Литмир - Электронная Библиотека

– Mamo, przecież jeszcze nie opuszczam Cesarstwa, przecież ciągle szukamy tu śladów Księcia Theta – odpowiadałam pokrętnie, nie chcąc jej zranić, choć zaczęłam pojmować, że gdy uda mi się wypełnić tę misję, muszę wrócić TAM. Ani ja już nie jestem małą Mieczową Księżniczką, ani Moje Dziecko nie jest Mieczowym Książątkiem, tylko: małym ziemskim chłopcem. Coraz częściej, błądząc po nagle odnalezionej krainie dzieciństwa, myślałam równocześnie o Adamie, o naszym domu, o tamtym życiu, a nawet; o sierocińcu…

– Potem nagle zaczęłaś odzyskiwać przytomność. Po czterech, pięciu dniach – wspominał Adam. – W każdym razie wreszcie rozpoznałaś mnie, gdyż wcześniej patrzyłaś na mnie jak na obcego człowieka i mówiłaś jakieś słowa bez sensu i związku. I ciągle nie pozwalałaś odebrać sobie tego zawiniątka z dziecięcymi ubrankami. Wtedy profesor Neuman, wybitny psychiatra, z którym konsultowaliśmy się cały czas, doradził nam, żebyśmy zabrali ci TO siłą. Być może jej oderwanie od świata ma jakiś magiczny związek z tymi przedmiotami” – powiedział profesor. – „Może jej się wydaje, że z ich pomocą weszła do świata dawnego dzieciństwa, i zamknęła się w nim. Jeśli jej TEGO nie odbierzemy, nigdy nie nawiążemy z nią kontaktu”. Więc zabrałem ci TO. I schowałem. I nie wiem, czy kiedykolwiek będę miał odwagę, żeby ci TO oddać. Boję się tych przedmiotów i ich wpływu na ciebie… Czy bardzo TEGO chcesz, Ewo? Bo jeśli tak, to nie będę się upierać. To jest w końcu twoje. Ale schowałem to z dala od domu, w bankowym sejfie… Czy teraz, gdy już jesteś zdrowa, mam ci TO znowu przynieść?

– Nie – odparłam odruchowo. – Niech sobie tam leży. A zresztą… TO i tak jest we mnie.

– W tobie? Przecież nie wiesz, dlaczego te ubranka są akurat takie i co to oznacza – powiedział Adam.

– Nie, nie wiem… – przytaknęłam, a potem zawahałam się. – To znaczy czasem, we śnie, wydaje mi się, że znam je i ich pochodzenie. Ale to tylko sen.

– Nie możemy znowu cię utracić – powiedziała moja matka. Ojciec stał obok i nic nie mówił. Wiem, że kochał mnie równie mocno jak ona, lecz chyba bardziej rozumiał konieczność tego, co muszę zrobić. Był wszak nie tylko ojcem, ale i królem. Królowie nie zawsze podejmują decyzje zgodne z ich własnymi życzeniami.

– Nie utracicie mnie – odparłam z bólem, ale i z wiarą. – Mam uczucie, że kiedyś tu wrócę, że jeszcze was ujrzę, a wy mnie…

I rzeczywiście tak myślałam: że wrócę TU. Nie wiem jak i, oczywiście, nie na zawsze, ale wrócę… Powoli utwierdzałam się w przekonaniu, że Gimel z niezwykłą swobodą przemieszcza się z Krainy Kota do TAMTEGO świata. To przecież ONA przeniosła mnie TAM, przed dwudziestu siedmiu laty, gdy Królowa Mieczy postawiła się hardo i nie zgodziła się spełnić jej żądania. Gimel chciała, żeby moja matka oddała mnie jej na naukę. Ta Czarownica, zwana też Szaloną Papieżycą lub Kapłanką Srebrnej Gwiazdy, zawsze szukała kogoś, kto będzie jej następczynią. Jej władza w Cesarstwie Tarot nie była równa władzy Cesarzowej: była władzą Sekretnej Magii. Gimel wiedziała, że kiedyś umrze, mimo że żyła już bodaj trzysta lat i nic nie zapowiadało, by niedołężniała. A jednak chciała wyszkolić kogoś, kto pozna jej magiczne sztuki i komu po pewnym czasie odda swoją moc. Musiała to być osoba płci żeńskiej, kolejna Szalona Papieżyca. Moja matka popełniła błąd, nadając mi – z matczynej pychy – imię Codik, czyli Gwiazda. Kapłanka Srebrnej Gwiazdy o4 razu zwróciła na mnie uwagę. I odkryła, że posiadam pewna magiczne talenty, które ONA mogłaby rozwinąć.

Gimel wierzyła, że składając mojej matce swoją propozycję, oddaje ogromny honor Królestwu Mieczy. Lecz moja matka nie życzyła sobie dla mnie ani takiej władzy, ani takiej mocy. Jeśli bowiem Cesarzowa wraz z Cesarzem rządzili Cesarstwem Tarota, to Gimel umiała rządzić umysłami ich poddanych.

– Twoja moc i twoja magia, Gimel, służą Złu, a nasza córka nie będzie mu służyć – powiedziała.

Wówczas, jak mówi moja matka, Gimel zdecydowała, że skoro ona nie może mnie mieć, straci mnie równie Królestwo Mieczy.

– Ale dlaczego Gimel z całego ogromu TAMTEGO świata wybrała akurat to niewielkie miasto, aby mnie w nim podrzucić? – spytałam.

– Może właśnie tam otwarte było wówczas przejście między oboma światami? – zamyślił się Włóczęga. – Nie bywam w waszym świecie, lecz ktoś z moich przyjaciół, kto umie się tam przemieszczać, twierdzi, że Bramy znajdują się w bardzo określonych i nielicznych miejscach, z których nie wszystkie są dostępne. Znajdują się na przykład w głębinach oceanów lub na szczytach nagich skał. Bramy otwierają się same i same się zamykają. Ale przy pomocy magii można przedłużyć czas ich otwarcia. Większość mieszkańców Cesarstwa i TAMTEGO świata nie wie w ogóle o ich istnieniu. Nieliczni, obdarzeni mocą większą niż zwykli ludzie, umieją wpaść na ich trop i póki Brama jest otwarta, przemieszczają się TAM i z powrotem. Później te dziwne podróże biorą za sny, które czynią ich życie piękniejszym.

– A nasz przyjaciel Kot? Jakim cudem ty, Kotyku, odkryłeś Bramę? – spytałam. Kot nic nie odparł, za to Włóczęga uśmiechnął się zagadkowo:

– Ktoś musiał mu pokazać drogę. Sam by jej nie odkrył.

– Pokazał mi ją – przyznał Kotyk. – A właściwie nie tyle pokazał, co wrzucił mnie TAM do beczki z deszczówką. Najpierw myślałem, że zrobił to, żeby mnie zabić na polecenie Cesarzowej, a potem odkryłem, że uratował mi w ten sposób życie. Dziś myślę, że szło mu o coś więcej niż tylko o ratowanie mojego kociego życia…

Wyglądałam przez okno zamku i chłonęłam urodę Królestwa Mieczy, które wkrótce musiałam opuścić. – Na zawsze – twierdziła z rozpaczą moja matka. – To niemożliwe, by na zawsze – odpowiadałam z nadzieją. – Musi być jakiś sposób… – Lecz obie z matką nie znałyśmy tego sposobu.

I wreszcie nadeszła noc, gdy przed snem ucałowałam ją goręcej niż zwykle, gdy mocno i w milczeniu objęłam ojca. Postanowiłam im nie mówić, że to się stanie właśnie dziś, i tylko Kotu, idąc spać, szepnęłam, że chyba już nadszedł czas. Kiwnął dużym łebkiem i milcząc, ułożył się do snu na poduszce między mną a Jonykiem…

– Tak dobrze cię mieć, Adamie – wyszeptałam, przytulając się do męża, który przyniósł mi śniadanie.

– Tak dobrze cię odzyskać – ucałował mnie Adam, gdy już wróciłam ze szpitala do domu, zdrowa i w pełni świadomości. Profesor Neuman był skłonny zgodzić się, że faktycznie przeszłam wirusowe zapalenie opon mózgowych, lecz dodawał, że jego zdaniem praprzyczyna tkwi gdzieś w mojej psychice. Gotów był odbywać ze mną raz w tygodniu godzinne seanse psychoanalityczne, ażeby – jak to określał – „odblokować moją pamięć”. Podziękowałam mu za zainteresowanie i grzecznie, lecz stanowczo odmówiłam.

Ku naszej uldze, wraz z moim powrotem do domu pojawił się też Kotyk.

– Gdzie to zwierzę włóczyło się w czasie twego pobytu w szpitalu? – dziwił się Adam. – Czy wiesz, że mi go brakowało?

– Przypuszczam – powiedziałam, gładząc błyszczące futerko ogromnego kocura, którego Jonyk z uczuciem szarpał teraz za uszy.

Jonyk siedział już samodzielnie, a w uśmiechu pokazywał nowiutkie cztery ząbki. Ale włosy mu jeszcze nie ściemniały, a oczy były nadal dwojakiej barwy. Pielęgniarka, którą Adam wynajął do opieki nad nim, była zachwycona, „jaki to grzeczniutki chłopczyk”. Jonyk w czasie mojej choroby podobno w ogóle nie płakał, dużo spał i prawie nie absorbował jej swoją osobą.

– Jakby go tu nie było – powiedziała, żegnając się.

„Ciekawe określenie”, pomyślałam…

40
{"b":"87905","o":1}