Emeryt w powszechnej opinii nie uchodzi za człowieka interesującego. Stanowi swoistą formę bytu – niebytu. Niby jest, ale go nie ma. Można uznać go za element pośredni między obojętnym na wszystko słupem trakcyjnym, który nie istnieje w naszej świadomości, dopóki się na niego nie wpadnie, oraz sługą w dobrym angielskim domu, przy którym można mówić wszystko, robić wszystko, a on i tak nie zareaguje… W krajach słabiej rozwiniętych emeryci renciści przynajmniej wiedzą, że żyją – stojąc w kolejkach, przepychając się w mlecznych barach, czy hodując króliki. W państwach zasobnego Zachodu pozostaje im już jedynie jałowa konsumpcja, podróżowanie dookoła świata i oczekiwanie na nieuchronność.
Oczywiście nie dotyczy to wszystkich. Zwłaszcza tych, którzy zawodowo nadczynni, po przejściu w stan spoczynku nie pogodzili się ze statusem scenografii w teatrze życia. Do takich należeli przyjaciele Marcela Bonnarda.
W ciągu zaledwie paru dni ekskomisarz odnowił stare kontakty zadzierzgnięte przez wiele lat pracy w policji, w tym również w Interpolu dokąd był oddelegowany jakiś czas, i rychło dysponował prawdziwą siatką starszych panów, wystarczająco mocną, by łowić z nią nawet rekiny typu profesora Levecque'a.
Wśród współpracowników znalazł się i beznogi włoski prokurator. Kończynę stracił podczas bombowego ataku Czerwonych Brygad na sali sądu w Mantui; schorowany as Scotland Vardu, inspektor Welman nazywany przez półświatek Dobrym Chudym Człowiekiem Bez Litości. Zgłosił swą pomoc Szwed, Ingemar Guting zwany Nerwusem, poznaliśmy go już podczas czynności inwigilacyjnych w Sztokholmie i pewien kryminolog z Hamburga. A przede wszystkim Austriak Steiner – tuz sekcji narkotyków, wyeliminowany przedwcześnie ze służby przez postrzał i towarzyszący mu ciężki zawał, które niestety pozostawiły trwałe ślady w postaci niedowładu prawej strony ciała.
Marcel, zbliżający się również do wieku emerytalnego pielęgnował te kontakty bardziej z myślą o wspólnym wypoczynku niż prywatnej batalii, choć zdarzało się i wcześniej, że świadczyli sobie pewne usługi i wymieniali opinie.
Rozgrywka z Levecquem rozpoczęła się zresztą znacznie wcześniej. Wydarzenia z Placu Centralnego zmieniły jedynie “zimną wojnę" w “gorącą". Długoletni pracownik sekcji kryminalnych, mimo przeniesienia wyżej, nadal żywił instynktowną niechęć do służb politycznych – brzydził się machinacjami i gardził prowokacją. A konflikt z ekspertem miał parę epizodów. Mniej więcej przed rokiem Marcel prowadził śledztwo w sprawie bestialsko zamordowanej prostytutki. W rzecz wplątany był ktoś z MSZ-tu, toteż Levecque kazał sprawę zatuszować. Później wynikła afera z narkotykami. Dzięki Steinerowi udało się ująć “Serbskiego łącznika". I znów doszło do starcia konkurencyjnych służb. “Serbski łącznik" odgrywał zbyt ważną rolę w Komórce do spraw Bałkańskich, by postawić go przed sądem. A Steiner miał potem dziwny wypadek!
Nie dość tego. Przy każdym spotkaniu profesorek zrażał komisarza swym sposobem bycia. Absolwent ekskluzywnej uczelni, maminsynek z ustosunkowanej rodziny, mierził Marcela, syna górnika z Lilie, na każdym kroku. Levecque zawsze wiedział lepiej, Levecque traktował prostaczków z wyższością podszytą protekcjonalnym tonem. Oni byli od brudnej roboty, on nadzorował z wyżyn wielkiej polityki. Ale gdy w grę wchodziła zdrada?
Ostatnie dni dostarczyły sporo materiału wzmagającego dotychczasowe podejrzenia. Levecque grał na różnych frontach. Guting nadesłał obfite informacje ze Sztokholmu, potwierdzając kontakty eksperta z poszukiwanym terrorystą – Gronerem. Kurt z Hamburga poinformował o obecności Levecque'a w noc tragedii w Travemiinde, Welman i spędzający urlop w Szwajcarii Steiner donosili o niepokojącej ruchliwości prominentów Ruchu Ekologicznego.
Materiału zebrało się sporo i komisarz zastanawiał się, czy już nie powinien przekazać posiadanych danych Admirałowi. Ale do Admirała trafiało się via major Cytryna, a ten wyraźnie chronił Levecque'a. Może profesor był “jego" człowiekiem, a może odwrotnie?
Paulina lubiła frezje. Bonnard położył wiązankę kwiatów na świeżej mogile i wrócił do samochodu. O piątej był umówiony z Loulou, czeka też na telefony z Europy… Możliwe, że osobiście zjawi się Steiner z jakimiś rewelacjami. Już wczoraj miał wyjechać z Genewy. Rada Steinera zadecyduje. Albo pójdą do Admirała lub samego premiera, albo jeszcze poczekają…
Komandor Bowling rozsunął sznurkową kotarę i patrzył bez większego zainteresowania na pląsające Polinezyjki. Taniec hula, wieńce kwiatów, atrakcyjne dla przybyszów z cywilizacji wielkoprzemysłowej, stawały się nudne po trzech tygodniach przymusowego pobytu. Ileż razy można oglądać rutyniarskie popisy, popijać obrzydliwe mleko kokosowe, spacerować po krótkiej promenadzie wśród ubranych w kwiaciaste koszule staruchów. Nie, stanowczo atol Raronga nie był najlepszym miejscem postojowym dla człowieka czynu. Kobiety? Na Raronga było bardzo mało młodzieży, większość wyjeżdżała w poszukiwaniu pracy na Samoa, Hawaje, lub choćby do Papetee. Jedyny burdel cieszył się złą sławą ze względu na paskudnego pasożyta, który, absolutnie nieszkodliwy dla krajowców, czynił spustoszenie w organizmach osobników rasy białej. Co się tyczy turystek, przeważały rówieśniczki Mae West lub Kleopatry, obrzydliwe stare pudła – jak je oceniał Bowling – które, gdyby należały do floty Pacyfiku, już przed ćwierć wiekiem zostałyby przeznaczone na żyletki.
Można mówić o pechu. Pomysł ściągnięcia tu Maud odpadł ze względu na jej pracę. Zresztą Maud przyzwyczaiła się do statusu żony marynarza i zapewne świetnie już zagospodarowała swoje życie uczuciowe. A Eva? Owszem, przyleciałaby jak na skrzydłach, ale na jego stanowisku należało unikać ostentacji…
– Ale mi się trafiło – zaklął cicho, opuścił zasłonę i machnął do barmana – to samo!
Fakt, nie szło dobrze. Uszkodzenie Mątwy 16 podczas prototypowego rejsu nie zapowiadało jeszcze większych komplikacji. Bowling dokonał awaryjnego wynurzenia i po porozumieniu się z centralą zawinął do Raronga. Wewnątrz atolu znajdowała się stara baza postojowa, używana sporadycznie właśnie w takich okolicznościach. Technicy przybyli następnego dnia i wszystko skończyłoby się dobrze, gdyby nie wstrząs idący od rowu Tonga, gwałtowne przemieszczenie morskiego dna i wywołane tym tsunami, które, jak doniosła prasa, pochłonęło jedenaście tysięcy ludzkich istnień w rejonie centralnego Pacyfiku.
Najgorsze dla Mątwy 16 okazały się jednak ruchy wypiętrzające morskiego dna. Laguna Raronga została oddzielona od morza kilkumetrowym przeszło szelfem, pokrytym zaledwie kilkunastocentymetrową warstwą wody podczas przypływu. Łódź podwodna znalazła się w potrzasku. Istniało oczywiście parę możliwości, choćby przebicie kanału, ale to wymagało sporych środków i zwrócenia uwagi opinii publicznej… Pachniało też skandalem międzynarodowym; Raronga należała do terytoriów bezatomowych i stacjonowanie na niej jednostek tego typu oznaczało złamanie prawa. Również demontaż uzbrojenia nie wchodził w grę. Na atolu działało małe lotnisko turystyczne z krótkim pasem, wykluczającym lądowanie większych jednostek. Pozostawało oczywiście czekanie. Któryś z huraganów nawiedzających ów rejon w okresie równonocy wiosennej, w połączeniu z silnym przypływem podczas pełni, powinien stworzyć warunki umożliwiające przepłynięcie ponad szelfem. Synoptycy przewidywali taką możliwość w okresie Wielkanocy. Bowling, który był katolikiem, mógł więc żywić nadzieję na spożycie świątecznego jajeczka na pełnym morzu.
Na razie dusił się bezczynnością. Część załogi zwolnił na urlop, zamiast niej pojawiła się mała jednostka ochrony specjalnej, złożona z nietowarzyskich służbistów. Było zresztą czego pilnować. Mątwa 16 wyposażona była, bagatela, w czternaście międzykontynentalnych rakiet wielogłowicowych pieszczotliwie zwanych Mad Max, co wystarczyło na gruntowną likwidację ważniejszych ośrodków ziemskiej cywilizacji.
Komandor wypił duszkiem porcję whisky i dopiero wtedy zauważył w kącie sali samotnego mężczyznę w okularach popijającego cocacolę, w której pływała ćwiartka cytryny.
Naukowiec, albo urzędnik finansowy na urlopie – ocenił go Bowling. Opalona cera i szczupłe dłonie przemawiały za naukowcem, mały wąsik i nieskazitelnie biały garnitur sugerowały urzędnika. Obserwowany wyglądał na osobę smutną i równie potrzebującą towarzystwa jak dowódca Mątwy 16. Niewiele myśląc, Bowling posłał mu drinka. Mężczyzna odmówił.
– Jednak urzędnik – pomyślał komandor. I znów się pomylił. Nieznajomy zbliżył się do baru i niesłychanie grzecznie podziękował za poczęstunek.
– Swoje już dawno wypiłem, obecnie, niestety, zastrajkowała mi wątroba.
Bowling nie popierał łamistrajków, uznał jednak, że można porozmawiać nawet z niepijącym. Od dawna miał już dosyć jałowych rozmów ze swymi podkomendnymi. Zresztą major Henderson dostał urlop i poleciał do Kalifornii, a kapitan Vogt, ryzykując zarażenie pierwotniakiem nie opuszczał bungalowu pewnej tubylki. Reszta załogi trzymała się raczej statku lub baraków starej bazy.
Mimo braku wspólnego mianownika w płynie, rozmowa nawiązała się nad wyraz prędko. Przybysz okazał się naukowcem z czteroosobowej grupy zoologów badających faunę przybrzeżną, ze szczególnym uwzględnieniem rzadkiego podrzędu skorupiaków. Mimo pięciu lat spędzonych głównie pod powierzchnią, Bowling z krewetkami i tym podobnym paskudztwem stykał się jedynie we włoskich knajpach. Żywił jednak pełną tolerancję dla maniaków zawierających z nimi znajomość w ich środowisku naturalnym.
– Badamy reakcje gruczołów krabów Cilita na zanieczyszczenia na terenach peryferyjnych w stosunku do stref większych zagrożeń – wyjaśnił zoolog. – Jest to ciekawa akcja pod patronatem Komisji Morskiej Światowego Konwentu Ekologicznego. Otóż wspomniany krab wykazuje niezwykłą wrażliwość na jakiekolwiek zmiany składu wody morskiej, przy niewielkim nawet zanieczyszczeniu rozpoczyna produkcję enzymu nazwanego cilityną, który tworzy naturalną ochronę wewnątrz systemu pokarmowego, odcedzając zanieczyszczenia i uniemożliwiając przedostanie się ich do układów wewnętrznych. Gdybyśmy poznali system tworzenia się cilityny, kto wie czy nie rozwiązalibyśmy problemu biologicznego oczyszczania wód?