Литмир - Электронная Библиотека

Rozdział trzynasty

– Tak dawno nie byłam w sierocińcu, że mi wstyd – powiedziałam do Adama w piątek wieczór. – Jonyk już kończy pół roku i świetnie zniesie krótką podróż. Cecylia z siostrą Amatą marzą, żeby go wreszcie zobaczyć w oryginale, a nie na fotografii. Wsadzę go rano do auta i pojadę do nich na dwa dni. Wrócimy w niedzielę wieczór. Co ty na to?

Adam nie protestował. W sobotę miał dyżur w szpitalu, w niedzielę chciał odpocząć. Nasza nieobecność była mu nawet na rękę, bo mógł się spokojnie wyspać, a nawet podrzemać po południu, o co przy Jonyku jest trudno.

Nazajutrz pogoda była piękna i rześka, idealna do podróży. Jonyk, usadowiony w foteliku w aucie, zadowolony rozglądał się wokół. Wprawdzie, gdy ruszaliśmy sprzed domu, niespokojnie spojrzał na Kotyka i wyciągnął do niego rączki, lecz Kotyk machnął na pożegnanie ogonem i leżąc na trawie w ogrodzie, spokojnie zmrużył dwukolorowe ślepia.

– Nie umiesz rozstać się ze swoim kocurem nawet na półtora dnia? – roześmiałam się, a Jonyk spojrzał na mnie z powagą. – Zobaczysz za to dom, w którym twoja mamusia spędziła całe dzieciństwo…

Jadąc, niepokoiłam się, czy atmosfera sierocińca i szara, ponura bryła jego budynku nie wpłyną źle na moje Dziecko. Ale gdy ujrzałam Iwonkę, z entuzjazmem pędzącą nam naprzeciw, a za nią Cecylię z wyciągniętymi ramionami, wszelki niepokój prysnął. Jonyk wylądował w objęciach mojej przyjaciółki, która – nie bacząc na braki w jego urodzie – wykrzykiwała „jaki śliczny! a jaki duży!”, zaś ja pochwaliłam Iwonkę za nowe, modne uczesanie. Jednak sponsorzy sierocińca dbali o niego, gdyż dzieciaki były zadbane, ubrane wręcz modnie i dobrze wykarmione. Korzystając z pogody, grały w piłkę lub szalały w ogrodzie koło płytkiego basenu. Cecylia natychmiast pobiegła zamoczyć w nim Jonyka, który – tak jak myślałam – od razu przylgnął do niej z ufnością, kąpiel zaś przyjął z okrzykami entuzjazmu. Spacerowałam po ogrodzie, rozmawiając z podopiecznymi mojej przyjaciółki. Niektórzy byli skryci i nieufni, ale większość już znała mnie tak dobrze, że swobodnie opowiadała o swoich dziecięcych problemach. Paweł Nerwus marzył o aparacie fotograficznym i obiecałam mu przywieźć z domu nasz stary, gdyż Adam kupił nowy. Magda-Marylin błagała, żebym wstawiła się do Cecylii, aby pozwoliła jej ściąć włosy. Artek skarżył się, że musi nosić dżinsy po starszych wychowankach, a chciałby dostać wreszcie swoje własne. Dżonny Pirat palił pewnie jak smok, bo chowając na mój widok żarzącego się peta do kieszeni swetra, natychmiast wypalił w nim cuchnącą dziurę i sparzył sobie nogę. Mały Dżolo pochwalił się, że Cecylia pozwoliła mu chować małego kotka, który sypia z nim w łóżku. Jacek Brzydak z powagą szepnął mi do ucha, że Duży Bob „robi pod kołdrą brzydkie rzeczy”, i spytał, czy powinien o tym komuś powiedzieć, czy lepiej nie.

Szłam wolno alejkami parku, wysłuchując zwierzeń i opowieści coraz to innego dzieciaka i udzielając im rad. I nagle zobaczyłam stojący w półcieniu między drzewami fotel siostry Amaty. Od razu skierowałam się w tę stronę. Wcześniej lub później zjawi się tu Cecylia z moim Dzieckiem, wiedząc, że będę szukać przybranej matki.

Dopiero gdy wyminęłam potężne, grube drzewa, dostrzegłam koło fotela staruszki jakąś czarną, niesamowitą sylwetkę. Niesamowitą, gdyż mimo dziecięcej postury niewiele miała wspólnego z normalnym dzieckiem. Przyśpieszyłam kroku i podchodząc bliżej, ujrzałam, że koło siostry Amaty stoi nieruchomo, na jednej nodze, z wyciągniętą do tyłu drugą, wysoki, szczupły, ciemno ubrany, ciemnowłosy chłopiec – i porusza ramionami, jak wzbijający się w górę ptak. Nie… jak ranny ptak, który chciałby wzbić się, ale nie może. Zatrzymałam się w pół kroku, gdyż w widoku tym było coś wstrząsająco niepokojącego. Siostra Amata jednak spokojnie drzemała, chłopiec zaś mówił coś, lecz bardziej do siebie niż do niej.

– Skrzydła… Skrzydła…?

– Ludzie nie mają skrzydeł – szepnęłam do niego, żeby nie budzić staruszki. Nawet na mnie nie spojrzał. Przykucnął, potem gwałtownie wyprostował się z rękoma uniesionymi w górę i znów próbował wzbić się w powietrze. Podeszłam jeszcze bliżej. Przez moment spojrzał na mnie bardzo przytomnie – i nagle gwałtownie przyciągnął do siebie moją rękę, wąchając ją jak psiak.

– Pachniesz TYM. Dlaczego? – spytał. – To jest MÓJ zapach. Oddaj mi go.

Zanim cokolwiek odparłam, a doprawdy nie wiedziałam, co mogę powiedzieć, chłopiec znów machał rękami jak niecierpliwy, zraniony ptak.

„Autyzm” – pomyślałam ze smutkiem. „Klasyczny, prawdziwy autyzm. Nawet to szybkie machanie rękami jest typowym objawem tej choroby. Tym razem lekarz się nie myli. Ten chłopiec przebywa we własnym świecie, a nasz go nie obchodzi. I nigdy nie znajdzie z nim kontaktu. Bo przecież wąchanie mojej ręki to nie jest kontakt…”

Siostra Amata otworzyła oczy.

– Jesteś, Ewo – uśmiechnęła się i zaraz spytała z troską: – Czy mój prezent sprawił ci ból…?

– Ależ nie – odparłam szybko. – Już nawet o nim zapomniałam.

Jednak staruszka, zamiast odetchnąć z ulgą, zmarszczyła brwi:

– To niedobrze – powiedziała. – Bo to był ważny prezent. Nie wolno ci o nim zapominać. Myśl o nim, nawet we śnie. Może to cię gdzieś doprowadzi…

Chłopiec tymczasem bił rękami w powietrzu coraz szybciej i szybciej. Ku memu zdziwieniu staruszka patrzyła na niego przyjaźnie i bez zdumienia czy lęku.

– Podobno on był nagi, gdy go znaleziono? Dlaczego? – spytałam z niepokojeni. Mój niepokój był uzasadniony: ten chłopiec był dziwny, nienormalny, ptasio obcy, ale piękny. Nigdy w życiu nie widziałam tak pięknego chłopca. Z zazdrością pomyślałam, że mój Jonyk nigdy nie będzie tak ślicznym dzieckiem.

– Nie, nie bój się. Badał go nasz lekarz – powiedziała łagodnie siostra Amata. – Nikt nie zrobił mu takiej krzywdy, o jakiej myślisz. Ale też nikt nie wie, czemu był nagi. Może ktoś nie chciał, abyśmy rozpoznali go po ubraniu? Matki niekiedy znaczą dziecięce ubranka w sobie wiadomy sposób…

Pomyślałam o malutkim „diademie”, który miałam na głowie jako trzyletnie, zagubione w mieście dziecko. Ładne mi „oznaczenie”, które więcej gmatwa, niż wyjaśnia… Ale oto już szła do nas Cecylia z ożywionym, radosnym Jonykiem w ramionach.

– Wykąpał się i jest bardzo wesoły. Nasze dzieci wspaniale się nim opiekowały.

Na widok ptako-chłopca jej twarz spochmurniała. Cecylia zawsze zamartwiała się nieszczęściem każdego ze swych wychowanków.

– Nic? – spytała ponuro. – Ani słowa z sensem? Pewnie w ogóle cię nie dostrzegł?

– Dostrzegł – sprostowałam. – Powąchał moją rękę i nawet coś powiedział, choć rzeczywiście od rzeczy.

– Niemożliwe! – ucieszyła się Cecylia. – On nigdy na nikogo nie zwraca uwagi, więc skoro cię dostrzegł…

Jonyk w jej objęciach zaczął niecierpliwie się wyrywać.

– Puść go na trawę. On to lubi – powiedziałam. – Inaczej oberwie ci wszystkie guziki u bluzki.

Mój synek opadł na kolana i poraczkował w stronę nieruchomego teraz chłopca. Zielono-błękitne oczy Jonyka utkwione były w tej znieruchomiałej nagle sylwetce, sam chłopiec zaś też przyglądał się Jonykowi z żywym zaciekawieniem.

– Ty też TAK pachniesz. Nie, ty bardziej TYM pachniesz niż ona – powiedział nagle i wyciągnąwszy rękę, gwałtownie szarpnął Jonyka ku sobie.

– Cecylia! Nie! On zrobi mu jakąś krzywdę! – zawołałam, ale Cecylia, trzymając mocno chłopca za ramię, odciągała go już od mojego synka. Chłopiec wyrywał się jej rozpaczliwie i mówił coś szybko i niezrozumiale:

– Gdzie on jest? Daj go! Daj! On mnie zaprowadzi! Gdzie on jest? Co z nim zrobiłeś? Daj go! On jest mój!

Cecylia wołała pielęgniarkę, która, słysząc krzyki, i tak już biegła w naszym kierunku. Obie schwyciły chłopca i przemocą zaczęły prowadzić go w stronę domu.

– Zostaw! Nie chcę! Daj go! – krzyczał, odwracając ku nam podnieconą twarz. Duże, czarne oczy miał dosłownie wbite w raczkującego po trawie Jonyka. Znowu uderzyła mnie jego niepokojąca uroda. Boję się zbyt pięknych dzieci. Zawsze myślę, co też z nich wyrośnie i czy ten niespodziewany dar obróci się na ich szczęście, czy też przyczyni do jakiejś tragedii.

Ku memu zdumieniu Jonyk, raczkując w niezwykle szybkim tempie, usiłował dogonić znikającą wśród drzew Cecylię, pielęgniarkę i chłopca.

– Dziwne, ale twój synek w ogóle się nie wystraszył – powiedziała siostra Amata. – Zawróć go, a potem pomóż mi wstać. Kości już odmawiają mi posłuszeństwa.

Posadziłam Jonyka koło nas na trawie i podniosłam staruszkę z fotela. Zaraz zresztą, wróciła Cecylia i mogłyśmy odbyć krótki spacer z siostrą Amatą, która ciągle lubiła przyglądać się zabawie wychowanków, gdyż przypominało jej to czasy młodości. Jednak Jonyk nadal wyrywał się w stronę, gdzie zniknął dziwny chłopiec.

– Tak, to autyzm – powiedziała ze smutkiem Cecylia. – Skonsultowaliśmy diagnozę naszego lekarza z najlepszymi tutejszymi psychiatrami. Ten biedny chłopiec nigdy nie kontaktuje z otoczeniem, nie reaguje nawet na drobne okrucieństwa, jakich, co sama wiesz najlepiej, niektóre dzieci nie umieją szczędzić mniej sprawnym rówieśnikom. To cud, że on w ogóle zwrócił na was uwagę, lecz i tak zrobił to w sposób niedorzeczny.

Niosłam wyrywającego się Jonyka i cały czas zastanawiałam się, czego mógł od nas chcieć ten nieszczęśliwy, chory chłopiec? Co mieliśmy mu dać? Gdzie zaprowadzić? O jaki zapach mu szło? I czy w ogóle mogło mu o coś chodzić, skoro jest autystyczny?

Dzień spędziłam bardzo aktywnie, poświęcając cały czas podopiecznym Cecylii. Zajmowali się Jonykiem wprost fantastycznie. Późnym wieczorem, gdy mój synek usnął, nareszcie mogłyśmy bez pośpiechu pogadać z Cecylią. Siostra Amata też nacieszyła się rozmową z nami, niestety, krótką, gdyż biedaczka co chwilę zapadała w drzemkę. Ale w pewnej chwili ocknęła się, spojrzała na mnie wyblakłym błękitem swych oczu i powiedziała przytomnie:

– On czegoś od ciebie chce. Ten chłopiec. Pomyśl o tym. Kiedyś byłaś do niego podobna, więc zrozumiesz go lepiej niż inni – i po tych słowach znów zamknęła oczy.

36
{"b":"87905","o":1}