Литмир - Электронная Библиотека

Koty umieją pływać, tylko bardzo tego nie lubią. Kot przepłynie rzekę i wydrapie się na brzeg. Ale nie przepłynie wielkiej beczki i nie wylezie z niej, gdyż ma ona śliskie, oblodzone, wygięte ku środkowi wnętrze i w dodatku od powierzchni wody do krawędzi liczy sobie najmniej półtora metra.

Spojrzałam na Dziecko: leżało spokojnie na zimnym śniegu, w kusej, już przemakającej koszulinie, machając gołymi nóżkami. Lecące z nieba płatki śniegu topiły się na jego ciepłym brzuszku, a na rudych włoskach utworzyły puchową czapeczkę. Pampers też był mokry, choć z innego powodu. Nie miałam czasu. Błyskawicznie zaczęłam znów wspinać się na beczkę, a potem, balansując chwilę na jej górnym skraju, wskoczyłam z chlupotem do środka. Kot – z ogromnym refleksem – natychmiast wpił się pazurami w moje gołe nogi i wspiął się po mnie jak po drzewie. Zawyłam z bólu, z największym wysiłkiem oderwałam go od siebie i podźwignęłam w górę. Stojąc w lodowatej wodzie na czubkach palców i wyciągając wysoko ręce z mokrym, ciężkim zwierzakiem, mierzyłam mniej więcej tyle, ile beczka. „Jezu, on waży chyba z dziesięć kilo…” – pomyślałam. Na szczęście zwierzę, gdy tylko dosięgło łapami szczytu beczki, natychmiast zeskoczyło na ziemię. Teraz to ja tkwiłam w rozpaczliwie zimnej, sięgającej mi do pół uda wodzie, zastanawiając się, jak z powrotem wspiąć się na górę. Ręce miałam osłabione od szarpania się z Kotem, ale byłam wysportowana, więc czyniłam próby: trzymając się skraju beczki, równocześnie z całej siły podciągałam do góry nogi. Wyczyn dziecinnie łatwy dla małpy, ale nie dla człowieka.

…i wtedy, gdy prawie zrealizowałam ów akrobatyczny wyczyn, usłyszałam dziki wrzask. Nie, to nie wrzeszczało Dziecko. Wrzeszczała – od razu rozpoznałam ten głos! – nasza wścibska sąsiadka zza płotu. Od trzech lat, czyli od czasu, gdy zamieszkaliśmy w tym domku i w jej sąsiedztwie, uważaliśmy ją za osobę głęboko niezrównoważoną, nachalnie ciekawską i próbującą wtrącać się do naszego prywatnego życia. Uważała nas pewnie za ludzi patologicznie uchylających się od tak zwanych dobrosąsiedzkich stosunków.

Otóż ta właśnie sąsiadka stała teraz za płotem i patrząc na leżące w śniegu Dziecko, darła się jak opętana. Z wrażenia spadłam znowu na dno beczki, do lodowatej wody.

– Niemowlę…! O Boże! Biedne niemowlę! Gołe! Na śniegu! Prawie zasypane! O Jezu! A to kocisko go dusi! Ludzie! Ratunku! – darła się sąsiadka.

– Proszę natychmiast się uspokoić! – wrzasnęłam z głębi beczki, ale sąsiadka wystraszyła się jeszcze bardziej. Sądzę, że beczka zmieniała mój głos na głuchy i dudniący. Słysząc mnie, lecz nie widząc, sąsiadka zareagowała jeszcze bardziej nerwowo. Teraz wydawała z siebie nieartykułowane, histeryczne jęki:

– Aaaaaaaaa! Ooooooooo! Iiiiiiiiiiiii!

Zdwoiłam wysiłki i udało mi się ponownie podciągnąć na rękach, a nawet zaczepić jedną nogą o skraj beczki. I znowu najpierw zobaczyłam za płotem głowę sąsiadki, jak zwykle przyozdobioną kolorowymi wałkami papilotów. „Czy ona nigdy ich nie zdejmuje?” – pomyślałam idiotycznie, walcząc z własnymi nogami i beczką. Sąsiadka, ubrana w gruby, pikowany szlafrok, wzrokiem wariatki wpatrywała się w moje leżące spokojnie na śniegu półgołe Dziecko. Tuż koło Dziecka siedział ogromny, ociekający wodą Kot i mył się różowym języczkiem.

„To, co on robi, to kretyństwo, bo jest nie tylko umyty, ale wręcz wykąpany” – pomyślałam logicznie, a tymczasem sąsiadka na widok mojej głowy, dwóch rąk i jednej nogi, wynurzających się z beczki, wydała z siebie kolejny wrzask. Na szczęście o tej porze większość mieszkańców naszego osiedla była w pracy.

Wydobyłam się z mokrej pułapki i biorąc gołe Dziecko w mokre objęcia, powiedziałam do sąsiadki:

– Zamiast wrzeszczeć, mogła pani przeleźć przez płot i otulić Dziecko tym swoim obrzydliwym szlafrokiem…

Sąsiadka dopiero teraz doszła do siebie na tyle, aby przypomnieć sobie, że nas nie znosi. Więc po prostu odwróciła się i poruszając z godnością wielkim tyłkiem, w różowym, pikowanym jak kołdra szlafroku, podreptała do swego domu.

Ja do mojego biegłam jak na skrzydłach, myśląc tylko o tym, co zrobić, żeby Dziecko uniknęło zapalenia płuc. Już zapomniałam, że powinnam martwić się o coś całkiem, ale to całkiem innego: o to, że moje trzynastodniowe niemowlę MÓWI, w dodatku pełnymi zdaniami i bez otwierania ust.

Biegłam, a tuż obok, ocierając się mokrą sierścią o moje nogi, biegło to ogromne, cudem uratowane kocisko. Wpadliśmy zdyszani do ciepłej kuchni, gdzie kocisko od razu przylgnęło do kaloryfera, a ja natychmiast zaczęłam zdejmować z Dziecka mokrą koszulkę i pampersa. Potem, sama ciągle mokra i szczękająca zębami, wytarłam je ręcznikiem i przebrałam w suche ubranko. Dopiero teraz zobaczyłam – i poczułam! – spaloną na węgiel zupkę, stojącą w garnuszku na ciągle palącym się gazowym palniku. Zgasiłam gaz i zajęłam się sobą. Już sucha i ubrana w dres, w grubych skarpetach na przemarzniętych stopach, przygrzałam mleko dla całej trójki: Dziecka, Kota i siebie. Po namyśle włożyłam do mleka aspirynę: dwie dla mnie, ćwiartkę dla Dziecka i połówkę dla Kota.

Nakarmiłam Dziecko gotowym, awaryjnie trzymanym w lodówce żarciem z puszki, Kotu dałam resztkę naszej wczorajszej pieczeni, sama z dzikim apetytem pożarłam wielką kanapkę i, o dziwo, poczułam się całkiem normalnie, a nawet rześko. Dziecko wpakowałam do łóżeczka i przykryłam po uszy puchową kołderką. Gdy zaciągałam zasłony w oknie, zobaczyłam, że Kot – na szczęście już suchy – starannie układa się na poduszce w pobliżu twarzyczki Dziecka.

– Oooch! – zawołałam półgłosem, przywołując w pamięci wszystkie straszliwe opowieści o kotach i niemowlakach, jakimi raczyły mnie różne wiekowe osoby, i jakie wciąż opowiadają o wiele młodsi nasi znajomi. Było tam i o kotach, które pazurami wydrapują dzieciom oczy, gdyż podnieca je widok mrugających powiek. Było o poruszającej się grdyce, którą kot bierze za mysz i rzuca się niemowlęciu do gardła, rozrywając je na strzępy. Było wreszcie o kotach, które specjalnie kładą się dzieciom na piersiach i duszą je własnym ciężarem. A w dodatku TEN Kot, Ucząc na oko, ważył co najmniej dziesięć kilo, a zatem dwa i pół raza więcej niż moje Dziecko.

Ledwo to wszystko sobie przypomniałam, gdy Dziecko powiedziało, nie otwierając ust, za to patrząc na mnie intensywnie błękitnym okiem, gdyż zielonym oglądało Kota:

– Nigdy nie powtarzaj takich okropnych kłamstw o kotach. Przyrzekasz?

– Przyrzekam – odparłam bezwiednie. Kot tymczasem wymościł sobie miejsce w ciepłym zakątku koło buzi Dziecka, po czym znów na mnie spojrzał. I dopiero wtedy dostrzegłam, że on także ma jedno oko jadowicie niebieskie, a drugie połyskujące szmaragdową zielenią.

Po raz pierwszy bliżej mu się przyjrzałam. Był to naprawdę ogromny kocur, o wyjątkowo pięknym, trójkolorowym futrze: biało-czarno-rudym. Gdy tak przyglądałam mu się z mieszanymi odczuciami – i Dziecko, i Kot prawie jednocześnie zasnęli. Kot przy tym pomrukiwał jak spory elektroluks.

– Mamy kota – powiedziałam Adamowi, gdy wrócił z pracy.

– To dobrze. Dzieci lepiej chowają się ze zwierzętami – powiedział ku memu zdumieniu. Myślałam, że zaprotestuje i zacznie mówić o bakteriach, wirusach i odzwierzęcych chorobach. Widocznie jednak nie znałam ciągle własnego męża…

Kot, już wyspany, wylazł akurat z dziecinnego pokoju 1 mrucząc, zaczął ocierać się o nogi Adama.

– Całkiem ładny ten Kot – orzekł, głaszcząc go po trójkolorowym futrze. – Trochę za duży jak na zwykłego dachowca – dodał po namyśle. W tym namyśle brzmiała pochwała.

Podczas kolacji ze śmiechem opowiedział mi, do jakiego stopnia odszajbowało naszej wścibskiej sąsiadce.

– Wyobraź sobie, gdy wracałem do domu, stała przy płocie i usiłowała mi wmówić, że ty kąpałaś się dziś w beczce z deszczówką, a nasze Dziecko tarzałaś w śniegu, w ogrodzie! Żeby zmyślać takie brednie…!

Zaśmiałam się równie wesoło jak on i… nie sprostowałam. Co gorsze, w ogóle nie powiedziałam, że nasze niespełna dwutygodniowe Dziecko mówi pełnymi zdaniami, nie otwierając przy tym ust. I wiem, dlaczego tego nie zrobiłam: bo on by mi nie uwierzył. Natomiast mógłby dojść do wniosku, że cierpię na poporodową depresję, i chciałby mnie leczyć. Tymczasem ja byłam całkiem, ale to całkiem zdrowa, tak fizycznie, jak psychicznie, i tylko wokół mnie działo się coś nienormalnego. Jednak nikt przy zdrowych zmysłach, a już zwłaszcza mój bardzo logicznie myślący mąż, nie uwierzyłby, że mam mówiące i widzące – to, czego nie widać! – Dziecko. Wszyscy orzekliby, że jest na odwrót: normalne, dobrze rozwijające się niemowlę ma szaloną matkę.

…więc kolacja upłynęła nam jak zawsze sympatycznie, niczym nie zmącona, pełna rodzinnego ciepła – i tylko ja z zadumą spoglądałam na ogromnego Kota, siedzącego teraz koło kominka. Kot grzał się w bliskości ognia i jednym okiem, tym błękitnym, popatrywał w naszą stronę, a drugie, jarzące się zielenią, wbił nieruchomo w palące się i trzaskające wesoło polana.

3
{"b":"87905","o":1}