– Dość! – zawołałam. – Nie stwarzajcie mi nadziei, której nie ma! To jest fantastyczna wprost zabawa, owszem, lubię przeżywać razem z wami te niecodzienne przygody! Pyszna, fantastyczna zabawa! Ale przecież wy jesteście tylko kartami! Postaciami z kart do tarota! Fikcją! Ułudą! Zabawą w sny!
Ku memu zdumieniu oni – zamiast zniknąć mi sprzed oczu jak sen lub obrazić się – zaczęli się śmiać. Królowa Mieczy, śmiejąc się do łez, równocześnie znów przytulała mnie do siebie, a ja w jej objęciach czułam się dziwnie dobrze i bezpiecznie. Król również jedną ręką ocierał łzy – już sama nie wiem, czy śmiechu, czy wzruszenia, drugą zaś czule gładził mnie po włosach i zaśmiewał się do utraty tchu. Włóczęga i Kotyk wprost tarzali się z radości. Nawet Dziecko tańczyło wokół, klaszcząc w dłonie.
– Z czego się śmiejecie?! – krzyknęłam.
– Z ciebie! – zachichotał znowu Włóczęga. – Od paru miesięcy rozjeżdżasz się po tym świecie, który nazywasz Krainą Kota, i do tej pory nie wiesz, jak on się nazywa naprawdę?
– Jak to jak? Cesarstwo… Po prostu Cesarstwo – wyjąkałam.
– Tak, ale jakie! Tarot! Cesarstwo Tarota! – zaczęli wołać tym razem wszyscy na przemian.
– No właśnie… – powiedziałam drżącym głosem. – Oczywiście, że Tarot… Przecież wiem dobrze, że jesteście tylko kartami do tarota i naprawdę was nie ma. Po prostu co noc mi się śnicie.
– Tarot pierwszy, karty drugie – powiedziało nagle moje Dziecko i zatańczyło mi nad głową.
– Otóż to – powiedział Kotyk. – Wiem, że masz TAM w domu książkę o tarocie, lecz nigdy bym nie sądził, że wyciągniesz z niej tak fałszywe wnioski. Doczytałaś się już chociaż, skąd pochodzi tarot?
– Tego podobno nie wie nikt – odparłam drżącym głosem.
– My wiemy! – zaśmiał się Alef. – Ludzie z twojego świata, którzy kiedykolwiek, tak jak ty, z pomocą Kota lub innej magicznej istoty, zjawili się w naszym świecie i poznali Cesarstwo, stworzyli potem karty. Niekiedy zawędrowali tu rzeczywiście we śnie, przez przypadek, przez cud lub za sprawą siły własnej magii. Czasem przez pomyłkę zjedli Magiczny Korzeń, a niekiedy ktoś od nas im go podsunął. Nie jesteś pierwszym wędrowcem STAMTĄD po Cesarstwie Tarota!
– Nie rozumiem – wyszeptałam.
– Wędrowców było wielu i przybywają do nas od wieków. Ale każdy, kto tu przybywa, nawet na krótko, musi o nas zapomnieć. Nie chcemy, by wiedział o naszym istnieniu i swobodnie przemieszczał się stąd TAM i z powrotem. Mógłby niechcący zrobić wiele złego – wyjaśnił z powagą Król Mieczy. – Takie zabawy uprawia niekiedy Gimel i nigdy nie wynika z nich nic dobrego dla żadnego ze światów. Dlatego ten spośród ludzi, kto stąd wraca TAM, ma automatycznie zablokowaną pamięć o nas…
– … ale pamięć ludzka jest dziwna. Choć goszcząc wędrowców STAMTĄD, zawsze wprowadzamy blokadę pamięci, nigdy nie działa, ona bezbłędnie. Sama zresztą, o tym wiesz najlepiej… – dorzucił Włóczęga. – Wszystkim przybyszom, gdy już wrócą do siebie, pozostają jakieś mgliste wspomnienia i ulotne obrazy, choć nie zdają sobie oni sprawy z tego, co to jest, i najczęściej myślą, że to sny. Niektórzy z nich, zwłaszcza ci, którzy byli artystami lub magikami, przelali tę ulotną pamięć o nas w obrazki, malowane na kartach. Samą grę nazwali Tarot, gdyż słowo to błądziło w ich pamięci, choć zapomnieli, iż jest to nazwa świata, w którym gościli. Było to wprawdzie przed tysiącami lat, ale Tarot jako magiczna gra jednak u was przetrwał…
– Więc zagadkowość tej gry, jej niejasne pochodzenie, te wszystkie Wielkie i Mniejsze Wtajemniczenia… – zaczęłam, a Włóczęga dokończył:
– … są wynikiem Największej Tajemnicy, jaką jest nasze prawdziwe istnienie. Ty, gdy już nas porzucisz, też zapomnisz.
– Nie! – zawołała Królowa Mieczy. – Ona nie zapomni! Ona jest stąd i już TAM nie wróci! Jest naszą córką, jest Księżniczką Mieczy! Wiem to na pewno! Ta sukienka, buciki i diadem, które opisujecie, ta inkrustacja, którą są dwa skrzyżowane miecze, jej wiek, wygląd, czas, w którym zaginęła TU, a znaleziono ją TAM… Ty jesteś Codik, nasza córka Codik, co oznacza. Gwiazdę, i należysz do nas! Jesteśmy twoją rodziną i tu jest twój dom!
Dopiero teraz dosłownie wpadłam w jej objęcia, płacząc i śmiejąc się na przemian. Byłam w moim prawdziwym domu. Byłam nareszcie u boku mojej najprawdziwszej mamy i najprawdziwszego ojca, a za chwilę miał przybiec mój najprawdziwszy siedemnastoletni braciszek, Resz. Czegóż mogło mi brakować do szczęścia…?
Adam był przekonany, że jest to bardzo groźny nawrót tamtej infekcji. Ale tym razem, według jego medycznej opinii, przyplątało mi się zapalenie opon mózgowych, jako pogrypowa komplikacja. Gdy rano wszedł do naszego pokoju, chcąc spytać przed pożegnaniem, jak nam się spało na nowej kanapie, siedziałam w kucki w kącie pokoju, tuląc do siebie jakiś przedmiot. Nic nie mówiłam, tylko kiwałam się, jak sieroty w domu dziecka. I bezgłośnie płakałam. Tym przedmiotem, którego nie chciałam oddać Adamowi, były moje dziecięce ubranka od siostry Amaty, zapakowane w stary, pożółkły papier. Płacząc, tuliłam je do siebie, wyjmując z papieru i ciągle kiwając się. Potem gwałtownie zaczęłam trzeć skrajem podkoszulka niewyraźną inkrustację na metalowej obręczy. Tarłam i tarłam tak długo, aż spod warstwy brudu zaczęły wyłaniać się dwa malutkie skrzyżowane mieczyki.
Adam stał jak porażony. Wiedział, czym grozi zapalenie opon mózgowych. Mogłam utracić część umysłowej sprawności. Mogłam też stracić ją całkowicie i być do końca żyda jak roślina.
– A Dziecko i Kotyk? Co oni robili w tym czasie? – wypytywałam później męża.
– Kotyk gdzieś sobie poszedł i zniknął na kilka dni, A Dziecko było w miarę normalne, choć trochę ospałe – wyjaśnił Adam. – Najważniejsza jednak byłaś ty. Bo takie wirusowe zapalenie opon jest tym groźniejsze, im człowiek jest starszy. Dlatego zdecydowałem się oddać cię do szpitala, gdyż umierałem ze strachu. Nie mogłem wziąć na siebie takiej odpowiedzialności…
Całą sobą przeżywałam nagłe odzyskanie domu, matki, ojca, dzieciństwa – i wspomnień. Całą sobą byłam TU, w Krainie Kota, na zaniku w Królestwie Mieczy. Nagle, dosłownie z sekundy na sekundę, przypomniałam sobie wszystko… Wtedy gdy miałam te trzy latka i zniknęłam z zamku, moje wspomnienia zostały zablokowane. Zrobiła to Gimel. Moja matka, Królowa Mieczy, naraziła się jej i Gimel postanowiła się zemścić. Wykradła mnie i z całkowicie zablokowaną pamięcią – i mową! – przeniosła do drugiego, obcego świata.
Teraz nagle odzyskałam utracone dzieciństwo i wszystkie wspomnienia o nim. Było ich o wiele więcej, niż sądziłam. Pojęłam, dlaczego Królestwo Mieczy od pierwszej chwili wydawało mi się bliskie jak dom… Przypomniałam sobie nawet mój dawny dziecinny pokoik w zamkowej wieżyczce. Ku radości mojej matki, od razu pokazałam miejsce, w którym stało moje łóżeczko i nawet opisałam je. Przyniesiono je szybko z zamkowych piwnic i wszystko się zgadzało: skrzyżowane miecze u wezgłowia, wiśniowy, niewielki baldachim, cztery nóżki w kształcie łap smoka z rozczapierzonymi pazurami.
Biegałam po całym zamku i rozpoznawałam szczegół po szczególe. Godzinami wpatrywałam się w portret mojej matki ze mną, dwuletnią wówczas, na ręku. Co jakiś czas przypominałam sobie, że przecież mam własne Dziecko i obowiązki wobec niego, lecz na szczęście przejęła je, z ogromną miłością, moja matka, a ja mogłam dalej chłonąć krainę mego dzieciństwa. Mój braciszek, Resz, choć młodszy o dziesięć lat, stał się moim ulubionym towarzyszem odkrywania po raz wtóry różnych zakamarków zamku, jazd konno po okolicy i uganiania się po mieście. Wszyscy już tu wiedzieli, że jestem cudem odzyskaną Codik – Księżniczką Mieczy, odnalezioną po dwudziestu siedmiu latach – i wszędzie witano mnie jak córkę lub siostrę. Odkryłam też wspaniały smak przynależności rodzinnej i dopiero teraz pojęłam, co to znaczyło być przez tyle lat znajdą, podrzutkiem, sierotą bez prawdziwego domu. To naprawdę było straszne…
Odpychałam Kotyka i Włóczęgę, gdy chcieli mi towarzyszyć. Chciałam być sama, jedynie z Reszem bądź z matką czy ojcem, w tej podróży do krainy dzieciństwa – a nie z nimi. Lekceważyłam ponurą minę Włóczęgi i opadające smutnie wąsy Kotyka. Tu był mój prawdziwy dom, do diabła, i nikt poza moją matką, ojcem i braciszkiem nie miał prawa zakłócać mi w nim spokoju. A moja cudem odnaleziona rodzina pragnęła tylko jednego: żebym została z nimi na zawsze. Mijały szczęśliwe dla mnie dni – i nasze pragnienia były zgodne.
… do chwili, gdy Jonyk nagle powiedział:
– Tata…
Nic więcej. Tylko tyle. Pojęłam, że choć wróciła mi zabrana przez Gimel pamięć o krainie dzieciństwa, to teraz ja sama zablokowałam sobie pamięć o Adamie i moim obecnym świecie. Tymczasem to nie Kraina Kota była dziś moim właściwym miejscem, lecz ten drugi świat… I nic na to nie mogłam poradzić. Już nie byłam Księżniczką z Królestwa Mieczy, Codik, czyli Gwiazdą, ale Ewą, która musiała mieć swego Adama. I właśnie wówczas, gdy ostatecznie to zrozumiałam, zaczęłam płakać… Przypuszczam, że płakałam i TU, i TAM. Płakałam z powodu okrucieństwa decyzji, jaką musiałam podjąć – i dlatego, że właściwie już ją podjęłam.
– …najgorsze było to, że głównie płakałaś – powiedział Adam. – Nigdy nie przypuszczałem, że jest w tobie aż tyle łez i że możesz taić przede mną tyle powodów do płaczu, Ewo, czyżbyś nie była z nami szczęśliwa?
– Jestem bardzo szczęśliwa – zaczęłam niepewnie i zaraz poprawiłam stanowczo: – Naprawdę, przysięgam, jestem bardzo szczęśliwą osobą. Czy tego nie widzisz!?
– Tak mi się zdawało – odparł niepewnie mój mąż.
Mnie też się tak zdawało i dlatego nie pojmowałam, dlaczego gdzieś bardzo, bardzo głęboko tkwi we mnie jakaś wielka radość, połączona jednak z równie wielkim smutkiem. Skąd one nagle tam się wzięły? Gdyż wiem na pewno, że wcześniej ich nie było…
– Gdy raz od nas odejdziesz, już nigdy nie wrócisz do Królestwa Mieczy, ani nawet do Cesarstwa Tarota – przekonywała mnie moja matka. – Nie ma prostego przejścia z TAMTEGO świata do NASZEGO. Owszem, takie przejścia istnieją, ale ani ja, ani ty nie mamy mocy Gimel, by je otworzyć. Nie jestem też Kotem, który może o wiele więcej, niż sądziłam. Jestem tylko Królową…