Литмир - Электронная Библиотека

Rzeczywiście, psy jak na komendę zaczęły ujadać. Chcąc podtrzymać rozmowę, Sara zapytała:

– Nie mają nawet żadnego daszku, pod którym mogłyby się schronić?

Gospodyni pokręciła głową.

– Nie. Na początku puszczał je wolno, ale gdy nauczyły się przeskakiwać ogrodzenie, zaczął je trzymać na łańcuchu. I co dzień rano, jak w zegarku, przewracają swoje miski z wodą, więc muszę sięgać przez parkan i ustawiać je na nowo, żeby dać im pić. – Postawiła przed Sarą kartonik jaj oraz miseczkę i rzekła: – Wykorzystam cię. – Po chwili ciągnęła: – W dodatku boksery są paskudne. Nawet nie chodzi o to, że się ich boję. Diabelnie się ślinią. Ile razy podejdę do płotu, wracam obryzgana, jakbym wyszła spod prysznica.

Sara zaczęła wybijać jajka do miseczki, nie tyle słuchając jej narzekań, ile samego brzmienia głosu. Wciąż rozmyślała o Jeffreyu, próbując logicznie uzasadnić to, co się stało w nocy. Doskonale wiedziała, że zarówno jej mocną stroną, jak i największą słabością jest to, że patrzy na wszystko, jakby świat był czarnobiały. A jednak teraz, chyba po raz pierwszy w życiu, miała wrażenie, że jej odczucia zlewają się w monotonną szarość. To prawda, była przemęczona i podenerwowana tym, co się stało. Tym bardziej nie miała teraz żadnej pewności, czy naprawdę widziała ślady oparzeń pod raną Roberta. A im więcej o tym myślała, tym bardziej była przekonana, że jej się tylko zdawało. Niemniej instynkt nakazywał dalej kierować się pierwszymi wrażeniami. W dodatku nie potrafiła zrozumieć, dlaczego Robert tak uporczywie zasłaniał ranę podkoszulkiem, skoro nie miał nic do ukrycia?

– Saro? – zagadnęła Neli, jakby w oczekiwaniu na jej odpowiedź.

– Przepraszam, zamyśliłam się. O co pytałaś?

– Czy Robert rozpoznał tego człowieka? Pokręciła głową.

– Chyba nie. W każdym razie nic nie mówił.

– W gazetach nic jeszcze nie ma. Tu publikuje się wiadomości z tygodniowym opóźnieniem, więc pewnie coś napiszą dopiero w niedzielnym wydaniu. Słyszałam jednak, gdy wyszłam rano do sklepu, że to był Luk Swan. Tobie pewnie to nazwisko nic nie mówi, ale on chodził razem z nami do szkoły. Mieszkał niedaleko stąd. – Wskazała kciukiem w kierunku podwórza na tyłach. – To dom rodzinny Oposa, ja wychowywałam się po drugiej stronie ulicy. Mówiłam ci już o tym? – Sara pokręciła głową. – Przeprowadziliśmy się tutaj dopiero po śmierci jego matki. Nie znosiłam tej kobiety… – Trzy razy zastukała od dołu w blat pod zlewem. – Ale zawsze to miło z jej strony, że zostawiła nam dom. Na początku miałam obawy, że brat Oposa będzie nam bruździł, lecz wszystko się jakoś ułożyło. – Urwała dla zaczerpnięcia oddechu. – O czym to ja mówiłam?

– O Luke’u Swanie.

– Ach, tak. – Odwróciła się z powrotem do kuchenki. – No więc po tym, jak rzucił szkołę, mieszkał w domu rodzinnym jeszcze przez kilka lat, dopóki jego ojciec nie stracił pracy, a potem przeniósł się na drugi koniec miasta, za szkołę. Nie należał do naszej paczki.

Sara mimowolnie przypomniała sobie paczkę w swojej szkole. Ona również nigdy do niej nie należała, miała nawet tyle szczęścia, że nikt nie próbował jej wciągnąć.

– Słyszało się nieraz, że miał kłopoty – mówiła dalej Neli – ale kto wie, jak było naprawdę. Ludzie wygadują różne rzeczy po śmierci człowieka. Gdybyś słyszała, co Opos mówi o swojej matce, pomyślałabyś, że to druga Mary Poppins, tymczasem nigdy w życiu ani przez chwilę nie była szczęśliwa. Pod tym względem bardzo przypominała Jessie. – Wysunęła blachę z pieca i wylała ciasto do zagłębień. – Słyszałam też, że Jessie przeniosła się na razie do swojej matki.

– Owszem – potwierdziła Sara.

– Dobry Boże… – mruknęła Neli, zabierając miseczkę z wybitymi jajkami. Pospiesznie rozbiła je trzepaczką i wylała na patelnię.

Mimo że Sara była w gronie najlepszych na egzaminie wstępnym do jednej z najbardziej oblężonych uczelni medycznych w kraju, zawsze czuła się nieswojo w obecności kobiet, które potrafią gotować. Jedyny obiad, jaki próbowała przygotować na spotkanie ze swoim poprzednim chłopakiem, skończył się wyrzuceniem dwóch przypalonych garnków i całkiem nowego kosza na śmieci.

– Wciąż mam mieszane uczucia w stosunku do niej – ciągnęła Neli. – Pewnie dlatego, że ze względu na Roberta i Oposa bardzo często się widujemy, co ich zdaniem powinno nas uszczęśliwiać. Czasami dochodzę do wniosku, że wcale nie jest taka zła, kiedy indziej zaś mam ochotę wybić jej dziurę we łbie, żeby nalać przez nią trochę oleju. – Zamieszała jajka na patelni widelcem i odłożyła go na serwetkę. – Teraz jest mi jej po prostu żal.

– Rzeczywiście, przydarzyło im się coś strasznego. Neli wysunęła blachę z piecyka i łopatką przerzuciła racuchy na drugą stronę.

– Bobby to niby porządny facet, ale jak to z facetami: nigdy nie wiadomo, co się kryje w środku, dopóki się ich nie przyniesie do domu i nie rozpakuje. Może przy niej pokazuje pazurki? Opos też próbował kilka lat temu, ale szybko się uspokoił, jak mu zagroziłam, że go stłukę pałką na kwaśne jabłko.

Wyjęła racuchy z piecyka, położyła na talerzu obok porcji jajecznicy i postawiła przed Sarą.

– Chcesz do tego smażonego boczku?

– Nie, dziękuję.

Neli wyciągnęła spod papierowej serwetki trzy osuszone z tłuszczu plasterki boczku i dołożyła jej na talerz.

– Serdecznie jej nienawidziłam jeszcze parę miesięcy temu, do czasu, aż poroniła. Później zaglądałam do niej codziennie, żeby sprawdzić, czy nie zrobiła czegoś głupiego. I od tamtej pory jakoś się nawzajem tolerujemy. Jessie zawsze bardzo chciała mieć dzieci, mówiła o tym otwarcie jeszcze w szkole średniej. Ale jakoś nigdy nie zdołała donosić ciąży.

Sara polała racuchy syropem klonowym, zwracając uwagę, że są idealnie koliste i w każdym miejscu mają tę samą grubość.

– Do jakiej głupoty, twoim zdaniem, Jessie mogłaby się posunąć?

– Na przykład, wziąć za dużo pigułek – odparła Neli, nakładając cztery racuchy na drugi talerz. – Kiedyś już coś takiego zrobiła. Wydawało mi się, że tylko po to, żeby zwrócić na siebie uwagę. Co prawda, nie zauważyłam, żeby Robert ją lekceważył, ale nigdy nic nie wiadomo.

– Zgadza się – mruknęła Sara z pełnymi ustami. Ona też nigdy by się nie spodziewała, że kiedykolwiek usłyszy od Jeffreya pogróżki. Miała wrażenie, że wciąż czuje na twarzy pęd powietrza, gdy tuż przed jej nosem walnął pięścią w ścianę. – Czy Jessie zdradzała Roberta?

Neli zaśmiała się głośno, nakładając sobie jajecznicę na talerz. Usiadła przy stole naprzeciwko niej i grube polała racuchy syropem. – Gdyby nawet chciała, musiałaby znaleźć sobie kogoś, powiedzmy, na Alasce. Bo Robert wie o wszystkim, co się dzieje w tym mieście, pewnie zostałby szeryfem, gdyby ten stary piernik zdecydował się w końcu pójść na emeryturę. Hoss rządzi tutaj chyba od czasu pierwszych osadników i będzie rządził, dopóki nie wyniosą go z biura nogami do przodu. Zresztą, o ile znam tutejszych mieszkańców, to głosowaliby na niego nawet po jego śmierci.

– W ogóle nie macie tu policji, tylko biuro szeryfa? Neli włożyła do ust duży kęs jajecznicy.

– Czy ty wiesz, ile tu mieszka ludzi? Gdybyśmy oprócz szeryfa mieli jeszcze policję, nie byłoby już komu pracować na stacji benzynowej. – Wstała od stołu. – Chcesz soku?

– Nie, dziękuję.

Gospodyni i tak wyjęła z szafki dwie szklanki i postawiła je na stole.

– Skoro już o tym mowa, gdyby Jeffrey tu został, Hoss dawno byłby na emeryturze.

– Dlaczego?

Napełniła szklanki sokiem.

– Bo wszyscy widzieli w nim jego następcę. Ojciec Roberta był zwykłym nieudacznikiem, ale zawsze lepszy nieudacznik niż ktoś taki jak Jimmy Tolliver. To był dopiero potwór. Jeffrey w ogóle nie chce o tym rozmawiać, ale ta blizna na jego ramieniu to pamiątka po tatusiu.

Sara widziała tę bliznę, wolała jednak o nią nie pytać, bojąc się jak ognia rozmowy o bliznach.

– Jak to się stało?

Neli znowu usiadła przy stole.

– Widziałam wszystko na własne oczy. – Odgryzła duży kęs racucha i zaczęła go powoli przeżuwać. Sara nie mogła się doczekać dalszego ciągu. Wreszcie Neli przełknęła i kontynuowała: – May powiedziała coś niezbyt przyjemnego i Jimmy po prostu rzucił się na nią, jakby wpadł w furię. Nigdy wcześniej nie widziałam czegoś podobnego. I mam nadzieję, że już nigdy nie zobaczę. Odpukać.

Zabębniła trzy razy pięścią w stół. Sara aż głośno przełknęła ślinę, chociaż skończyła już jeść.

– Uderzył ją?

– Kochana, tłukł ją bez przerwy, traktował jak prywatny worek treningowy. Jeffreyowi także się dostawało, jeśli tylko był w domu. Na szczęście bywał rzadko. Większość czasu spędzał w kamieniołomach, gdzie czytał książki aż do zmierzchu. Czasem nawet tam sypiał, jeśli było ciepło, dopóki Hoss go nie znalazł. Później pozwalał Jeffreyowi sypiać na posterunku, w areszcie. – Upiła nieco soku. – W każdym razie tamtego dnia, gdy rodzice wzięli się za łby, próbował ich rozdzielić i tak dostał od starego pięścią w szczękę, że poleciał, dosłownie poleciał w drugi koniec kuchni i rozharatał sobie ramię o ostry koniec poręczy przy kuchence, na którym nie było gałki. Może pamiętasz, jakie wtedy były kuchenki, takie z poręczami, ciężkimi żelaznymi gałkami i ostrymi kantami, nie takie jak teraz, zaokrąglone, z elektronicznymi programatorami.

Po krótkim milczeniu Sara bąknęła:

– Nie wiedziałam.

Bezskutecznie próbowała sobie wyobrazić rodzinę, w której Jeffreyowi przyszło się wychowywać. Ale z własnej praktyki pediatrycznej sporo już wiedziała na temat przemocy w domu. Chyba nic jej tak nie rozwścieczało, jak tchórzliwy ojciec, który wyżywa się na bezbronnym dziecku. Gdyby to od niej zależało, pakowałaby takich rodziców na długie lata do więzienia.

– Jeffrey potrafi się opanować, niełatwo go wyprowadzić z równowagi – ciągnęła Neli. – Podejrzewam, że to dobrze, choć może nie zawsze, bo wtedy trzeba ciągle myśleć, jak uwolnić go od tego wszystkiego, co nosi w sercu. Poza tym nie lubi się kłócić. Zawsze taki był. Mówił ci, że dostał pełne stypendium naukowe w Auburn?

– Jeffrey? – zdumiała się Sara, lekko oszołomiona ta wiadomością.

33
{"b":"97179","o":1}