Литмир - Электронная Библиотека

– Dlaczego się z nią nie ożeniłeś?

Hoss ryknął gromkim śmiechem, aż dziesiątki drobnych kropelek krwi trysnęły na ligninę.

– Oprzytomniej, Spryciarzu. Jak można się ożenić z kimś takim? – Wskazał drzwi gabinetu. – Na żonę nadaje się taka kobieta jak twoja. Z kimś w rodzaju Julii idzie się tylko do łóżka, modląc się zarazem do Boga, żeby nie złapać czegoś, czego nie dałoby się wyleczyć penicyliną.

– Jak możesz mówić o niej w ten sposób? Przecież urodziła ci syna.

– Nie rób mi tu wykładów o moralności.

– Jak mam to rozumieć?

– Jak sobie chcesz – mruknął, choć Jeffrey był przekonany, że kryło się za tym coś więcej. – Przyjmij, że po prostu spędziliśmy ze sobą miłe chwile.

– Była za młoda nawet na to, żeby uznać je za miłe – rzucił, podnosząc się z krzesła, bo miał już dość tej wymiany zdań. – Zabiłeś ją?

– Aż nie chce mi się wierzyć, że o to pytasz.

Czekał w milczeniu, odczytawszy prawdę w spojrzeniu szeryfa. Znów cały jego świat wywrócił się do góry nogami. Człowiek, którego uważał za wzór uczciwości i przyzwoitości, okazał się kimś takim. Teraz mógł się tylko cieszyć, że jest gliniarzem zdolnym do ujawnienia prawdy. Gdyby siedzieli w pokoju przesłuchań na jego posterunku w Heartsdale, zapewne nie zdołałby się teraz powstrzymać i sprałby Hossa po pysku.

– Nawet nie masz pojęcia, jak to jest – zaczął nieśmiało szeryf. – Przez trzydzieści lat dobrze służyłem temu miastu.

– Tyle że zamordowałeś siedemnastoletnią dziewczynę – wtrącił Jeffrey, ledwie mogąc nad sobą zapanować. – A może będziesz próbował mi wmówić, że i w tym wypadku nie złamałeś prawa, bo miała nie siedemnaście, tylko osiemnaście lat?

Hoss rzucił zwitek ligniny na biurko i poderwał się na nogi.

– Próbowałem tylko chronić Roberta.

– Roberta? – zdumiał się Jeffrey. – A cóż on miał z tym wszystkim wspólnego?

Szeryf zaparł się o brzeg biurka i pochylił w jego stronę.

– Rozpowiadała przecież, że ją zgwałcił. Nie mogłem dopuścić, żeby przez takie brednie miał zmarnowane życie.

– Plotki ucichły już po tygodniu, a nawet wcześniej. Hoss spuścił głowę.

– Nieprawda. Ludzie wciąż gadali. Całe to miasto nie żyje niczym innym, tylko plotkami. Ludzie wygadują na siebie nawzajem różne kłamstwa, jakby świetnie wiedzieli, co jest słuszne, a co nie, podczas gdy naprawdę nic nie wiedzą. – Otarł nos wierzchem dłoni, rozmazując na niej smużkę krwi. – A ja muszę dbać o swoją reputację, bo ci ludzie mnie potrzebują. Muszą pamiętać, kto tu rządzi. Robiłem to dla ich dobra.

– Ty idioto – wycedził Jeffrey. – Stary, samolubny idioto.

Szeryf obrzucił go ostrym spojrzeniem.

– Nie masz prawa…

– Co takiego zrobiła? – przerwał mu. – Wysłałeś ją stąd, żeby urodziła dziecko, ale wróciła. Czyżbyś się łudził, że nie wróci?

Hoss lekceważąco machnął ręką, odwrócił się i stanął przy oknie.

– Myślisz, że jesteś nietykalny? – ciągnął Jeffrey. – Że ochroni cię odznaka, za którą się ukrywasz?

Szeryf uparcie milczał.

– Wróciła i co potem? Czego chciała? Pieniędzy? Hoss zgarbił się i ułożył dłonie na sztandarze przywiezionym z pogrzebu brata.

– Myślała, że się z nią ożenię. Dobre, nie? Chciała zostać moją żoną. – Zaśmiał się cicho. – Szlag by to…

– I dlatego ją zabiłeś?

– Nie zabiłem jej – mruknął skruszonym głosem, choć zapewne nie z powodu wyrzutów sumienia, a tylko dlatego, że sprawa się wydała. – To był wypadek.

– No pewnie. Jeszcze nie słyszałem, żeby ktoś został uduszony wskutek wypadku.

– Zagroziła, że wszystkim rozpowie – odparł Hoss nienaturalnie piskliwym głosem. – Wróciła z dzieciakiem na ręku jak jakaś przeklęta najświętsza dziewica i powiedziała, że chce, abym zrobił z niej przyzwoitą kobietę. Dasz wiarę? Łudziła się, że kupię cały ten tort, w który wszyscy wtykali paluchy, żeby spróbować kremu. Wystawiłbym się na pośmiewisko, gdybym się ożenił z taką dziwką.

– Nie nazywaj jej tak – rzucił ostro. – Nie masz do tego prawa.

– Mam pełne prawo – odrzekł równie ostro. – Sprawiała same kłopoty. Nawet ciebie oskarżyła o gwałt. Podobało ci się to?

– Aha – mruknął Jeffrey, zrozumiawszy, do czego Hoss zmierza. – Więc teraz będziesz mnie przekonywał, że zabiłeś ją dla mojego dobra?

– I Roberta.

Z trudem przychodziło mu maskować coraz większe osłupienie. Chciał jednak poznać całą prawdę.

– Co się stało?

– Przyszła do biura. – Wskazał biurko, wykrzywiając usta w grymasie pogardy. – Wyobrażasz sobie? Tu, do mojego biura!

– I co?

Hoss odwrócił się znowu i jął w zamyśleniu wodzić palcami po drewnianym pudełku mieszczącym sztandar.

– Było już dość późno, mniej więcej tak jak teraz. Prawie nikogo nie było na posterunku. – Urwał na chwilę. – Zaczęła się do mnie jak zawsze przymilać, ale nagle przerwała. Niezłe z niej było ziółko.

Jeffrey nie odpowiedział.

– Wszczęła dyskusję na temat naszej przyszłości.

– Zgwałciłeś ją?

– Skądże. Sama mi się oddawała. Ona zawsze była chętna.

– I co dalej?

– Powiedziała, że pragnie, bym się z nią ożenił, bo nie chce zostawiać Erica pod opieką matki.

Dopiero teraz wzrok Jeffreya przykuła mosiężna tabliczka przykręcona do drewnianego pudełka ze sztandarem. Widywał ją setki razy, ale dopiero teraz skojarzył. Było na niej wyryte nazwisko JOHN ERIC HOLLISTER. Julia wywierała na niego nacisk na różne sposoby, nie mając pojęcia, że naciska zdecydowanie za mocno.

– Pokłóciliście się? – zapytał.

– Owszem. Zaproponowałem jej pieniądze, ale cisnęła mi je w twarz. Powiedziała, że sama weźmie sobie dużo więcej, jak się pobierzemy. – Znowu zaśmiał się gardłowo. – Dasz wiarę, że była aż tak głupia? Naprawdę myślała, że się z nią ożenię. Sądziła, że nadaje się do czegoś więcej niż tylko obciągania facetom i dawania im dupy.

Jeffrey o mało nie zazgrzytał zębami. Ilekroć Hoss wypowiadał się na temat Julii, miał ochotę dać mu w mordę.

– Zaczęła mnie szturchać i zasypywać pogróżkami. Nie nawykłem, żeby ktoś mi groził.

– Dlatego ją zabiłeś?

– Jeszcze raz powtarzam, że to był wypadek. Chciałem tylko przemówić jej do rozsądku, otworzyć oczy. – Odwrócił się z kwaśnym uśmiechem na ustach, jakby oczekiwał, że Jeffrey poprze jego stanowisko. – Gdy to nie przyniosło efektu, chciałem ją wyrzucić z gabinetu. Wziąłem ją za ramiona i popchnąłem do wyjścia. I zanim się zorientowałem, rzuciła się na mnie. I co ty na to? Po prostu wskoczyła mi na plecy, zaczęła wierzgać, drapać i wrzeszczeć wniebogłosy. Przestraszyłem się, że ktoś ją usłyszy i zajrzy tu, żeby zobaczyć, co się dzieje.

Jeffrey ze zrozumieniem pokiwał głową.

– Sam nie wiem, kiedy zacisnąłem jej palce na szyi. – Hoss wyciągnął przed siebie ręce z zakrzywionymi palcami, dokładnie tak samo, jak Robert, kiedy się przyznawał do zabicia Julii. Tyle że szeryf zrobił to z zaangażowaniem człowieka, który naprawdę udusił dziewczynę, jakby walczył z demonicznymi wspomnieniami wypływającymi mu z pamięci. Z nosa pociekł mu silniejszy strumyk krwi, lecz chyba nawet tego nie zauważył.

– Próbowałem ją tylko uciszyć. Nie zamierzałem skrzywdzić. Chciałem, żeby przestała krzyczeć. No i w końcu przestała. – Zapatrzył się w jakiś punkt na ścianie ponad ramieniem Jeffreya. – Potem próbowałem ją ratować. Robiłem sztuczne oddychanie i masaż serca. Ale wszystko na nic. Po prostu osunęła się bezwładnie na podłogę… Musiałem jej niechcący skręcić kark czy coś w tym rodzaju.

Jeffrey milczał jeszcze przez chwilę, wyobrażając sobie przebieg zdarzenia. Jeszcze kilka lat temu wziąłby słowa Hossa za dobrą monetę, może nawet pomógłby mu zatrzeć ślady zbrodni. Ale teraz patrzył na to zupełnie innym wzrokiem, dostrzegał tylko stek kłamstw mających ukryć straszliwą prawdę i pozwolić staremu spokojnie spać po nocach. Zbliżył się do niego o krok.

– Udusiłeś ją.

– Nie chciałem.

– Ile to trwało? – zapytał, podchodząc jeszcze o krok. Z dochodzenia, jakie prowadził rok temu, świetnie wiedział, że wcale nie tak łatwo jest udusić człowieka, zwłaszcza gdy ten próbuje się bronić wszelkimi możliwymi sposobami, co zapewne czyniła Julia. – Ile czasu ściskałeś ją za szyję, zanim osunęła się bez czucia na podłogę?

– Nie wiem. Niezbyt długo.

– A dlaczego ukryłeś zwłoki w jaskini?

– Zrobiłem to bez zastanowienia – bąknął, lecz błyski w jego oczach zdradzały, że jednak czuje się winny.

– Wszyscy wiedzieli, że to nasza kryjówka – ciągnął Jeffrey. – Gdyby ktoś odnalazł zwłoki, musiałby pomyśleć, że to sprawka moja albo Roberta, albo nawet nas obu.

– Nie o to mi…

– Wcześniej rozpowiadała, że ją zgwałciliśmy. Nie minął nawet rok. Mielibyśmy oczywisty powód, żeby się na niej mścić, prawda? Każdy musiałby dojść do takiego wniosku.

– Chwileczkę – syknął Hoss, mając odwagę spojrzeć mu wreszcie w oczy, chociaż wiele go to kosztowało. – Sugerujesz, że zrobiłem to specjalnie, żeby zrzucić winę na ciebie i Roberta?

– Oczywiście.

Szeryf nie wytrzymał i wrzasnął:

– Przecież mówiłem, że to był wypadek!

– Więc powiesz to teraz publicznie – wycedził Jeffrey. Hoss nagle pobladł. – Powiesz to White’owi, Thelmie z banku, Reggiemu Rayowi, jak już przywiezie tu Jessie…

Po twarzy starego przemknął grymas paniki.

– Nie zrobisz mi tego.

– Tak myślisz? Nie wiem, jak dla ciebie, ale dla mnie policyjna odznaka znaczy coś więcej niż bon na darmowe śniadania w miejskim ratuszu.

– Sam cię nauczyłem szacunku dla odznaki.

– Niczego mnie nie nauczyłeś.

Hoss wymierzył wskazujący palec w jego twarz.

– Siedziałbyś teraz w więzieniu i razem ze swoim ojcem zmywał podłogi, gdyby nie ja, synu!

– To niczego nie zmienia. Nadal stoję w jednym pokoju twarzą w twarz z mordercą.

– Tobą też ktoś musiał się zaopiekować – dodał Hoss roztrzęsionym głosem. – Przez tyle lat robiłem wszystko, by chronić ciebie i twojego ciotowatego przyjaciela. – Zanim Jeffrey zdążył odpowiedzieć, szeryf chwycił się tej myśli. – O, właśnie. Jak byś się czuł, gdybym rozpuścił wiadomość, że łączyło cię z Robertem coś więcej niż tylko przyjaźń?

86
{"b":"97179","o":1}