Литмир - Электронная Библиотека

Rozdział szesnasty

– Ewa! Ewa! Obudź się wreszcie! Ewa!

– To oni obaj… – wymamrotałam w półśnie i już chciałam obrócić się na drugi bok, gdy dotarło do mnie, że Adam stoi koło kanapy i budzi mnie energicznie, szarpiąc za ramię.

– Ewa, do diabła! Zbudź się, to poważna sprawa! Wyszłam z jakiegoś snu, którego nie pamiętałam, jak z głębokiej studni. Z najwyższym trudem otwarłam oczy. Adam z bladą, spiętą twarzą stał nade mną, budząc mnie energicznie, czego na ogół nigdy nie czyni, chyba że dzieje się coś złego. Jonyk…? Ale Jonyk w swoim łóżeczku spał mocnym, zdrowym snem. Rozejrzałam się: Kotyka nigdzie nie było, za to ten chłopiec…

– O Boże… – wyszeptałam ze zgrozą. – Czy on nie żyje?

Chłopiec, jak bezwładna kukła, leżał na kanapie z mojej lewej strony, z szeroko otwartymi, pustymi oczami.

– Nie bój się, żyje – odszepnął mi Adam. – Mierzyłem mu puls, ciśnienie i w ogóle. Żyje. Ale… nie wiem… Może to nie autyzm, lecz coś gorszego…? Jakaś psychiczna choroba? I wpadł teraz w rodzaj katatonii? Wczoraj wydawał się prawie normalny, a teraz niby oddycha i ma otwarte oczy, ale nic nie widzi i jest jak roślina, a nie człowiek. Boję się, że już taki zostanie…

– Na zawsze? – wyszeptałam ze zgrozą.

– Na zawsze. Widziałem takie przypadki.

– Ale dlaczego miałby taki zostać? I co mu się stało? Skąd aż taka zmiana w ciągu jednej nocy! – zawołałam z rozpacza,. Boże, co powie na to siostra Amata? Wierzyła, że mogę coś temu chłopcu dać, a tymczasem…

– Nie wiem. Jestem chirurgiem, nie psychiatrą – szepnął Adam ze smutkiem. – Sama mówiłaś, że ten lekarz z sierocińca chciał go oddać do zakładu dla głęboko upośledzonych. Prawdopodobnie miał rację.

– Nie! Nie! – zawołałam. – Cecylia i siostra Amata nigdy się na to nie zgodzą!

Właśnie… Cecylia i siostra Amata… One pierwsze muszą zobaczyć, co stało się z ich wychowankiem. Oboje z Adamem trzęsącymi się rękami ubieraliśmy chłopca. Pozwalał nam na to, zachowując się jak bezwładna szmaciana lalka. Jego oczy ciągle były puste i dalekie. Chociaż nie… chwilami wydawało mi się, że widzę w nich jakieś złociste iskierki. Pomyślałam, że to najpewniej odbicie słonecznego światła. Dzień był jednak pochmurny i słońca nie było widać…

Adam usiadł przy kierownicy, a ja z tyłu, z Jonykiem na kolanach i z chłopcem opartym bezwładnie o moje ramię. Kotyka nadal nigdzie nie było i gdy samochód ruszał sprzed domu, na próżno rozglądałam się za nim wokół.

Jonyk zachował się niezwykle dojrzale jak na tę alarmową sytuację. Choć gwałtownie obudzony, w ogóle nie zapłakał. Ubierany w pośpiechu i nakarmiony byle czym, siedział teraz grzecznie na moich kolanach i nawet nie wydawał dzikich wrzasków z powodu braku ulubionego kocura. Jechał uśmiechnięty i ciągle przechylał się, jakby chcąc zajrzeć w twarz bezwładnie siedzącemu chłopcu. Ale chłopiec, mimo szeroko otwartych oczu, i tak go nie widział…

Jeszcze nigdy półtoragodzinna podróż do sierocińca nie wydawała mi się tak długa i okropna. Drżałam na myśl, co powiem Cecylii i siostrze Amacie. Tak bardzo obie wierzyły, że gdy wezmę chłopca do domu, to mu się polepszy… Tymczasem z dzikiego, nie dającego się oswoić zwierzątka przeobraził się w bezmyślne warzywo.

– Nie wiem… Naprawdę nie wiem, co to może być – tłumaczył Adam przejętej Cecylii, gdy wreszcie dobrnęliśmy na miejsce. – Jest to rodzaj śpiączki z otwartymi oczami. Ten chłopiec niby tu jest, a jakby go nie było. To przypomina jakąś odmianę katatonii.

Dwoje starszych wychowanków przywiozło do nas siostrę Amatę w jej fotelu na kółkach. Zadrżałam na jej widok. No cóż, zawiodłam tę kochaną staruszkę…

Siostra Amata przenikliwie spojrzała w nieruchomą twarz chłopca i… i uśmiechnęła się!

– No i czy nie miałam racji? Widzicie, że on jest wreszcie szczęśliwy i spokojny? – powiedziała ku naszemu zdumieniu. – Znalazł to, czego tak szukał. A mówiłam ci, Ewo, że gdy go weźmiesz, to na pewno zrozumiesz, czego on od ciebie chce.

– Niczego nie zrozumiałam – odparłam spanikowana. – A jedyne, co widzę, to, że mu się pogorszyło. Teraz już całkiem od nas odszedł. To, co z niego zostało, to tylko bezmyślna skorupa!

– Ja też myślę, że on jest teraz w jakimś innym miejscu, a nie tu – powiedziała siostra Amata. – Ale tam, gdzie przebywa, jest bardzo szczęśliwy. A zawsze był tak zrozpaczony, tak się szamotał… Jak ptak złapany w sidła.

Wszyscy razem, znów spojrzeliśmy na chłopca. Stał sztywno, tak jak go postawiliśmy, w nienaturalnej pozycji, po bladej twarzy błądził mu łagodny uśmiech, a w niewidzących oczach lśniły odległe, złociste iskierki. Słońca na niebie nadal nie było…

– Znalazł TO. Ja widzę, a wy nie? Niemożliwe… Dałaś mu, Ewo, to, czego tak rozpaczliwie szukał. To dobrze – staruszka pokiwała głową. Potem, uśmiechnięta, przymknęła oczy, zapadając w drzemkę. Dwaj wychowankowie spojrzeli porozumiewawczo i od razu skierowali fotel w stronę trawnika w parku, otulając siostrę Amatę grubym, miękkim kocem.

– I co teraz? – spytałam z niepokojem Cecylii. Ona jednak uśmiechnęła się z ulgą, jakby zwariowana diagnoza naszej kochanej staruszki zdjęła jej z serca jakiś ciężar.

– Tak, rzeczywiście jest teraz spokojny i szczęśliwy. Widzę to – powtórzyła za siostrą Amata, patrząc przenikliwie na chłopca. – W takim razie już nikomu nie zagraża i może pozostać w naszym sierocińcu. Nie musi iść do zakładu dla upośledzonych. Nasz doktor to zrozumie.

– Cecylio, w takim stanie on nie będzie długo żył, chyba o tym wiesz – powiedział ostrożnie Adam.

– Wiem – przytaknęła Cecylia. – Ale nie będzie się bał. Ani śmierci, ani niczego. A przedtem, zanim Ewa go zabrała, był zawsze przerażony. Jak małe zwierzątko. Siostra Amata dobrze to ujęła. Dziękuję ci, Ewo. Jedźcie już. Ja się nim zajmę. Adam przecież na pewno musi wracać do pracy…

Wracaliśmy do domu w milczeniu. Nawet Jonyk przycichł i przywarł buzią do szyby auta, odprowadzając wzrokiem malejącą sylwetkę chłopca. Chłopiec stał nieruchomo, objęty przez Cecylię. Nawet nie zauważył naszego odjazdu.

Gdy zajechaliśmy na miejsce, Kotyka nie było ani na trawniku przed domem, ani w ogrodzie. Ani w całym domu. I nie reagował na wołanie. Jonyk chyba nie dostrzegł jego nieobecności, bo ziewał szeroko, a mnie, mimo wypitych już dwóch kaw, też opadały powieki.

– Zerwałem was tak wcześnie… Najlepiej, żebyście się jeszcze trochę przespali. A Kotyk wróci. Przecież robił już dłuższe wycieczki i zawsze wracał – powiedział Adam. – Teraz pojadę do szpitala, bo wkrótce wyrzucą mnie za te ciągłe zwolnienia z powodu losowych, rodzinnych przypadków.

Nie trzeba było nas namawiać do drzemki. Jonyk zjadł trochę serka z owocami i prawie zasnął na moich rękach, gdy niosłam go do dziecinnego pokoju. Dziwiłam się tylko, że nie płacze za Kotykiem, bez którego zazwyczaj nie chciał spać. Kładąc synka na kanapie, odczułam tak nieprzepartą senność, że ledwo zdążyłam przebrać się w dres i okryć kocem – natychmiast zapadłam w głęboki sen.

– … to jest jednak bardzo dziwaczna Wieża – wysapałam z ulgą do Włóczęgi, gdy magiczny wicher już wyniósł nas na szczyt Wieży Czterech Królestw. – Chciałabym w moim świecie mieć choć jeden taki budynek, który chroniłby przybyszów przed wszelkimi niebezpieczeństwami i gdzie nawet najwięksi wrogowie musieliby być dla siebie przyjacielscy. Bardzo by się nam takie coś przydało. Bo tu nam już nic nie grozi ze strony Gimel.

– W ogóle już nic wam nie grozi – uśmiechnął się do mnie Jod. – Gimel zrozumiała, że jesteście pod skrzydłami Złocistego Ptaka, a w całym Cesarstwie nie ma potężniejszego patrona i opiekuna niż On.

– Czy to ty Go przywołałeś? – spytałam, patrząc na niego ciekawie. Był jeszcze wyższy i starszy, niż mi się wydawał z oddali, choć jego twarz – rozumna, wszechwiedząca – wydawała się jakby bez wieku.

– Nie, nie ja – odparł z zagadkowym uśmiechem.

– Nikt nie ma mocy przywołania Złocistego Ptaka, choć wszyscy ciągle Go wzywają. On jest tam, gdzie chce, i przybywa też, kiedy chce – pouczył mnie Włóczęga ze zbędnym naciskiem.

– A jednak pojawił się, i to w najwłaściwszej chwili! To nie był przypadek. Ktoś musiał Go wezwać – uparłam się.

– Nikt nie może Go wezwać. Sam przybył. Bo jest naszym Złocistym Ptakiem, bo u nas zniósł Rubinowe Jajo, bo tu gdzieś jest Jego gniazdo. Więc nie chciał oddać tej krainy we władanie Gimel. Dlatego na jej oczach udzielił błogosławieństwa Księciu. I Czarownica wówczas zrozumiała, że musi się wycofać. Przynajmniej na razie. Gdyż ona nigdy nie rezygnuje – wyjaśnił Jod.

Ale ja potrzebowałam znacznie więcej wyjaśnień. Zwłaszcza gdy patrząc na Joda, przypominałam sobie różne półsłówka Włóczęgi na jego temat. Jaka była jego rola w tych wydarzeniach i w moim życiu? Jod, jakby czytając w moich myślach, uśmiechnął się wyrozumiale.

– Chcesz poznać odpowiedzi na wszystkie pytania? Lepiej, żeby ci pozostało trochę tajemnic, Codik, bo życie z tajemnicami jest ciekawsze. Ale owszem… O kilku sprawach mogę ci powiedzieć…

…i dopowiedział mi rozwiązanie wielu zagadek. Nie wszystkich, gdyż Major Arkana, czyli Wielkie Wtajemniczenia Cesarstwa, muszą pozostać tajemnicami.

Jedynie Jod znał dokładnie sekretną historię mego zniknięcia; nie znała jej nawet moja matka, Królowa Mieczy. Było to dwadzieścia siedem lat temu. Starzec, zawsze nieufny wobec poczynań Czarownicy, odkrył, iż Gimel nagle znalazła nową Bramę między Cesarstwem a TAMTYM światem i zaczęła ją podtrzymywać. Pojął, że nie robiła tego bez powodu. Nie był wówczas na służbie u cesarskiej pary. Był Eremitą, Pustelnikiem, Wędrowcem Przez Czas – lub Białym Magiem, czyli dobrym czarnoksiężnikiem, jak określiliby go ziemscy wyznawcy sekretnej wiedzy. Jod był zaprzeczeniem i przeciwwagą Gimel. Ale nie miał, niestety, tak wielkiej mocy jak ona.

O Gimel i o Jodzie słyszałam, będąc jeszcze dzieckiem w Królestwie Mieczy. Każda matka czy stara niania opowiadały dzieciom w Cesarstwie różne historie o Złej Czarownicy i Dobrym Czarnoksiężniku. Lecz nie wiedziałam, że Jod pilnie śledził poczynania Gimel, ona zaś usiłowała zawsze udaremnić jego przedsięwzięcia.

44
{"b":"87905","o":1}