłby z nią straszne rzeczy. Wszyscy panowie zaczepiani przez babcię przyśpieszali kroku i znikali szybko za najbliższym zakrętem, poza jednym – co duża Ewa pamięta aż do dziś – który odwrócił się i powiedział: „Tak, za karę niedługo wezmę cię ze sobą” – a dopiero potem skręcił w najbliższą alejkę.
– Widziałaś jego oczy? Baaaaardzo niedobre – mówiła babcia przenikliwym szeptem.
Mała Ewa długo bała się panów o niedobrych oczach. Wszyscy panowie, poza tatą, mieli niedobre oczy.
– Nie siadaj na ziemi, bo złapiesz wilka! – krzyczała babcia, gdy mała Ewa w trakcie zabawy siadała na trawie z innymi dziećmi. Nauczyła się zatem kucać, ale pewnego dnia, tracąc równowagę, opadła na trawę. Poderwała się z przeraźliwym piskiem, gdyż od razu poczuła, że stało się coś strasznego. Złapała wilka. Wilk wszedł tym niewielkim, tajemniczym otworkiem, którym siusiała, a na który nigdy nie miała odwagi spojrzeć, gdyż było w nim coś niepokojącego. (Zarazem chciała mu się przyjrzeć i czuła, że kiedyś to zrobi). Wilk wszedł tamtędy i teraz pożerał ją od środka.
Szlochając, przypadła do babci:
– Czy wilk ma zęby?
– Ma. Czemu pytasz?
– Usiadłam na ziemi – rozpłakała się.
– Złapałaś wilka. A mówiłam, nie siadaj – powiedziała babcia Maria z zadowoleniem.
– Jest teraz w środku i pożera mnie – wyszeptała mała Ewa.
– Pójdziemy do domu, zdejmiemy majtki, wytrzepiemy je i wilk wypadnie – powiedziała spokojnie babcia.
– Złapałam wilka – szepcze duża Ewa, przewracając się w łóżku. – Dokładnie na nowy wiek wszedł do mojego wnętrza i teraz mnie pożera. Moją krew, moje ciało. Babcia czuła, że ten wilk mnie kiedyś dopadnie. I dopadł. Teraz nie wystarczy zdjąć majtki i wytrzepać. On już zostanie i będzie rosnąć, rosnąć, rosnąć, a ja będę coraz mniejsza i coraz mniej ważna. Aż zniknę. Nie, nie… Wyskrobiemy cię, wilku, wyskrobiemy. Każdy kawałeczek. Żeby nic po tobie nie zostało.
Do autobusu szły we trójkę, bo mama odprowadzała Złotko do szkoły, potem miała iść na zakupy.
– Chodź ze mną – powiedziała szeptem Ewa.
– Oszalałaś? To małe miasto, ludzie mnie znają, ten lekarz też.
– Nie chcę iść sama – szepnęła Ewa. – Nigdy nie byłam u ginekologa, boję się. To musi być potworne.
– Przestań! Złotko, biegnij naprzód! Słuchaj, kretynko… Umiałaś zajść, a nie umiesz nic z tym zrobić – syczy Teresa. – Ja w twoim wieku… – zaczyna i urywa.
– Co ty w moim wieku? – podchwytuje Ewa, patrząc na matkę podejrzliwym wzrokiem.
– Ja w twoim wieku po prostu lepiej się prowadziłam – mówi gwałtownie Teresa. – Szanowałam się. Aha, pamiętaj, że ci nie popuszczę. Muszę wiedzieć, kto to. Jestem twoją matką i mam prawo.
– A jak ci powiem, że było ich trzech? – pyta agresywnie Ewa.
– Idiotka – matka wzrusza ramionami.
Coś w wyrazie twarzy córki nagle ją wzrusza i niepokoi. Jej ręka nieśmiało wędruje na ramię dziewczyny, ale zaraz się cofa.
– Ewa… Ewcia… Nie bój się. To jest jak wyrywanie zęba.
Złotko powraca do nich, pytając niecierpliwie i z urazą:
– Ewa idzie rwać zęba? i o to takie tajemnice?
– Idzie rwać zęba – przytakuje Teresa, patrząc, jak Ewa wsiada do autobusu.
– A co z tym zębem?
– Jest robaczywy – mówi Teresa.