W nocy obudziła mnie nagląca myśl:
– Muszę wstać, iść do ogrodu, wykopać ten korzeń i go zjeść…
Więc wstałam i boso, w podkoszulku, wybiegłam w mokrą, deszczową noc. TEN korzeń, wiedziałam o tym, znajdował się w lewym górnym rogu ogrodu. Należało wykopać go delikatnie, rękami, a nie motyką. Nać wyrzuciłam przez płot do ogrodu sąsiadki, bo niepotrzebna była mi wiedza, CZYM ten korzeń jest, ani skąd się tu wziął.,W każdym razie nie była to marchewka czy pietruszka. Istotne było tylko to, że, skoro znów jestem w ciąży, ten korzeń jest mi niezbędny. Mnie i Jonce.
Tak, bo tym razem to będzie dziewczynka i obojętne, co jakiś urzędnik – trzeźwy lub upojony szampanem – wpisze jej w akcie urodzenia, ja ją będę nazywać Jonką.
Jonka będzie mieć jedno oko zielone, a drugie błękitne. Wiem to na pewno. Owszem, z czasem kolor obu oczu się wyrówna. Ale na szczęście, zanim to się stanie, wróci Kotyk. No cóż, przez kilka miesięcy będziemy mieć dwa koty, lecz tylko jeden z nich będzie tym z Krainy Kota.
Ktoś znowu otworzy Bramę. Już ją otwiera. Czuję to. Czuję to zresztą nie tylko ja, ale i ta moja malutka, nie narodzona dziewczynka. Zatem znów jesteśmy tam potrzebne. Obie. Cesarzowa nie może dłużej męczyć się bez swojej prawdziwej duszy! Gdyż teraz już wiem, że wyprawa się nie udała i ONI nie odnaleźli magicznej kuli Gimel. Biedny Thet, jest już wprawdzie pół – Cesarzem, ale nie ma matki. Nie można przecież nazwać matką nieświadomego ciała, pozbawionego swojej prawdziwej duszy!…
Moja matka zaś, Królowa Mieczy, oczywiście cały czas na mnie czeka. I zobaczę ją znowu. Ją, mojego tatę, braciszka Resza… A Kotyk…
– Ewa, ja rozumiem, że kobiety w ciąży mają różne kaprysy, ale nie pojmuję, jak mogłaś wejść do naszego łóżka z tak okropnie brudnymi, ubłoconymi nogami! Do diabła, chyba nie chodziłaś w nocy boso po ogrodzie! – wołał Adam, stojąc w piżamie koło naszej pięknej, wielkiej, wiśniowej kanapy. Była niedziela i, chwała Bogu, nawet on mógł dłużej pospać. Niestety, właśnie budził mnie, co prawda z tacą, na której stały kawa ze śmietanką, świeże rogaliki z miodem i jedna róża we flakoniku.
– Nie pamiętam, Adamie, co robiłam w nocy. Na pewno spałam – wymamrotałam i uśmiechnęłam się do niego. Czułam się po tej nocy jak świeżo narodzona, a ta mała istotka w moim brzuchu też była dziś dziwnie radosna.
– Lubię ostatnio sobie pospać. Mam wtedy uczucie, że tonę w zielonym, czystym, rześkim jeziorze – powiedziałam do męża, ziewając i pijąc aromatyczną kawę. – Przypuszczam, że przez najbliższy czas będę spać dużo, dużo, dużo… Aha, nie widziałeś gdzieś w ogrodzie Kotyka, Adamie? Bo czuję, że on wkrótce znów do nas wróci. Nie chciałabym, żeby zbyt długo moknął w ogrodzie…
Mazury, lato 1995; Kraków 1998