– Tak. – Edward włożył do książki zakładkę i spojrzał uważnie na kuzynkę. – Wiesz coś o tym?
– Wiem dużo zwłaszcza o jednym z nich. – Uśmiechnęła się blado. – Ale powiem ci tylko wtedy, kiedy przyjdziesz do mnie do salonu.
– Przykro mi – Edwarda ogarnęło silne zniecierpliwienie – ale mam pilną pracę i nie mogę ci towarzyszyć.
Leokadia usiadła bezradnie na fotelu koło biurka i lustrowała przez minutę uporządkowany gabinet kuzyna: notatki rozłożone na blacie w postaci wachlarza, fiszki ułożone w równy stosik, dwa kałamarze – jeden z niebieskim, drugi z czerwonym atramentem, książkę leżącą na podpórce, słowniki ustawione od najmniejszego do największego, potężną czterodrzwiową bibliotekę i wiszące nad nią dwa osiemnastowieczne sztychy. Jeden z nich przedstawiał śmierć Sokratesa, drugi – pochodzący z jakiegoś dzieła matematycznego – kulę wpisaną w walec. Spojrzała w nieco zirytowane piwnozielone oczy Edwarda. Wstała, a jej smukła sylwetka przybrała w jego oczach kształt znaku zapytania. Podeszła do zaścielanego dokładnie łóżka i nerwowym ruchem odrzuciła kołdrę. – Wiedziałam, że tak będzie – powiedziała sucho. – Że gdyby podnieść twoją kołdrę, to prześcieradło byłoby tak naciągnięte, że moneta by się od niego odbiła. Wszystko dobrze zorganizowane, wszystko zapięte na ostatni guzik, wszystko napięte jak twoje prześcieradło. – Patrzył na nią ze wzrastającym zdumieniem. – Znam się na kwadratach magicznych – warknęła. – A najbardziej na jednym z nich. To kwadrat liczbowy. Widnieje on na sztychu Durera. Dodaj liczby w każdej kolumnie, dodaj liczby w każdym wierszu i dodaj liczby po przekątnych. Wyjdzie ci zawsze 34. – Popielski szybko zapisał ten wynik na fiszce. – A teraz mam dla ciebie zagadkę – Leokadia złowrogo podniosła głos. – Wiesz, jaki jest tytuł tego obrazu? Sprawdź, a czegoś się o mnie dowiesz, ty egoisto!
Wyszła szybkim krokiem z gabinetu kuzyna. Edward odetchnął z ulgą i zaczął gorączkowo przeglądać książkę. Po kilku minutach trzasnął się dłonią w czoło, wstał gwałtownie i pobiegł do salonu. Był pusty. Na stole leżały porozrzucane karty. Pasjans nie wyszedł.
Popielski zapukał do drzwi sypialni Leokadii. Odpowiedziała mu cisza. Nacisnął klamkę, stawiła opór. Drzwi były zamknięte. Wrócił do swojego gabinetu, usiadł przy biurku. Patrzył na jedną ze stronic otwartej książki. Widniał na niej sztych Durera z magicznym kwadratem. Tytuł obrazu brzmiał Melancholia.
11
NASTĘPNEGO PORANKA O GODZINIE SZÓSTEJ RANO służąca Popielskiego Hanna Półtoranos zaczęła śpiewać godzinki. Był to jej codzienny rytuał, który Leokadia z trudem tolerowała, jej kuzyn zaś wręcz przeciwnie – aprobował bez zastrzeżeń jako jedną z ważnych cech decydujących o niezmienności otaczającego go świata. Edward słyszał je często przez sen i tą właśnie drogą nauczył się na pamięć pochwalnych inkantacyj i wyszukanych porównań odnoszących się do Matki Boskiej. Był ponadto przekonany, że melodyjna płynność śpiewu Hanny korzystnie wpływa na ciągłość jego spania.
Tego poranka to przekonanie w pełni się potwierdziło, ponieważ nagłe urwanie przez Hannę śpiewnych uwielbień natychmiast wyrwało Popielskiego z ledwie dwugodzinnego snu. Otworzył oczy i nasłuchiwał. Z oddali, od strony drzwi wejściowych dobiegał jakiś cichy głos, którego identyfikację uniemożliwiały gniewnie pomruki i sapania Hanny. „Pewnie jakiś włóczęga” – pomyślał Popielski i odwrócił się na drugi bok. Ale dyskusje przy drzwiach trwały zbyt długo, z żebrakiem Hanna rozprawiłaby się jak zwykle – krótkim i wzgardliwym słowem. Tymczasem służąca stopniowo podnosiła głos i tłumaczyła coś ostro natrętowi. W jej wywodzie Popielski wyłowił kilkakrotnie wypowiedziane zdanie „pan śpi”. Wstał z łóżka i otworzył drzwi swego gabinetu.
– Proszę go obudzić – usłyszał.
– On śpi zawszy du południa – Hanna sapała gniewnie.
– Zapewniam, że na wieść, że to ja, natychmiast się obudzi, no widzicie, droga gosposiu, już nie śpi.
W drzwiach stała Renata Sperling i patrzyła na Popielskiego z lekkim uśmiechem. U jej stóp leżała potężna tekturowa waliza. – Tak – odezwał się cicho. – Przyjmę tę panią. Niechże Hanna poprowadzi panią do salonu, poda kawy, a ja zaraz przyjdę. I na miłość boską – podniósł nieco głos – niech mi tu Hanna nie krzyczy, bo obudzi cały dom!
Trochę zły sam na siebie za to dość obcesowe potraktowanie długoletniej służącej, Popielski zrzucił koszulę nocną i szlafmycę, która pewnie tak rozbawiła Renatę. Wciągnął na siebie domowe spodnie i podkoszulek, na to wszystko zaś włożył długą bonżurkę, przewiązał się paskiem i ruszył do salonu. Na jego ulubionym fotelu pod zegarem siedziała Renata. Po jej rozbawieniu nie było nawet śladu.
– Co się stało? – Usiadł na drugim i nadaremnie rozglądał się za papierosem.
– Pani Zimorowiczowa wyrzuciła mnie z mieszkania – w oczach Renaty zabłysły łzy – za to, że, jak powiedziała, spotykam się z mężczyznami…
– Widziała mnie z panią wczoraj wieczorem przed domem, czy tak?
– Tak.
– I ma pani pewnie za złe, że mnie pani wtedy pocałowała, tak?
– Tak. – Renata spuściła wzrok. – Wyzwała mnie od ostatnich rozpustnic żyjących z kontaktów z bogatymi bandytami…
– Mnie wzięła za bandytę? – Popielski uśmiechnął się i odebrał od Hanny tacę z dzbankiem i z filiżankami.
– Gorzej – szepnęła Renata. – Wzięła pana za mojego opiekuna, za człowieka, który mną frymarczy, za…
– Alfonsa – dokończył Popielski.
Renata umilkła i siedziała ze spuszczonym wzrokiem. Nie miała makijażu, a i tak jej cera była gładka i jasna jak porcelana, nie miała pantofli na wysokim obcasie, które wysmuklają zwykle łydkę, a i tak kształt jej nogi był nienaganny, miała na sobie tylko skromną prostą sukienkę, a i tak Popielski czuł w lędźwiach, jakby przed nim siedziała królowa haremu w podwiązkach i w koronkowej bieliźnie.
– Pomogę pani, panno Renato – powiedział poważnie. – Umieszczę panią u mojego znajomego na Kleparowskiej. Będzie pani mogła tam mieszkać, dopóki nie znajdzie się czegoś odpowiedniejszego…
Renata zamarła w milczeniu. Jednak jej myśli nie spoczęły ani na chwilę, o czym mówiły gwałtowne ruchy palców. Przebiegały one po kolanach jakby w jakichś pianistycznych improwizacjach. Nagle się splotły, a dziewczyna znów zastygła w jakimś paraliżu.
– Dziękuję, wprawdzie przyszłam do pana po pomoc, ale nie przyjmę tej propozycji – powiedziała po długiej chwili. – To nie uchodzi. Samotna kobieta ma zamieszkać u mężczyzny? Tak się nie godzi…
– Droga panno Renato – tłumaczył łagodnie i dobitnie, jakby znów obydwoje wrócili do roli nauczyciela i uczennicy – na Kleparowie wszystko uchodzi. To po pierwsze. Po drugie, mój znajomy nie będzie nastawał na pani cześć z powodu starego jak świat: jest wielbicielem pięknych chłopców, którzy zresztą u niego często bywają. Kiedyś nawet tej swojej do nich słabości omal nie przypłacił życiem. Jakiś ulicznik wgniótł mu czaszkę świecznikiem, a potem go okradł. Kilka dni później złapałem owego bandytę wraz z łupem. Baletmistrz Szaniawski, bo to jest właśnie ów mój znajomy, ma wobec mnie ogromny dług wdzięczności, który z radością spłaca. To jest podstawowy powód, dla którego jest pani u niego całkowicie bezpieczną. Żadna kobieta nie jest dla niego obiektem erotycznych zabiegów, a tym bardziej kobieta pozostającą pod moją opieką.
Renata podrapała się nerwowo po szyi, na której pojawiły się różowe plamy.
– Bardzo panu dziękuję, panie profesorze, za wszystko, co pan dla mnie zrobił. – Spojrzała na niego z wątłym i sztucznym uśmiechem.
– Idziemy. – Podniósł się z fotela. – Niechże się pani wzmocni kawą, a ja w tym czasie się ubiorę.
Wyszedł do gabinetu nieco zaniepokojony wzrokiem Renaty. Przysiągłby na wszystko, że patrzyła w stronę widocznych spod jego bonżurki kłębiących się gęstych i ciemnych włosów na klatce piersiowej. Odrzuciwszy z trudem tę myśl jako nierealne marzenia starszego pana, zaczął się ubierać. Nie trwało to długo, ponieważ zgodnie ze starym zwyczajem wieczorem zawsze przed pójściem spać przygotowywał sobie garderobę na następny dzień. Wszystko leżało na specjalnym krześle: od skarpetek po kapelusz. Wszystko dobrane kolorystycznie: buty tego samego koloru co pasek, a krawat w barwnej harmonii z marynarką.