Roy jeszcze raz spojrzał na karty. Król, dama, walet, dziewiątka, ósemka kier… Jakże mógł się pomylić.
– Czasami nie trzeba żałować, że koledzy więcej nie pożyczyli – zauważył dobrotliwie Lamais.
– Przy kartach najlepiej poznaje się ludzi, to też jakaś korzyść – pocieszał Silvestri.
– Samemu zdarzyło mi się kiedyś pomylić kolor z pokerem, jeszcze w szkole… – wtrącił Kornacki.
Ziegler wyraźnie usiłował nadrabiać miną.
– Mój przyjaciel z Kalifornii, Burt, opowiada w jednej ze swych książek, że widział kiedyś pokera w kolorze zielonym – rzucił.
Wszyscy się roześmieli. Z tłumu rozchodzących się kibiców wychylił się Landley i klepnął Silvestriego po ramieniu.
– No, Aldo, ty dzisiaj stawiasz, a potem, cóż panowie, “pora dziewcząt"!
Ziegler podziękował. Dopił sok jabłkowy i udał się do swego apartamentu. Nad niewielkim prostokątem ogrodu jaśniało rozgwieżdżone niebo południowej półkuli.
Did już spał. Roy wziął prysznic i wyciągnął się w łóżku. Zadowolony był, że przegrał tylko tyle. Lamais wielkodusznie umorzył całą pożyczkę. Cieszyło go również, że głównym płatnikiem wieczoru okazał się Viren, a on jedynie poniósł koszty lekcji. Chyba nikt nie lubił Virena. Od dziś również Fin nie będzie lubił nikogo. Oczekując nadejścia snu, Ziegler myślał o przyszłości. Po raz pierwszy zastanawiał się, co zrobi, kiedy opuści ten Ogród, a potem przyszło mu do głowy pytanie, czy kiedykolwiek się to uda? Z wolna myśli zaczęły mu się plątać, a kiery, piki i trefle mieszać z wzorami matematycznymi…
Nagle obok posłania zgęstniała ciemność i nowy podniecający zapach uderzył Roya w nozdrza.
– Nie mów nic!
Ponieważ gość zawitał bez ubrania, jego płeć nie ulegała najmniejszej wątpliwości. Dziewczyna była nieprawdopodobnie szczupła, ale tę oszczędność natury rekompensowały niezwykle długie nogi i jędrne piersi, krągłe i twarde.
– Nie mam pieniędzy – szepnął profesor.
– Jestem prezentem -odpowiedziała, zamykając mu usta pocałunkiem.
Jakże długo nie miał kobiety. Ogarnęło go szaleństwo upalnej nocy. Tak, że zapominając o swych nierekordowych parametrach pogrążył się w upojeniu, czerpał rozkosz łapczywie, a partnerka zdawała się odbierać należną jej część z pełną afirmacją. Wydawała się być wręcz zachwycona. Dreszcze rozkoszy co parę minut wstrząsały jej nieprzytomnie gładkim, tajemniczo pachnącym ciałem.
Nie padło ani jedno słowo więcej. Roy, w chwili krótkiego odpoczynku, patrząc w ciemności na profil kochanki-ochotniczki, zastanawiał się, czy widział ją już w salach relaksowych. Która to była? Niemożliwe, żeby Tamara…
A potem świat obrócił się. Ich ciała utworzyły magiczną liczbę sześćdziesiąt dziewięć. Usta Zieglera przesunęły się po jedwabistym brzuchu. Gazele nogi rozchyliły się. I wtedy zobaczył. W mroku pokoju spotęgowanym jeszcze przez nakrywające ich prześcieradło, na wewnętrznej stronie uda dziewczyny fosforyzował napis: Czy przybywasz z Zieleni?
Nagle zniknęło całe podniecenie. Otrzeźwiał, usiadł na łóżku. Zrobiło mu się nagle głupio i niewyraźnie. Chciał pytać, a zarazem czuł, że nie powinno paść żadne słowo. Oto ktoś zwrócił się do niego poza kontrolą układu. Kontakt został nawiązany.
Muśnięcie ust na ramieniu. Nim zdołał wykonać jakikolwiek ruch, dziewczyna pochwyciła leżący na podłodze szlafroczek i zniknęła tak nagle, jak się pojawiła.