– Wyspałaś się i od razu lepiej wyglądasz. Czy przestałaś się już zamartwiać tym nieszczęsnym chorym chłopcem? – spytał Adam, gdy wrócił z pracy do domu i zastał mnie jeszcze na kanapie, ale już z otwartymi oczami.
– Tak – odparłam po namyśle. – Chyba przekonały mnie słowa siostry Amaty. On jest teraz spokojny i szczęśliwy. Jest tam, gdzie chciał być.
– Za to nigdzie nie ma Kotyka – westchnął mój mąż. – Wybrał się na jakąś dalszą wycieczkę.
– Wiem – powiedziałam odruchowo. – Myślę, że już nie wróci.
– Co ty wygadujesz, Ewo? – zdziwił się Adam. – W dodatku mówisz o tym tak spokojnie, a przecież uwielbiałaś to kocisko!
– Nadal go uwielbiam, ale to jest Kot Który Chodzi Własnymi Drogami. Tak jak nagle przyszedł, tak równie nagle odszedł. Od początku wiedziałam, że kiedyś odejdzie. Może znalazł drogę do swego prawdziwego domu? Przecież zjawił się u nas już jako bardzo duży kocur, a nie małe kociątko. Musiał wcześniej u kogoś być i może ten ktoś go bardzo kochał, a on bardzo kochał tego kogoś… – mówiłam sennie, nadal nie wstając z kanapy.
Jonyk właśnie zaczynał się budzić. Otwarł oczy i zaczął je trzeć małymi piąstkami.
– Zaraz będzie szukał Kotyka, a potem się rozedrze… – powiedział ponuro Adam. Jednak ku naszemu zdumieniu Jonyk nie szukał Kotyka. Usiadł samodzielnie, jak przystało na siedmiomiesięczne niemowlę, i uśmiechnął się do nas sześcioma ząbkami.
– Ojej… – szepnęłam zdziwiona. – On ma zwyczajne oczy.
– Zawsze miał normalne oczy, co ty wygadujesz? – zdziwił się Adam.
– Nieprawda, miał jedno oko zielone jak jezioro, a drugie błękitne jak niebo – zaprotestowałam. – Nigdy tego nie widziałeś, ale tak było. A teraz ma… hm… właściwie jakie on ma teraz oczy?
Adam nachylił się i przyjrzał szeroko otwartym oczkom naszego synka.
– Niebieskie, ale nakrapiane czymś złotym. Ładne – odparł mój mąż. – I włosy też mu ściemniały, jak przepowiadałem. Pewnie działo się to stopniowo, co dzień po trochu, ale dopiero dziś zauważyłem, że nie jest już rudy, tylko jasnobrązowy. Zadowolona jesteś?
– Oczywiście. To miłe mieć zwyczajne i normalnie rozwinięte dziecko – przytaknęłam z powagą, choć gdzieś w głębi serca poczułam ukłucie żalu.
To dziwne, ale bardzo łatwo pogodziliśmy się wszyscy troje z utratą Kotyka. I tylko czasem, gdzieś na granicy między snem a jawą, widuję jego wielki, mądry łeb i dwoje różnobarwnych oczu. Lubię zasypiać, wpatrując się w nie, gdyż wydaje mi się wówczas, że tonę w czystym, rześkim, słodkim jeziorze snu.
Jonyk rzeczywiście ma coraz ciemniejsze, brązowe włoski, a w niebieskich oczach złote, świetliste plamki. Chyba jest to odblask słońca lub ognia w naszym kominku, gdyż niekiedy te plamki znikają i oczy naszego synka są całkiem zwyczajne. Rozwija się też w pełni normalnie, w zgodzie z wszystkimi podręcznikami. Oboje z Adamem bardzo jesteśmy z niego dumni.
…aha, muszę dodać, że wreszcie przestał nazywać się Jonyk, gdyż dobrnęliśmy do miejskiego urzędu i tam trzeźwy urzędnik wypisał mu nowy, trzeźwy akt urodzenia, z imieniem Jan. Adam od razu przestawił się i z zadowoleniem zaczął naszego synka nazywać „Janek”, a czasem „Jasiek”. Mnie idzie to nieco trudniej, gdyż przywykłam do Jonyka, więc czasem się mylę, lecz Adam wówczas surowo mnie napomina i poprawia.
Nietoperzowaty chłopiec z sierocińca, który tak nagle zapadł w naszym domu w dziwny chorobowy stan, jednak umarł.
– To dobrze – powiedział Adam, powściągając smutek. – Przecież i tak jakby go nie było. Żył jak warzywo, bez żadnej świadomości…
– To dobrze – powiedziała siostra Amata, która coraz częściej zapada w drzemkę i Cecylia za każdym razem jest pewna, że nasza staruszka już nie obudzi się z tego snu. – To dobrze, bo jego biedne ciało poszło tam, gdzie przebywa jego dusza. A zresztą widziałaś, Cecylio, jak on umierał…
Cecylia opowiedziała mi, że chłopiec cały czas pozostawał w absolutnej nieświadomości tego, co działo się wokół, że był rzeczywiście jak warzywo – choć ciągle odznaczał się tą uderzającą urodą. Głównie leżał lub siedział, patrząc gdzieś przed siebie wielkimi pustymi oczami.
– … ale tuż przed śmiercią nagle się uśmiechnął i powiedział wyraźnie: „ptak, widzę go”, a potem zatrzepotał tymi swoimi chudymi rękami jak ptak skrzydłami w locie ku niebu. I umarł – mówiła mi Cecylia, połykając łzy.
Odwiedzam teraz sierociniec częściej, gdyż Janek jest już sporym, trzyletnim chłopcem i świetnie bawi się z tamtejszymi wychowankami. Zaraz po zaginięciu Kotyka, Adam kupił mu ślicznego, rasowego kociaka – dziś już wyrósł na duże, zdrowe stworzenie – z którym zawsze razem śpią. Lubię go, ale gdy głaskam jego futerko, staje mi przed oczami nasz potężny, dziwny kocur, który przybył, pobył i zniknął. Janek miał siedem miesięcy, gdy Kotyk zniknął, więc chyba wydaje mu się to obojętne, czy sypia z nim w łóżeczku tamten wielki Kot, czy jego obecny Kocik – gdyż tak nazwaliśmy to miłe, biało-czarne stworzonko. W końcu ktoś powiedział, że w nocy wszystkie koty są jednakowe…
Od czasu gdy przez głupi przypadek kupiłam tę śmieszną książkę o tarocie i talię kart, lubię sobie czasem z niej powróżyć lub postawić pasjansa. Nie zwracani uwagi na złośliwe docinki Adama. Lubię te karty, ich tajemnicze postacie i symbole, ich nazwy i ukryte znaczenia. Najbardziej podobają mi się karty Królowej Mieczy, Włóczęgi zwanego Głupcem, Starca i Wieży Boga. Trochę mnie dziwi, że w tarocie nie ma karty Kota, gdyż przecież Kot w większości religii i wierzeń, a także w okultyzmie i magii odgrywa ogromną rolę. A jednak w tarocie go nie ma! Jest za to inna karta, którą polubiłam, bardzo dziwna, zwana kartą Mocy, nosząca z hebrajskiego miano „Thet” (jest to po prostu kolejna litera hebrajskiego alfabetu!), choć inni badacze nazwali ją kartą Córki Ognistego Miecza.
Janek rośnie, Adam z powodzeniem pracuje i zadebiutował jako autor w znanym medycznym kwartalniku. Moja nowa książka nadal rozrasta się w komputerze. Zaczęła mi się wreszcie układać, i to tylko dlatego, że postanowiłam wzorować niektórych jej bohaterów na postaciach z tarota.
Więc chyba nie jest źle. Wprawdzie niekiedy mam uczucie, że czegoś mi brakuje, lecz nie wiem, co to jest. Ale sądzę, że takie wrażenie miewa co jakiś czas większość ludzi…