Литмир - Электронная Библиотека

Z notatek doktora

Kiedy Bonnard zniknął ponownie w drzwiach wyjścia przeciwpożarowego, ogarnęła mnie jedna niepowstrzymana chętka – wiać! Skoczyłem więc za nim i ledwie znalazłem się na schodach, pobiegłem w dół. Na piątym piętrze panował straszny harmider. Wyjrzałem. Nad ciałami dwóch mężczyzn zebrał się tłumek gości i personelu hotelowego. Nie miałem zamiaru powiększać rzeszy gapiów, zbiegłem więc jeszcze jedno piętro i dopiero tam spróbowałem wyjść na korytarz. Doświadczyłem wrażenia, jakbym zanurzał się w enklawie spokoju i komfortu. Przez nikogo nie zatrzymywany dotarłem do windy, która zwiozła mnie na parter.

Rozsunęły się drzwi. Zawahałem się…

W hali recepcyjnej znacznie trudniej byłoby mówić o spokoju.

W drzwiach zewnętrznych dostrzegłem dwie rosłe sylwetki mundurowych policjantów, przy recepcji czaili się z wydobytą bronią w ręku detektywi hotelowi. Wyjść, nie wyjść?

Wyszedłem. Jeden z ubranych po cywilnemu drabów obszukał mnie i kazał dobić do grupy, która mocno przerażona okupowała fotele w kącie holu. Czekaliśmy. Z minuty na minutę przybywały kolejne fale glin. W dziesięć minut potem dojrzałem i bohaterów spektaklu. Bonnard i Levecque, obaj skuci kajdankami, prowadzeni byli do policyjnych wozów, które zablokowały podjazd… Detektywi hotelowi po antyterrorystycznym przeszkoleniu świetnie poradzili sobie, zarówno z goniącym jak i ściganym. Obaj przeciwnicy zadziwiająco spokojni woleli się nie opierać. Na ich twarzach malowało się coś w rodzaju zadowolenia. Trochę później z windy wyniesiono dwie pary noszy z ciałami w standardowych workach.

– Proszę mnie przepuścić, mój status dyplomatyczny… – tuż obok siebie usłyszałem wypowiedziane dość apodyktycznie zdanie. Mówiącym był szczupły, wysoki Murzyn, którego miałem już nieprzyjemność poznać. Red Gardiner… Wydawał się nie zwracać uwagi na panujące zamieszanie. Skutecznie docisnął się do recepcji.

– Chciałem prosić o podstawienie mojego wozu. Pod wyjście B – powiedział.

– Naturalnie -uśmiechnęła się recepcjonistka. Podniosła słuchawkę, wcisnęła trzycyfrowy numer.

– Pico, chevrolet pana Gardinera… Tak za pięć minut… Za chwileczkę będzie – posłała Murzynowi czarujący służbowy uśmiech.

Po co właściwie ja to wówczas usłyszałem?

61
{"b":"89320","o":1}