… najpierw przyśniła mi się mała, śniada dziewczynka w podartej aksamitnej sukience ze snującą się złotą nitką, w przedziwnych butkach o zadartych do góry noskach, z których obłaziła pozłotka. Dziewczynka miała długie do pasa, proste włosy, na których, jak mała korona, osadzony był zmatowiały diadem z czerwonym kamieniem.
– Byłaś małą, głupiutką Cyganką… Cyganką… Cyganką… – szeptały jakieś szydercze, złe głosy i mała dziewczynka próbowała przed nimi uciec. Było to niemożliwe, gdyż głosy goniły ją i osaczały. Ruda Iwona z Czarną Anetą miały wreszcie satysfakcję: byłam nie tylko niemową; przynależałam do starannie tępionej przez świat „gorszej” rasy. Okradzenie szkolnego sklepiku można było zwalić na mnie; wszyscy „normalni” ludzie wiedzą, że Cyganie kradną… One nadal będą ulubienicami wychowawców, a ja pójdę do poprawczaka. Aha, więc jestem Cyganką… Jeśli tak, to muszę się bronić przed światem „lepszych”, bo ten świat mnie zaszczuje…
– Uspokój się – powiedział Kot, poruszając wąsami i kojąco dotknął mnie miękką, grubą łapką. – To był tylko zły sen.
– Jak można śnić we śnie? – zdziwiłam się.
– Ze snami wszystko jest możliwe. Ale my nie jesteśmy snem – powiedział Włóczęga, podając mi kawałek ciemnego chleba z kozim serem. – Dobrze, że powróciła ci świadomość, bo za jakieś dwie godziny znajdziemy się w stolicy Królestwa Buław.
Szliśmy teraz rozległymi polami, spotykając co jakiś czas pracujących wieśniaków, którzy pozdrawiali nas z sympatią. Nasz marsz był spowolniony przez Kotyka, który kuśtykał w swoim półgipsie. Na szczęście umiał też chodzić na tylnych łapach, a gips miał na przedniej łapce. Jonyk frunął tanecznie przed nami, urągając prawom grawitacji. Wieśniacy na jego widok – a wyglądał jak wielki, kolorowy motyl – machali z oddali rękami, a niektórzy podchodzili, żeby podzielić się z nami swoim jedzeniem i piciem.
– Lubią nas! – zdziwiłam się.
– Sprzyjają naszej wyprawie, bo lubili Księcia Theta – wyjaśnił Alef.
– Nie mów o nim w czasie przeszłym! Książę żyje! Sam mówiłeś, że Wisielec potwierdził, iż Theta nie ma w krainie zmarłych – poprawił go surowo Kot.
– Ani w krainie żywych – przypomniał mu Alef.
– Z czego wynika, że jest w krainie należącej do… sam wiesz, do kogo…
– Do głupiej Gimel! – wtrąciłam ostentacyjnie głośno, zła, że z takim lękiem omijają imię jakiejś kobiety.
– W każdym razie jest uwięziony w krainie niewidocznej dla nas, za sprawą złej magii – zakończył Kot, patrząc na mnie karcąco, i rozejrzał się wokół z niepokojem.
– Chcę wreszcie wiedzieć, kim jest ta Gimel. Inaczej dalej z wami nie pójdę – powiedziałam z uporem. – Jak mam stawić czoło komuś, o kim nic nie wiem? A może to coś to ułuda, głupie, urojone niebezpieczeństwo? Może ta Gimel to jakaś zwykła baba, która…
… nie skończyłam mówić, gdy poczułam lodowaty, silny wicher, który nagle zaczął gnać przez pola, burząc stogi siana, pracowicie ustawione przez wieśniaków, rozsypując świeżo skoszone przez nich zboże i pędząc je daleko przed siebie, na zatratę. A dopiero co świeciło ciepłe słońce i owiewał nas łagodny zefirek! Ten wiatr, a raczej huragan, był tak silny, tak złowrogi, że aby nas nie porwał, musieliśmy schwycić się za ręce i położyć w pyle piaszczystej drogi. Wicher, jak bąk, kręcił się teraz wokół nas, tworząc gigantyczne powietrzne trąby. Było ich coraz więcej i więcej, i wirowały wokół nas coraz bliżej i bliżej. Miałam uczucie, że właśnie nasza czwórka była ich celem. To nas chciały zniszczyć. Przy ich ogromie i sile byliśmy jak leżące w pyle drogi ziarenka piasku. Każda z tych trąb mogła nas porwać i rzucić daleko, gdzieś na bezludzie, połamanych lub martwych. Całym ciałem przykryłam Jonyka, bojąc się, że pofrunie jak nieszczęsna Dorotka, tym razem jednak bez własnej chęci i nie do Krainy Oz.
– I po co tyle gadałaś…! – wrzasnął spanikowany Kot prosto w moje ucho, gdyż inaczej nic nie usłyszałabym przez groźny pomruk, jaki wydawał z siebie wściekły huragan. Wydawało się, że nigdy nie ucichnie, a gnał ze sobą mroczne, niemal czarne chmury. Jasny, słoneczny dzień zaczął przemieniać się w nocny mrok.
Zobaczyłam, że Włóczęga szarpie się ze swym podróżnym workiem, próbując z niego coś wyjąć i zarazem, chroniąc wór przed atakami wiatru. Wiatr tymczasem wysilał się, aby mu to uniemożliwić, szarpiąc szorstką materią. Po dłuższej szamotaninie jednak to Alef okazał się silniejszy od wichru, ujrzałam bowiem, że w ręce trzyma teraz owalny, rubinowy kamień. Przez jego środek przewleczony był rzemienny sznurek. Kot spojrzał na dziwny klejnot ze zdumieniem i zarazem nadzieją, Jonyk zaś z dziecięcą ciekawością. Pomyślałam, że w moim świecie rubin tej wielkości byłby bezcenny i spoczywałby zapewne w jakimś sejfie, a nie w worze obdartego włóczęgi. Tymczasem Alef z trudem wstał – trzymany przez nas za nogawki, aby nie porwał go wicher – ujął klejnot w obie dłonie i skierował w stronę, skąd gnało na nas złowrogie wichrzysko. Usłyszałam, jak szepcze magiczne zaklęcie:
O, Jajo Ptaka Złocistego,
chroń nas skutecznie ode złego,
daj skrzydeł Ojca nam ochronę,
weź w walce z Gimel naszą stronę…
Ku memu zdumieniu siła wiatru zaczęła słabnąć. Wielkie, groźne powietrzne trąby, otaczające nas ze wszystkich stron, zaczęły zwijać się w sobie, maleć i odpływać, wirując. Wraz z przemijaniem huraganu znikały też mroczne, ołowiane chmury, gnając z powrotem w kierunku, z którego się pojawiły. Po chwili znów wyjrzało słońce.
Przerażeni wieśniacy wolno wstawali z ziemi, na której przed chwilą leżeli, trzymając się nawzajem tak jak my lub przywierając do korzeni, krzewów i drzew. Na ich twarzach wciąż jeszcze malował się strach, a teraz doszła jeszcze rozpacz, gdy ujrzeli szkody, jakie wyrządziła wichura. Większości siana i świeżo zżętego zboża już nie było. Pomknęły gdzieś daleko z wichrem. Niektórzy wieśniacy, wcześniej tak nam przyjaźni, teraz spoglądali na nas niechętnie, domyślając się, iż jesteśmy sprawcami ich kłopotów. Odruchowo przyśpieszyliśmy kroku, aby jak najszybciej zejść im z oczu. Ale Kotyka interesowało coś innego niż skutki groźnego huraganu…
– Nie wiedziałem, że masz wizerunek Rubinowego Jaja – powiedział z szacunkiem do Włóczęgi.
– Tyle wędruję, to tu, to tam, że nie ma w tym nic dziwnego – odparł niedbale Alef, chowając tajemniczy przedmiot do worka. W ostatniej chwili złapałam go za rękę, chcąc obejrzeć magiczny klejnot, lecz Alef powstrzymał moją dłoń i zacisnął sznur przytrzymujący worek.
– Małego Rubinowego Jajka nie wolno dotykać bez potrzeby, bo straci moc – ostrzegł. – Jak się domyślasz, to nie jest prawdziwe Rubinowe Jajo, gdyż ONO jest ogromne i niewyobrażalnie piękne, a moje jest tylko jego nieudanym, zminiaturyzowanym wizerunkiem. W całym Cesarstwie jest tych miniaturek sześć, a może siedem, i niekiedy przejawiają cząstkę mocy pierwowzoru. Lecz tylko cząstkę…
– Skąd je masz? – powtórzył Kot niecierpliwie. – Wiem, że po jednym Małym Rubinowym Jajku mają wszystkie cztery królestwa. Jedno Jajo ma, rzecz jasna, Para Cesarska, to razem już jest ich pięć. Mówi się, że jedno trzyma w ukryciu stary Jod, choć to nie jest pewne, tak jak zresztą nie ma pewności, kim jest Jod. Różnie się o tym mówi. Co prawda, nie powinienem mówić o nim źle, gdyż uratował mi życie. Mogłem w końcu topić się w byle jakiej beczce z deszczówką i nikt by mnie nie uratował, ale jednak topiłem się w tej właściwej, w dodatku w TAMTYM świecie. Jeśli ktoś, kto nie jest NIĄ, umie przeniknąć do TAMTEGO świata, to raczej nie jest starym, bezradnym nauczycielem na służbie Cesarskiej Pary, ale kimś znacznie potężniejszym…
– Owszem, wiem, że Jod ma miniaturowe Rubinowe Jajko – przyznał Włóczęga. – Zdobył je, gdy był jeszcze silny i młody. Niektórzy w Cesarstwie twierdzą, że to właśnie jego Stepowi Ludzie zwali wówczas Mnichem, a mieszkańcy czterech królestw Prorokiem…
– Cooo? – zdziwił się Kot. – Byłby zatem również Białym Magiem?!
Kotyk był tak zaskoczony, że Włóczęga uśmiechnął się kpiąco.
– Myślałem, że koty takie jak ty, czyli koty magiczne, potrafią wyczuć, z kim mają do czynienia. Owszem, stary Jod to Biały Mag. I nieprzypadkowo udał się na służbę do Cesarskiej Pary. Lecz zmieńmy temat. Jod nie lubi, gdy się o nim zbyt wiele rozprawia. I nie każdemu wychodzi to na zdrowie. KTOŚ mógłby nas bowiem niepotrzebnie usłyszeć. Pamiętaj, że JEJ trąby powietrzne mają uszy, Kotyku – dorzucił Włóczęga ostrzegawczo.
– Zgoda. Nie mówmy więc o Jodzie, mówmy o Rubinowych Jajach. Doliczyłem się już sześciu – powiedział Kot. – Więc skąd to siódme, twoje? I dlaczego robi wrażenie większego niż to, które widziałem w skarbcu cesarskiego pałacu? Przecież wszystkie były jednakowe!
– I wszystkie są jednakowe. Gdy widzisz jakąś rzecz pojedynczo, robi zawsze większe wrażenie niż w masie. Nie zauważyłeś? Na przykład jedno jabłko i kosz jabłek. To jedno wydaje się nieco większe, prawda? – spytał Włóczęga.
– Zmieniasz temat. Pytałem, skąd ty, zwykły Włóczęga, masz Małe Rubinowe Jajo, a ty rozprawiasz o filozofii – powtórzył z naciskiem Kotyk.
Wyczułam, że Włóczęga nie ma ochoty zwierzać się nam ze swoich spraw i że powinnam przyjść mu z pomocą.
– Zaraz się pokłócicie – wtrąciłam. – Skoro idziemy razem i we wspólnej sprawie, chyba nie powinniśmy się spierać o byle co. Powiedz mi lepiej, Alefie, jaką moc ma ta mała, dziwna rzecz?
– Ta mała, dziwna rzecz jest wizerunkiem Wielkiej Dziwnej Rzeczy, Wielka Dziwna Rzecz zaś czyni cuda. I dlatego jej miniaturka, jeśli użyta jest w dobrym celu, też niekiedy sprawia malutki cud. Co prawda, nie zawsze. Tylko Wówczas, gdy chce tego Złocisty Ptak – oświadczył pokrętle Włóczęga.
Kotyk jednak nie ustępował:
– Nie sądzę, aby zawrócenie JEJ magicznego huraganu z trąbami powietrznymi było malutkim cudem…!
– Patrz, Ewo… Przed nami już widać mury Królestwo Buław. To jedyne w swoim rodzaju państwo w całym Cesarstwie. Jego królowie zawsze uważali, że do siły dochodzi się przez wiedzę, więc Królestwo to słynie z ogromnej liczby uczonych. Do tego miejsca młodzi ludzie z całego Cesarstwa przybywają na naukę. Stąd wywodzą się wszyscy nauczyciele…