Литмир - Электронная Библиотека

Rozdział czternasty

… czułam, że nasz rydwan jedzie już od wielu godzin, mimo że przez pewien czas byłam w nim obecna tylko po części. Pędziliśmy tym razem w stronę Królestwa Mieczy. Już zaczęłam oswajać się z tym, że w Krainie Kota można być – nie być, tak jak Wisielec na Wieży jest tu żywy – nieżywy. Czas trwania jazdy poznałam po prostu po tym, że konie były już mocno zmęczone.

– Czy gdy mnie TU nie ma, to coś mówię? – zaciekawiłam się.

– Czasem. Ostatnio mówiłaś coś o wiśniowej kanapie – odparł Alef.

Zatem będąc TU ciałem, wówczas gdy moja świadomość jest TAM, niekiedy wypowiadam jakieś urwane zdania przynależące do TAMTEGO świata. I obawiam się, że będąc z kolei u siebie, czyli TAM, mówię czasem coś, co odnosi się do Krainy Kota. Czy w ogóle zdaję sobie z tego sprawę i czy nie budzi to niepokoju Adama?

– Ależ nie. Nie martw się – odpowiedział Włóczęga moim myślom. – Nie tylko ty spośród ludzi twojej krainy, nie zdając sobie z tego sprawy, bywasz w innych światach. W Cesarstwie nazywamy to „muśnięciem skrzydeł ptaka”. Określamy tak wrażenie, iż gdzieś się było-nie było, coś się zna-nie zna lub nagle mówi się jakieś zdanie w języku obcym-bliskim. Nikt się specjalnie temu nie dziwi. Być może i TAM, u was, macie na ten stan jakieś określenie.

– Déjà vu – powiedziałam powoli.

– Ale będąc TAM, w ogóle nie wiesz, że bywasz w Cesarstwie, i tylko niekiedy w TAMTEJ świadomości coś ci się z nami kojarzy, coś przypomina, coś cię zaniepokoi. To normalne. Za to będąc TUTAJ, zachowujesz pełną świadomość tamtego życia.

– Dlaczego? – zdziwiłam się.

– Bo i TU, i TAM jest z tobą Kot i cię pilnuje. Cesarstwo musi pozostać Wielkim Wtajemniczeniem dla wybranych. Nie wolno o nim paplać w TAMTYM świecie. Ci, co tu byli, świetnie o tym wiedzą i mają zamknięte nie tylko usta, ale i pamięć. Za następnym wzgórzem zobaczysz zamek Królowej i Króla Mieczy – zakończył Włóczęga.

Chwilę jechaliśmy w milczeniu, ja rozmyślałam nad słowami Włóczęgi, a on chyba o celu naszej podróży, gdyż nagle powiedział:

– To jest inne królestwo niż pozostałe trzy. Ze wszystkich czterech właśnie w nim najbardziej lubię przebywać. Królewska para to najwspanialsi partnerzy do rozmów. I to pomimo że wciąż noszą w pamięci tragiczne wspomnienie sprzed mnóstwa lat…

– Cóż im się stało? – zaciekawiłam się.

– Coś bardzo podobnego do obecnej sytuacji. Ich jedyne dziecko nagle zniknęło z zamku i wszelkie poszukiwania nic nie dały.

Kotyk natychmiast się zainteresował:

– Słyszałem o tym, choć zdarzyło się to, gdy jeszcze nie było mnie na świecie. Lecz przecież Król i Królowa Mieczy mają syna…

– Tak. Urodził się w jakieś dziesięć lat po tamtym dramatycznym wypadku. Tak długo bowiem królewska para była w żałobie i tak długo szukała swego dziecka po całym Cesarstwie, przyrzekając, iż póki go nie odnajdą, nie będą mieć innych potomków. Bali się, że miłość do następnych dzieci osłabi ich wolę szukania tego pierworodnego – wyjaśnił Alef.

Włóczęga urwał opowieść, gdyż oto wyłoniły się przed nami wieże zamku Królestwa Mieczy. Alef miał rację, gdyż na ich widok odczułam jakąś przyjazną, ciepłą bliskość, tak jakby te trzy wysokie wieże były moimi trzema, dawno nie widzianymi przyjaciółkami. Dziecko zatańczyło radośnie na moich kolanach, a po chwili nasz rydwan bez przeszkód przebył obronne mury stolicy.

Już sam wygląd miasta budził zaufanie. Można było czuć się w nim swobodnie i bezpiecznie. Prawie jak w domu. Niemal wszyscy przechodnie znajdowali czas na serdeczne pozdrowienie nas. Było widać, że sprzyjają naszej wyprawie Król i Królowa Mieczy wyjechali nam naprzeciw i nasze rydwany spotkały się w pół drogi do zamku. Zaraz też przesiedliśmy się do królewskiego pojazdu, a nasze konie królewscy słudzy zabrali do stajni.

Królowa Mieczy nie mogła oderwać oczu od Tańczącego Dziecka, a ja od niej. Była ze dwa razy starsza ode mnie, lecz wyglądała znakomicie: wysoka, zgrabna, ciągle piękna, u pasa miała zawieszony niewielki mieczyk. Dopiero po napatrzeniu się na Jonyka, czemu towarzyszyło skupienie i uśmiech, Królowa przeniosła spojrzenie na mnie i… słowa uwięzły jej w gardle, a twarz zbladła.

– Czy coś się stało Waszej Dostojności? – spytałam z niepokojem. Lecz ona pokręciła tylko przecząco głową, opanowała się i zaczęła toczyć z nami swobodną rozmowę, zerkając jednak nadal z ukosa w moją stronę. Zaczęło to być dla mnie krępujące. Kotyk i Włóczęga też dostrzegli niecodzienne zainteresowanie Królowej moją osobą, lecz nic nie mówili. Dopiero teraz spostrzegłam, iż Mieczowy Król również przyglądał mi się uważnie, choć mniej natarczywie, dbając o zachowanie pozorów grzeczności.

Powóz jechał wolno, abyśmy mogli nacieszyć się widokami uliczek stolicy królestwa. Każdy z domów robił wrażenie małej warownej fortecy, choć nie służyły one celom wojennym. W efekcie domy te miały mnóstwo smukłych wieżyczek, z wąskimi, długimi okienkami, podcienione krużganki i fosy z wodą wokół. Wyglądało to bardzo malowniczo. Mieszkańcy królestwa lubili nosić wojenny rynsztunek, a ludzie na ulicach ćwiczyli się w walkach na miecze, wydając wesołe, przyjazne okrzyki. Pozdrawiali nas przy tym serdecznie, potrząsając mieczami, aby pokazać, że w razie czego chętnie przyjdą nam z pomocą. Jednak nawet ja już wiedziałam, że mieczem nie odzyskamy zaginionego Księcia Theta. Co jednak możemy przeciwstawić magii Gimel…?

W ciągu kilkunastu minut znaleźliśmy się w zamku, który zaskoczył mnie swoim wyglądem. Był wygodny, a zarazem piękny, choć bez zbędnych luksusów; jego urodą była prostota – i znowu poczułam się jak w domu. W trzech poprzednich królestwach miałam uczucie, że – na szczęście! – bawię tam tylko w przelotnej gościnie. Tym razem pomyślałam, że chętnie spędziłabym tu resztę życia. Chyba Jonyk też to czuł, gdyż myszkował swobodnie po wielkiej komnacie, w której zasiedliśmy do posiłku. W pewnej chwili zatrzymał się koło jednej ze ścian i powiedział: – Mama… Mama… Ładna.

Toczyliśmy nadal niezobowiązującą rozmowę, a moje Dziecko ciągle tkwiło przed tamtą ścianą. Wreszcie za Jonykiem poczłapał Kotyk, a za nim ja. Jonyk, tańcząc w miejscu, wpatrywał się w wielki, uderzająco dobry portret, wiszący na ścianie, który przedstawiał wysoką kobietę, trzymającą na ręku może dwuletnie dziecko.

– Mama – powtórzył Jonyk, wskazując paluszkiem sportretowaną postać.

– On myśli, że każda kobieta z dzieckiem to ja – zaśmiałam się, choć równocześnie poczułam się nieswojo: kobieta z portretu naprawdę była do mnie podobna… Ale już wstawał od stołu Włóczęga i szedł ku nam leniwym krokiem. Za Włóczęgą zbliżał się Król i tylko Królowa Mieczy została sama przy stole, odwrócona do nas plecami.

– Na Złocistego Ptaka! Pewnie, że jesteś nadzwyczaj podobna do tej damy! – zawołał Alef.

– Uderzająco podobna. A jest to moja żona choć sprzed prawie trzydziestu lat – wyszeptał Król Mieczy i spojrzał uważnie na moją twarz. – Już w powozie mnie to zaskoczyło, a moją żonę jeszcze bardziej, gdyż nawet zasłabła. Cóż, w Cesarstwie zdarzają się sobowtóry, pewnie w twoim świecie również.

Wolno podeszłam do Królowej Mieczy. Nadal siedziała przy stole, plecami do nas, lecz skryła twarz w dłoniach. A gdy je odjęła, znów ujrzałam niepokojącą bladość jej twarzy. Podniosła na mnie wielkie, ciemne oczy i spytała bezdźwięcznie:

– Kim są twoi rodzice?

– Nie mam rodziców – wyszeptałam. – To znaczy zapewne ich miałam, a może nawet mam, lecz nie wiem, kim są. Wychowałam się w sierocińcu.

– Jak to? – spytał tym razem Król. Po moich słowach jego twarz także zbladła. – Skąd wzięłaś się w sierocińcu?

– Znaleziono mnie. Jestem znajdą – odparłam drżącym głosem. Zawsze trudno było mi o tym mówić, a tym razem jeszcze trudniej, gdyż twarze królewskiej pary zaczęły mnie niepokoić. Odbijały się na nich strach – i nadzieja. Te same dwa uczucia były teraz we mnie, lecz szybko oprzytomniałam.

– To był sierociniec w TAMTYM świecie, nie TUTAJ. To jest stąd… hm… dość daleko. A nawet, jak mi się wydaje, to jest w ogóle w innym wymiarze. I znaleziono mnie w jednym z miast TAM – powiedziałam z naciskiem.

Nagle wtrącił się Kotyk:

– Znaleźli ją w wiśniowej aksamitnej sukience ze złotą nitką, na nogach miała złote pantofelki, a na głowie złoty diadem z rubinowym kamieniem. Koło kamienia jest jakaś inkrustacja, ale tak zabrudzona z upływem czasu, że trudno dociec, co przedstawia…

…i w tym momencie Królowa Mieczy zemdlała. Zamarłam. Na szczęście natychmiast zajął się nią Włóczęga, skrapiając jej twarz wodą ze stołu, gdy tymczasem Król już zadawał mi kolejne pytanie:

– Ile miałaś wówczas lat?

– Około trzech. Miałam długie do pasa ciemne włosy. W sierocińcu zaraz mi je obcięli, bo bali się, że mam wszy. Tam wszystkim dzieciom obcinano włosy, no bo…

Urwałam. Chciałam zagadać rosnący niepokój, a zarazem słowa przychodziły mi z najwyższą trudnością. Ogarniały mnie na przemian strach – i dziwny, pełen niepojętej i nielogicznej nadziei niepokój. Królowa powracała już do przytomności, za to po twarzy Króla Mieczy płynęły łzy. Nie odrywał ode mnie wymownego wzroku.

– Nie stój tak bezmyślnie… – Kotyk trącił mnie łapką. – Nie pojmujesz, że wszystko wskazuje, iż jesteś ich zaginioną córką?

– Pod warunkiem, że było to dwadzieścia siedem lat temu lub niewiele więcej – powiedział Król, ciągle nie odrywając ode mnie nieruchomych oczu. Wyraz jego twarzy był mieszaniną czujności – i także nadziei.

– Tak, to było dwadzieścia siedem lat temu – odparłam martwym głosem. – Ale musicie zrozumieć, że to było TAM. Dlaczego nie chcecie tego pojąć? To przecież wyklucza przypuszczenia, że mogłabym być… – i urwałam.

– Nie wyklucza – powiedział beztrosko Alef. – Jakoś Kot przemieszcza się swobodnie TAM i z powrotem, a ty i Dziecko robicie to razem z nim. Jeśli paromiesięczne niemowlę pokonuje te granice, to czemu nie mogła pokonać ich, z czyjąś pomocą, trzyletnia dziewczynka?

Królowa Mieczy nagle zerwała się i objęła mnie. Odepchnęłam ją.

38
{"b":"87905","o":1}