Литмир - Электронная Библиотека

Po swym czwartym w życiu wykładzie Popielski nie czuł nawet cienia satysfakcji.

18

JECHAŁ BARDZO SZYBKO nowiutkim policyjnym chevroletem, którego mu użyczył Wilhelm Zaremba. Kurz z pylistych dróg za Rohatynem wzbijał się i osiadał na reflektorach. W ich świetle tańczyły owady, przebiegały psy i jarzyły się ślepia leśnych zwierząt.

Popielski był ubrany w najlepszy letni garnitur, w którym wystąpił tego dnia w sądzie. Na siedzeniu obok leżał bukiet czerwonych róż i aktówka ze wszystkimi kwadratami magicznymi oraz artykułami i notatkami Bójki. Spoczywała w niej również wypchana koperta z pieniędzmi. Dym z papierosa zasnuwał na chwilę wnętrze auta i szybko wypadał w noc wąskimi pasmami. Jadąc z dużą szybkością siedemdziesięciu kilometrów na godzinę, mrużył oczy przed dymem i wystukiwał na kierownicy jakiś nie znany sobie rytm Był on znakiem nieposkromionej radości. Popielski czuł, że rozsadza go miłość do całego świata. „Nie jest rzeczą zwykłą – tłumaczył sobie w myślach swój nastrój – by jednego dnia wymknąć się katu spod topora, a jednocześnie dowiedzieć się, że zostało się ojcem”. Wprawdzie i jeden, i drugi powód radości może okazać się przedwczesny. Nowy adwokat Bekierskiego, gwiazda warszawskiej palestry, już zgłasza apelację od wyroku dwudziestu lat więzienia, jaki spadł na hrabiego. Nie jest wcale pewne, czy nie dopatrzy się winy Popielskiego i czy to on nie wyląduje w więzieniu. Przecież to doprawdy cud, że Bechtold-Smorawiński nie dowiedział się o nagłym wyjeździe Bajdyka do Ameryki! Ale co tam! Nawet gdyby to odkrył, cóż znaczy kolejny zbieg okoliczności wobec porażającej logiki macierzy? Wszystko to furda! Nie ma się co martwić. Bajdyk już dawno siedzi w swoim Teksasie, a Wiącek będzie milczał. Do tajemnicy zobowiązuje go przecież fałszywe zeznanie, a jego wyrzuty sumienia zostały uciszone dolarami Bajdyka. Inżynier podobnie zabezpieczył Popielskiego. Teraz już mógł się przestać martwić o pieniądze i założyć nową rodzinę. Otrzymał od losu nowe życie z kobietą u boku! Jest pełen sił witalnych, nie brak mu rozumu ani pieniędzy i wnet się unieśmiertelni w kolejnych potomkach, których mu zapewnią młoda matka i jego własne niespożyte lędźwie!

Niepokój zrodzony tą myślą aż nim szarpnął. Wcale nie był pewien reakcyj Renaty Sperling. Jej uczucie do niego, o ile w ogóle się pojawiło, mogło już dawno zaniknąć. Poza tym podczas ich ostatniego spotkania sprzed wielu miesięcy tak dotkliwie i okrutnie ją był upokorzył! „Dlaczego nie próbowałem jej odszukać? Wszak było to pewne, że wróciła pod skrzydła swej protektorki, hrabiny Bekierskiej, która rozwścieczona pod wpływem całego procesu, teraz ją wyzywa od ladacznic!” Czy Renata przyjmie en bloc jego przeprosiny wraz z oświadczynami? Czy biedna niewiasta samotnie wychowująca ich dziecko uczyni to kierowana uczuciem, czy wyrachowaniem? A nawet gdyby je przyjęła, to – abstrahując już od jej motywów – sama się skaże na nieusuwalne piętno, na codzienną wrogość, rodzinne przekleństwo wyrażone nienawistnym spojrzeniem Rity i ironiczną zimną wściekłością Leokadii. Czy ich niechęć rozleje się na tygodniowe maleństwo, które śpi u boku matki w jakiejś oborze? Może jest ułomne, może zdeformowane, bo dlaczegóż by hrabina nazwała je „ludzką glistą”?

Te smutne myśli towarzyszyły mu, gdy wjeżdżał do Pukowa. Zwolnił. Nad ciemnymi chatami szumiały drzewa targane przed – burzowym wichrem. Zza opłotków rozległo się szczekanie psów. Minął uśpioną wieś. W oddali szumiał potok Studeny, nad którym został niegdyś zmaltretowany. Rozterki, które go nachodziły w czasie tej podróży, uznał za słuszną karę, jaka mu się należała. I to wcale nie za wsadzenie za kratki niewinnego człowieka – nie, tu nie szarpały nim najmniejsze wyrzuty sumienia. Ocalił sam siebie, ponadto uważał, że dwadzieścia lat choćby za niezawiniony czyn to nie jest wcale za dużo dla zwyrodnialca, który ma na sumieniu pogromy i gwałty. Przygnębiające myśli były raczej karą za próżność i dumę, które czuł w sądzie podczas rozprawy. Zatrzymał samochód na podjeździe pałacu w Stratynie i w tym momencie zrozumiał, że każdy z jego czterech wykładów, podczas których z rozkoszą wsłuchiwał się we własne wymyślne frazy, napawał się niskim, aksamitnym tembrem swojego głosu, to były chwile przerażającej pychy, przejaw przeklętej hybris, za którą teraz karali go bogowie.

Zapukał do bramy pałacu. Otworzyła mu zaspana, owinięta w szlafrok służąca i na pytanie o Renatę Sperling wskazała mały murowany budynek gospodarczy, pewnie jakiś składzik na narzędzia, stojący w głębi pałacowego ogrodu. Popielski poszedł tam po trawie pokrytej wieczorną rosą. W jednej dłoni dzierżył teczkę z pieniędzmi i z materiałami Bójki, w drugiej – bukiet róż.

Zapukał raz. I jeszcze raz. Drzwi się otworzyły.

Stała w nich Renata Sperling w nocnej koszuli. Włosy miała zmierzwione od poduszki, oczy podkrążone od bezsenności. Za jej plecami, w świetle lampki naftowej, dojrzał czysto wysprzątany pokój, w którym niegdyś pewnie przechowywano narzędzia ogrodowe, a teraz stało dziecinne łóżeczko.

Wręczył jej bukiet kwiatów. Spojrzała na niego uważnie. Zdjął kapelusz i ukląkł przed nią na progu. Na jego głowie lśniły krople potu.

– Zostań moją żoną – powiedział cicho.

Wicher rozwiał koronę starej lipy, zaszumiał w wejściu do domku i rozkołysał skrzydłem otwartego okna. Rozległ się łoskot uderzenia o framugę. Z pokoju dobiegł zgrzytliwy, jakby blaszany płacz noworodka.

– Mam syna czy córkę? – zapytał.

– Kocham cię – szepnęła Renata, jakby nie słyszała jego pytania. – I wyszłabym za ciebie, ale ty zaraz cofniesz swoje oświadczyny.

– Dlaczegóż to?

– Nigdy nie będziemy mężem i żoną!

– Mów! Dlaczego?!

– Spójrz na moje dziecko!

Popielski powstał z kolan i wszedł do pokoju. Położył kwiaty i teczkę na stole. Potem pochylił się nad łóżeczkiem dziecka i poczuł zimny pot na szyi. Renata miała rację. Nigdy nie będą mężem i żoną.

Na główce dziecka rozlewała się duża włochata czarna myszka. Gdyby się jej dobrze przyjrzeć, można by się w niej dopatrzyć kształtu Italii. Wybiegł szybko z domku i ruszył do samochodu. Kiedy wsiadał, o dach zastukały ciepłe i napęczniałe krople deszczu.

19

Mój Paniczu!

Starszy pan hrabia Antoni Bekierski był dla mnie dobry. Służyłem u niego od momentu, kiedy wróciłem do rodzinnej wsi Kozowej i zacząłem tam terminować w zakładzie ślusarskim. Pewnego dnia wezwał mnie do naprawy drzwi do bawialni. Gdym się dobrze z nimi sprawił, dał mi posadę w pałacu. I tam awansowałem – od pomocnika do kamerdynera. Starszy pan hrabia rozmawiał ze mną o wszystkim, co przeczytałem w pałacowej bibliotece, traktował mnie jak równoprawnego człowieka. Kiedy spotykałem go na korytarzu, pierwszy mnie pozdrawiał, mnie, młokosa, chłopskiego syna! Kazał mi kiedyś przysiąc na krucyfiks, że nigdy panicza nie opuszczę. On znał dobrze słabości i skłonność panicza do gwałtu, które ujawniły się już w dzieciństwie. Przysięgłem, że zawsze będę panicza chronił. Pamiętałem o tej przysiędze, kiedy panicz niewolił chłopki, a ja po cichu płaciłem ich rodzinom odszkodowanie albo uciekałem przez pola szczuty psami. Byłem jej wierny, kiedy panicz bił mnie szpicrutą i kiedy biegał za panienką Renatą, zmuszając ją, by całowała go po obnażonych genitaliach. Byłem wierny przysiędze. Ale w końcu ją złamałem, ponieważ cały czas kochałem Renatę. Złamawszy świętą zasadę gościnności, z jaką mnie przyjęto, mogę teraz tylko – niegodny krzywo – przysięzca – odejść ze Stratyna, by ocalić resztki honoru i nie patrzyć w oczy starszej pani. Powinienem w łeb sobie wypalić, ale brak mi odwagi. Żegnaj, Paniczu!

Popielski złożył list i spojrzał pytająco na komendanta wojewódzkiego inspektora Czesława Paulina Grabowskiego. Ten w zamyśleniu stukał palcami po blacie masywnego biurka i wpatrywał się w przeszklone drzwi biblioteki zasłonięte od wewnątrz jasnymi firankami.

55
{"b":"269467","o":1}