Niepokój. W życiu zawodowego szpiega strach jest czymś trwałym, naturalnym. Czymś, co zostało oswojone jak kobra przez fakira, ale zawsze potrafi ukąsić. Jeszcze inny charakter ma lęk szpiega amatora. Mordercy z musu, człowieka, który nie ma żadnej ideologii na usprawiedliwienie swych czynów i jedynie większa trwoga zagłusza u niego mniejszą. Kiedy przybierał pseudonim doktora Livingstone, kiedy po raz pierwszy przybył do Ogrodu, wszystko wydawało się prostsze. Nie wiedział, że będzie musiał zabijać. Czasami zastanawiał się, czy wśród naukowców znaleźli się jeszcze inni pracownicy sekretnych służb i dlaczego przy werbunku zdecydowano się właśnie na niego? Czyżby zaważyła wzbudzająca zaufanie powierzchowność?
Tego dnia, a właściwie popołudnia, niepokój doktora wzmógł się. Czuł nieomal pulsowanie adrenaliny. Może dodatkową przyczyną był ostry północno-zachodni wiatr niosący od strony Kaluhani tumany pyłu osiadającego na hermetycznie zamkniętych oknach od krużganków.
Choć kompletny ateista, wierzył jednak w swoją intuicję. Dotąd zawodziła go ona rzadko. Przeklęte pulsowanie! Tak samo czuł się wtedy przed zdemaskowaniem Kapadulosa, podobne uczucia nawiedziły go w dniu, gdy uciekł ten cholerny Hindus.
Ileż wtedy było kłopotów? Dwukrotnie wylatywał nocnym helikopterem na pustynię i konferował z Pułkownikiem. Zawsze bał się tych rozmów. Patrząc w ciemne, nieprzeniknione okulary szefa czuł, że on mu nie ufa. A przecież robił wszystko, by mogli mu ufać. Przecież zareagował natychmiast, gdy otrzymał wiadomość z centrali, że ktoś nadaje sygnał radiowy z wewnątrz Ogrodu. Przecież po ucieczce Dauda Dassa w szczerych przyjacielskich rozmowach starannie badał nastrój kolegów.
Ale Pułkownikowi nie o to chodziło. Chciał znać powiązania Dassa, chciał znać nazwiska naukowców uczestniczących w spisku. Bo że istniała jakaś konspiracja, Livingstone nie miał wątpliwości. Kapadulos nie działał na własną rękę, śmierć Tullera też trudno wytłumaczyć awarią aparatury.
Biedny “Stanley" Tuller. Poznali się dawno, przed dwunastu laty, na jakimś specjalistycznym sympozjum w Berkeley. Później kontaktowali się parokrotnie przy innych okazjach. Dopiero w fundacji Livingstone dowiedział się, że Frank rok wcześniej od niego rozpoczął pracę w RPA. Pułkownik, wtajemniczając w szczegóły misji, dał szpiegowi do zrozumienia, że ma jedynie jak najściślej wspomagać Tullera, który właśnie wpadł na niesłychanie ważny trop. Wahania przełamały pieniądze i mało wyszukane argumenty. Mieli go w ręku. Właściwie nawet nie zdążył porozumieć się z Frankiem. Ot, wymienili uśmiechy, padło umówione hasło. Do jakich odkryć doszedł Tuller? I dlaczego został rozszyfrowany? Czyżby przeciwnikom dopomógł przypadek? System łączności z Centralą był prosty. Aparatura nadawcza mieściła się w pasku roboczych spodni, włącznik – w szwie wewnętrznej kieszeni. Aby uruchomić wystarczyło wsunąć rękę. Głośniczek umieszczono pomysłowo tuż przy uchu w oprawce okularów. Może Frank był nieostrożny? Może nie stosował podwójnej konspiracji przed kolegami i nadzorem? Wielokrotnie nękała Livingstone'a myśl, że w sektorze nadzoru działa jakiś wróg, ktoś, kto kryje konszachty spiskowców, fałszując komputerowe dane. Zgodnie z jego wnioskiem, po śmierci Tullera wymieniono nadzorującą ekipę. Podobnie postąpiono również po ucieczce Dassa. Teraz powinno być bezpiecznie. Prędzej czy później uda się rozgryźć konspirację. Właśnie dlatego sprzeciwił się propozycji rozparcelowania Ogrodu. Zbyt wiele programów znajdowało się na ukończeniu. Nerwowe ruchy, czystka na ślepo, mogły przynieść więcej strat niż korzyści.
Inna sprawa, że, poza likwidacją Kapadulosa, osiągnięcia szpiega były właściwie żadne. Nie znalazł dowodów spisku, nie rozszyfrował sekretnych powiązań. Mimo że lubiany, prawdziwa dusza towarzystwa, nie przeniknął do kryptostruktury. Być może przybył za późno, a afera z Tullerem wzmogła czujność grupki, powodując, że otoczyła się ona hermetycznym pancerzem?
W takie dni jak dzisiejszy lubił być sam, spacerować i rozmyślać. Niestety dziedziniec zamknięto na czas burzy, a poza tym wzywały obowiązki publiczne, czekały przecież wybory. Comiesięczne uzupełniające wybory do Rady Trzech.
Opuszczając apartament usłyszał cichutkie potrójne brzęknięcie w oprawce. Niedobrze, centrala włączyła sygnał wzmożonej czujności. Czyżby znów coś miało się zdarzyć?
– I co?
– Żadnych nowych wiadomości.
Generał Halldericks, dowódca Centralnego Obszaru Ochrony Powietrznej Republiki, ciężko oparł się o stół pokryty mapami.
– To niewiarygodne. Trzy godziny temu nieznany nieprzyjaciel dokonał rajdu na lotnisko w sercu kraju, zdewastował obiekt, uprowadził najbardziej strzeżonego więźnia, a wszystko stało się błyskawicznie, w stylu rajdu Izraelczyków na Entebbe, my natomiast nie mamy żadnych informacji. Nie przerywajcie mi! Wiem, że przez kilkanaście minut trwał bałagan, że później istniały trudności z łącznością, bo ktoś przeciął kabel energetyczny prowadzący do szpitala, niemniej od ponad dwóch godzin postawiliśmy w gotowość wszystkie dostępne nam siły. I nic?!
– Posterunki graniczne twierdzą, że żaden samolot z terenu Republiki nie przedostał się ani do Zimbabwe, ani do Mozambiku, ani do Botswany… Były meldunki z wnętrza kraju, wszystkie niestety mylne. Cóż, toczą się walki, w powietrzu przebywa stale ponad trzydzieści podobnych sanitarek, dopiero pół godziny temu kazaliśmy wszystkim wylądować. Nad Górami Smoczymi zalegają chmury, to wyłącza całe obszary od kontroli naszych maszyn wczesnego ostrzegania… – meldował jeden z niższych oficerów.
– Czy istnieje zatem możliwość, że poszukiwani nie opuścili terytorium kraju? – do rozmowy włączył się przeraźliwie chudy mężczyzna z dystynkcjami pułkownika Służb Specjalnych.
– Tak przypuszczam. Sądzę, że wykorzystali zamieszanie, aby odbić jak najdalej od Rijksveld, a obecnie przywarowali w jakiejś kryjówce i czekają nocy.
– Nie mogą uciec! – z naciskiem powiedział Pułkownik.
– Zrobimy wszystko, co tylko leży w naszej mocy.
Pułkownik nie lubił takich gołosłownych zapewnień, był wściekły na Maarensa, który pętał się za nim z miną zbitego psa. Niewątpliwie kariera tego ambitnego oficera dobiegła końca. Niewykluczone, że trzeba będzie go zdegradować. Szkoda, bo stary funkcjonariusz był niezwykle przywiązany do swego protegowanego. Maarens, doktor filozofii, miał znaczne zasługi w podniesieniu na wyższy poziom i samej inwigilacji, i technik sterowania ludźmi w akcji M/t. W krytycznych sytuacjach, w odróżnieniu od swego szefa, potrafił być brawurowo odważny, a to, że był kobieciarzem, w kręgach dżentelmenów uchodziło za zaletę.
– Brałem pod uwagę, że dziewczyna może pracować dla przeciwników, kazałem ją śledzić, ale nie przypuszczałem, że uderzenie nastąpi tak błyskawicznie – mówił, tłumacząc się przed szefem.
– Tempo to ich główny atut. I tajemnica – powiedział w zamyśleniu Pułkownik. – Do tej pory nie wiemy, kim są i dla kogo pracują? Nie przypuszczam, żeby krył się za tym któryś z wielkich wywiadów. W jednych mamy lojalnych współpracowników, w drugich wtyczki. Frontowi Afrykanie? To nie w ich stylu.
– Osobiście nie wykluczam jakiejś prywatnej firmy. Namnożyło się teraz tych akwizycyjnych agencji szpiegowskich, co to jednym kradną, drugim sprzedają i na odwrót. A na informacjach z Placówki Zero można zrobić majątek – stwierdził Maarens.
– Tak, zwłaszcza mając Hindusa. Ten chłopak, zakładając, że utrzymają go przy życiu, może być dla nich bezcenny. Kto wie, czy nie mamy do czynienia z największym zagrożeniem dla M/t od chwili powstania programu.
– Na pańskie życzenie grupa studialna rozpatruje manewr przeniesienia Ogrodu Nauk w inne miejsce.
– Czas, czas! Ciągle mamy za mało czasu. Przeniesienie ogródka w tej chwili to katastrofa, zastopowanie programów, zwrócenie uwagi na akcję… same mankamenty.
– Są pewne sygnały, że być może nasi wrogowie wystawią na sprzedaż część informacji, mogą chcieć, żebyśmy je od nich odkupili. Tak przynajmniej sygnalizuje z Harare nasz stary agent, który ma rozmaite kontakty.
– Denningham? Nie wiem, ale od pewnego czasu nie mam do tego światowca dużego zaufania. A propos, gdzie on się teraz znajduje?
– W Durbanie, zdaje się, że wybiera się w jakiś rejs na Ocean Indyjski, ale jest pod stałą obserwacją.
– Tak czy siak, powinniśmy wzmóc ochronę Ośrodka Zero – tu Pułkownik zwrócił się do zamyślonego Halldericksa.
– Jak wyglądają, panie generale, nasze siły w rejonie Kalaharii?
– Parę maszyn na pograniczu Namibii; trzy patrolują granice Botswany.
– A w centrum obszaru: Góry Azbestowe, Manganore, Sishen?
– Kompletny spokój. Z Buszmenami nie mamy kłopotów od lat. Wszystkie siły stamtąd przesunęliśmy na południe i wschód.
Pułkownik zaciska zęby.
– W każdym razie zarządziłbym pogotowie eskadr na Yryburgu i Mafeking. – mówi.
Halldericks znów popatrzył uważnie na swego gościa.
– Pan wybaczy, Pułkowniku, ale takie decyzje może podejmować jedynie Głównodowodzący.
– Proszę mnie z nim połączyć.
W pół godziny później, na pokładzie bojowej maszyny Dowództwa Służb Specjalnych, Pułkownik opuszczał Sztab Obszaru Centralnego.
– Teraz żałuję, że nie ewakuowaliśmy przynajmniej części naukowców z Ośrodka – mówił. Wciąż pozostajemy w tyle za wydarzeniami. Która godzina?
– Czternasta dwadzieścia – odparł Maarens.
– Upłynęły cztery godziny od akcji… – cztery godziny. – Naraz, jakby ukłuty niewidzialną igłą, włączył radiotelefon i rzucił bezpośrednio do pilota – zmiana kursu, Artevelde. Prosto na zachód… Zaraz podam ci współrzędne.
Kapitan w mig zrozumiał o co chodzi. Cztery godziny wystarczały przecież, aby sanitarna awionetka mogła znaleźć się w pobliżu Marindafontein. Machinalnie włączył ostrzegawczy sygnał dla Livingstone'a.
“Placówka geofizyczna" w Marindafontein, jak określają ją oficjalne mapy, jest z zewnątrz prawie niewidoczna. Wypełnia wąską kotlinkę w starych, mocno zerodowanych skałach. Wędrowiec, który dotarłby aż do linii zasieków przecinających veld, o kilkaset metrów od skał mógłby dostrzec najwyżej betonową plombę wartowni ulokowanej między skalnymi blokami. Wśród żołnierzy zajmujących się jej zewnętrzną ochroną jest w istocie dwóch autentycznych pracowników meteorologii i geofizyki. Oni to dokonują codziennie odpowiednich pomiarów, przesyłając do centrali dane dotyczące wilgotności, temperatury, wiatru, sejsmiki.