– Nigdy w życiu! – zawołałam. – Przeciwnie, on jest gotów bronić Jonyka!
– Skąd ta pewność? – zdziwiła się Cecylia. – Nie wiem, jakoś tak czuję – odparłam bezradnie, bo rzeczywiście tak czułam. – Lepiej zmieńmy temat, bo wszystkie młode matki zadręczają otoczenie opowieściami o swych cudownych dzieciach, a tymczasem ty masz tu pięćdziesięcioro dzieciaków naraz i nie musisz wysłuchiwać historyjek o jeszcze jednym… Iwonka wspomniała, że j pojawił się jakiś nowy sierota, który, tak jak ja kiedyś, w ogóle nie mówi…
– Pokażę ci go. To dziwne dziecko. Chyba rzeczywiście ma coś z ciebie z tamtych lat… Choć coraz częściej skłaniam się ku myśli, że tym razem lekarz ma rację i on, jest naprawdę autystyczny. Ale zanim pójdziemy do siostry Amaty i do dzieci, chcę ci dać niewielki prezent… – i tu Cecylia urwała.
– Prezenty zawsze są miłe – zachęciłam ją.
– Nie zawsze – powiedziała Cecylia. – Niekiedy są smutne.
– Żartujesz…
Moja przyjaciółka westchnęła. Wstała i podeszła do swego sekretarzyka. Z jednej z szuflad wyjęła małe zawiniątko i podała mi je. Już, już chciałam je rozpakować, patrząc ze zdziwieniem na stary, prawie zetlały papier, gdy Cecylia schwyciła mnie za rękę:
– Poczekaj… Jeszcze słowo… To właściwie jest prezent nie ode mnie, ale od siostry Amaty. Ona przechowuje go dla ciebie od wielu lat i ciągle nie może się zdecydować, żeby ci go dać. Wpłynęłam na nią, aby to stało się właśnie dziś. Teraz. Gdy już masz własne dziecko…
I Cecylia puściła moją dłoń, leżącą na tajemniczej paczce. Niecierpliwie, choć delikatnie rozpakowałam stary, rozlatujący się, pożółkły papier i ujrzałam… parę śmiesznych, małych bucików oraz sparciałą ze starości, zniszczoną sukienkę o dziwacznym kroju i z dziwnego materiału. Buciki miały szpiczaste, zadarte ku górze noski i obłaziła z nich pozłotka. Sukienka zaś była z aksamitu, lecz więcej było w niej dziur niż materiału, a do reszty dobrały się mole. Mimo to wciąż było widać, że wiśniowy materiał przetykany był niegdyś złocistą nitką, której szczątki jeszcze lśniły jasnym blaskiem. Trzecim przedmiotem w zawiniątku była niewielka, wąska, matowa obręcz, ozdobiona pośrodku purpurowym kamieniem i niewyraźną, zatartą przez warstwę brudu inkrustacją. Wyglądało to jak ogromna bransoleta, lecz w przypadku malutkiej dziewczynki musiało stanowić ozdobę głowy. Nie wyobrażałam sobie innego zastosowania dla tego dziwnego przedmiotu…
– A cóż to? Muzealny, średniowieczny strój dla dziecka? – spytałam spokojnie, choć gdzieś w środku poczułam dziwny chłód. – Co to jest, Cecylio?
– To jest ubranko, w jakim dwadzieścia siedem lat temu siostra Amata znalazła, cię na ulicy w naszym mieście.
– Musiałam wyglądać jak wariatka – bąknęłam, kryjąc wzburzenie. – Przecież w tamtych czasach matki, podobnie zresztą jak dziś, ubierały dzieci w dżinsy i podkoszulki, nawet nie licząc się z ich płcią…
– Tak. I nadal tak robią. Ale ty nie miałaś na sobie dżinsów czy jakiegoś zwykłego dziewczyńskiego stroju. Nie. Ty miałaś na sobie te dziwaczne buciki, tę jeszcze dziwniejszą sukienkę, nie wspominając już o tym czymś na głowie… Siostra Amata mówi, że miałaś też bardzo długie włosy, aż do pasa. Obcięto ci je w sierocińcu na jeża, na wypadek gdybyś miała wszy… Zresztą ich nie miałaś i siostrze było żal. Niestety, w sierocińcu nie wolno było robić wyjątków dla znajd przyprowadzanych z ulicy. Każda najpierw wędrowała do odwszalni i obcinano jej włosy… Skoro siostra Amata znalazła cię zagubioną na ulicy, to rzeczywiście musiałaś wyglądać dziwnie w tym ubiorze, obojętne, czy byłby cały, czy poszarpany – zamyśliła się Cecylia.
– Może byłam dzieckiem Cyganów? – spróbowałam zażartować, ale żart uwiązł mi w gardle.
– Może. Mam nadzieję, że nie jesteś rasistką i taka myśl cię nie oburza? – spytała ostrożnie Cecylia. – Choć Cyganie nie używali aksamitu przetykanego prawdziwym złotem, tylko kolorowych szmatek.
– To jest prawdziwe złoto?
– Tak – odparła Cecylia. – Siostra Amata dała te przedmioty do zbadania. Bo ona też miała to głupie skojarzenie z czymś muzealnym… Ale nie, analiza materiału wykazała, że ten ubiór przynależał do naszych czasów, a pozłotka na bucikach, nitka w sukience i ten przedmiot na głowę są z prawdziwego złota. Jednak żaden jubiler nie umiał określić rodzaju kamienia w tym czymś, co jest niby bransoletą, a niby diademem. Podobno jest to jednak kamień szlachetny.
– Więc może moja matka była bogatą wariatką! – wybuchnęłam. – Znasz takie kobiety, prawda? Bo ja znam. Pełno ich. Nawet na naszym osiedlu mieszka jedna taka, samotna, lecz w willi z basenem, z potężnym spadkiem po rodzicach, choć porzucona przez trzech kolejnych mężów. Lekceważy upływ czasu, erę kosmicznych podbojów, lasery i teleskopy Hubble’a, a swoją nieszczęśliwą i niezbyt normalną córkę ubiera w jakieś straszliwe sukienki, wzorowane na romansowej literaturze z końca dziewiętnastego wieku! Sama też wygląda jak idiotka! I jest idiotką!
Cecylia speszyła się i szepnęła:
– Teraz rozumiem, dlaczego siostra Amata nigdy nie chciała ci dać tych szczątków odzieży…
Z kolei to ja się speszyłam. Skoro siostra Amata chroniła mnie przed wiedzą, w co byłam ubrana, gdy mnie znalazła, Cecylia zaś wzięła na siebie odpowiedzialność, żeby mi TO jednak pokazać, robię mojej przyjaciółce wielką przykrość, reagując na „prezent” właśnie w ten sposób…
– Zadzwonię do Adama, on jest taki rozsądny i logiczny – powiedziałam odruchowo. Wiedziałam, że kto jak kto, ale mój mąż na pewno wymyśli coś mądrego i przekonującego. Potrzebowałam tego. Nie chciałam, odjeżdżając, zostawić Cecylii w przekonaniu, iż jednak zrobiła błąd i że rację miała siostra Amata, kryjąc to zawiniątko przede mną przez dwadzieścia siedem długich lat. I zarazem sobie samej też chciałam poprawić nastrój, który radykalnie mi się, zepsuł, gdy dotarła do mnie dziwnie tragiczna, choć niepojęta wymowa tego stroju.
Dawno temu pogodziłam się z tajemnicą mego pochodzenia. Tymczasem nagle okazało się, iż tajemnica ta cały czas posiadała jeszcze jeden znany element. Tyle tylko że nie ułatwiał on rozwiązania zagadki, lecz komplikował ją i gmatwał! Co więcej, nasuwało mi się jedyne możliwe i gorzkie rozwiązanie: musiałam być dzieckiem wariatki… Smutnej wariatki, która przebierała mnie w śmieszne strojni gdyż żyła w urojonym świecie. Oczywiście, że taka kobieta wcześniej lub później mogła dziecko zgubić lub porzucić. Musiała być bogata, lecz chora i bardzo nieodpowiedzialna. Ą co będzie – pomyślałam spanikowana – jeśli nic o tym nie wiedząc, dziedziczę po niej szaleństwo?”
Nie odrywałam wzroku od tych nieszczęsnych przedmiotów, po głowie goniły mi coraz gorsze myśli, które usiłowałam skryć przed Cecylią, a równocześnie, w panice, wykręcałam numer Adama. Tylko on, znający moje najskrytsze lęki i bóle, mógł być mi teraz ostoją. Tylko on mógł wymyślić coś rozsądnego…
Adama złapałam w dobrym czasie, gdyż Jonyk w towarzystwie Kotyka drzemał po obfitym drugim śniadaniu. Nieco drżącym głosem opisałam mu prezent Cecylii i siostry Amaty, pomijając swoje własne wrażenia i myśli. Prezent… Ładny mi prezent! Raz na zawsze przekreślił dziecinne marzenia o ślicznej parze nowoczesnych rodziców, jadących za szybko równie nowoczesnym autem… Tak, bo mimo sprostowań siostry Amaty, wierzyłam głęboko, że moi rodzice jednak musieli być młodymi, ślicznymi, bogatymi ludźmi. I normalnymi. Nor-mal-ny-mi!
– Przecież to proste – powiedział natychmiast Adam, niemal bez zastanowienia. – Miałaś wtedy, licząc na oko, jakieś trzy latka? Więc na pewno szłaś na dziecięcy bal lub wracałaś z niego, na taki bal matki zawsze przebierają swoje małe córeczki za księżniczki lub królewny z bajki. Dlaczego od razu o tym nie pomyślałaś! Pewnie, że ty nie przebrałabyś Jonyka za królewicza, ale śmiem twierdzić, że nieco odbiegasz od przeciętnej. Spójrz na te matki z naszego osiedla… Jak myślisz, za kogo przebierają swoje dzieci na bale w przedszkolu czy klubie? Za Batmana i królewnę Śnieżkę!
Kamień spadł mi z serca.
– Mała królewna na dziecięcym kostiumowym balu – powiedziałam z ulgą do Cecylii, która roześmiała się, zadowolona.
– Ależ oczywiście! Sama pamiętam taki dziecięcy bal, na który moja biedna mama też chciała przebrać mnie za królewnę, ale nie mając pieniędzy, uszyła mi własnoręcznie jakąś okropną, długą sukienkę ze starego prześcieradła, na którą nakleiła złote koła z kolorowego papieru. Wstydziłam się w niej wyjść, lecz jednak wyszłam, żeby nie robić mamie przykrości. Ba, nawet udawałam, że jestem zachwycona tym przebraniem…! Wyobrażasz sobie chyba, jak strasznie wyśmiewały mnie moje rówieśnice, ubrane w oryginalny jedwabie, tiule i żorżety…
Mama Cecylii, bliska kuzynka siostry Amaty, umarła na raka, gdy ona sama miała sześć lat. Ojciec, alkoholik, zginął tragicznie o wiele wcześniej, wpadając po pijanemu pod autobus. Cecylia uwielbiała mamę, a mama ją. Pewnie dlatego, chowana w atmosferze miłości, tak mało znanej wychowankom domów dziecka, miała do nas opiekuńczy, serdeczny stosunek. Jej łagodność, rzadki w sierocińcach dar okazywania uczucia, szczery i otwarty charakter przyciągały do niej nie tylko takich odmieńców jak ja, lecz nawet najbardziej bezmyślnych małych okrutników. I pewnie dlatego Cecylia wybrała swój przyszły zawód – pedagogikę. Ostatecznie po paru latach nauki wróciła do naszego sierocińca: najpierw jako wychowawczyni, a potem, z woli siostry Amaty i rady nadzorczej, jako przełożona. I nie można było wybrać lepiej. Była wspaniałym wychowawcą, rozumiejącym swoich podopiecznych. Choć teraz nie umiała zrozumieć mojego tłumionego smutku…
Podarta, zetlała, zżarta przez mole aksamitna sukienka, z postrzępioną złotą nitką, para małych bucików z obłażącą pozłotką i z dziwnie zadartymi do góry szpicami, i ta okrągła, niewiarygodna wręcz ozdoba na włosy leżały teraz między nami na biurku Cecylii. Spojrzałyśmy na siebie i nagle, niemal równocześnie, obie wyciągnęłyśmy dłonie. Po chwili jednak dłoń Cecylii cofnęła się, a moja zawinęła te smutne pamiątki w pożółkły, stary papier. On też był pamiątkowy: symbolizował miłość siostry Amaty do malutkiej znajdy i wolę oszczędzania jej jakichkolwiek przykrości. Tak, bo siostra Amata czuła to, czego nie potrafiła wyczuć Cecylia: że te przedmioty są w jakiś sposób tragiczne i wskazują, że rozwiązanie zagadki mego pochodzenia może być bardziej ponure, niż na to wygląda. Niezwykłość ubioru trzyletniej, zabłąkanej na ulicach miasta dziewczynki kryła w sobie jakiś dramat, którego wolałabym, nie znać. Może Cecylia pojęła to, choć zbyt późno, i dlatego chciała mi TO znowu zabrać? Lecz byłam od niej szybsza – miałam prawo. Zawiniątko było moją własnością, więc choć przeze mnie niechciane, powędrowało do obszernej torby. Gdy je chowałam, Cecylia milczała.