W ciągu następnych paru dni zaznał wszelkich możliwych trudów ściganego zwierzęcia – ukrywał się w kopalnianych magazynach, przedzierał przez blokady, aby zdobyć lewe papiery musiał ogłuszyć pewnego sklepikarza i, co kłopotliwsze, spędzić noc z jego żoną.
Oczywiście służby M/t nie próżnowały, wyprodukowana została historyjka o groźnym psychopacie i od kilku dni fotografie Dassa straszyły społeczeństwo z ekranów telewizorów. Bez skutku. Daud, czy jak go z angielskiego określano – David, zmylił pogonie i pewnym bladym świtem, wyczerpany, ale całkiem przytomny, dotarł do przedmieść Kimberley. Tam odszukał budkę telefoniczną. Wybrał kierunek stolicy, potem wykręcił numer.
– Hotel Gwiazda Południa, słucham – usłyszał kobiecy głos.
– Z apartamentem 333 – poprosił.
– Niestety tam nikogo nie ma, pan Burton wróci dopiero za kilka dni.
– Ależ powinien być!
– Wyjechał we wtorek wieczorem.
– Przecież dziś jest wtorek.
– Nie, dziś mamy środę. Czy chce pan zostawić jakąś wiadomość? Odłożył słuchawkę i zaklął. W trakcie ucieczki zgubił gdzieś całą dobę. Niedobrze! Deninngham miał być osiągalny dopiero w niedzielę. W jaki sposób miał jednak doczekać niedzieli? A gdyby jeszcze mógł spotkać się z Amerykaninem w cztery oczy! Znajdował się na skraju dzielnicy kolorowych. Z dzieciństwa pamiętał, że gdzieś w tych stronach znajdowała się lakiernia wuja Hamida, krewnego matki, jedynego człowieka, którego znał w Kimberley. Pierwsza uliczka, druga, trzecia. Jest! “Raszid Hamid – blacharstwo – lakiernictwo". Już miał podbiec do drzwi, gdy mały, może czteroletni berbeć, chwycił go za nogawkę:
– Ty tam nie idź. W domu źli ludzie.
Did cofnął się z zamiarem ucieczki, ale dziecko pociągnęło go w labirynt podwórek, by wreszcie wskazać jakiś kurnik, mówiąc – tu się schowaj.
– Wiesz kim jestem? – zdziwił się Dass.
– Kuzyn Daud – powiedziało dziecko – czekaliśmy na ciebie. Byli źli ludzie i pokazywali dziadkowi twoją fotografię. Dwóch od paru godzin czeka przed warsztatem w samochodzie. No to dziadek wysłał nas wszystkich na cztery ulice i kazał ostrzegać…
– Dzielny jesteś, jak ci na imię?
– Dżamila – powiedziało dziecko, nieoczekiwanie zdradzając swoją płeć. Siedź tutaj i czekaj aż dziadek przyjdzie.
Odetchnął. Usiadł na jakiejś desce, obok kura obwieszczała światu doniosły fakt zniesienia jajka. Znowu się udało. Jemu też się powiodło.
– Jest. Marindafontein. Ziegler.