Литмир - Электронная Библиотека

W pewnym momencie Renata, leżąc na nim, przykryła mu twarz włosami i szepnęła na ucho dziwną prośbę, obiecując „ekstazę”. Posłuchał jej. Przesunął się na brzeg łóżka tak, że jego głowa i ramiona znalazły się poza jego obrębem. Rozluźnił mięśnie szyi i głową niemal dotykał teraz podłogi. Krew napłynęła mu do mózgu, wszystko widział odwrócone, a Renata u góry naciskała coraz szybciej i mocniej. W pewnym momencie napiął mięśnie, uniósł nieco głowę i przekrwionymi oczyma kontemplował widok kobiety na tle okna. Przez jej poruszające się ciało błyskało słońce. Jego promień przeszedł pod jej pachą, po sekundzie zajaśniał na jej włosach, a po chwili błysnął na eliptycznej krzywiźnie biodra. Słońce przebijało się przez ciało Renaty w regularnych błyskach – jak lampa fotograficzna. Poczuł szum wiatru. To anioł rozkoszy i demon epilepsji poruszyli jednocześnie swymi skrzydłami. W jego ciele nastąpiła podwójna eksplozja.

Popielski jeszcze nigdy nie przeżył czegoś podobnego.

13

OBUDZIŁ SIĘ POD ŁÓŻKIEM NA SZORSTKIM DYWANIKU. Przykryty był kocem. Spojrzał na zegarek. Było południe. Spał zatem około pięciu godzin. Wstał gwałtownie, zrzucając koc na ziemię. Renaty nie było w pokoju. Z łóżka zerwał skłębioną pościel i spojrzał z przerażeniem na prześcieradło. Odetchnął. Było czyste. W czasie ataku jelita i nerki nie wypchnęły swej zawartości. Nie tym razem.

Choroba zwykle wyzwalała u niego wizje. W odróżnieniu od defekacji wizja dziś wystąpiła. W popadaczkowym śnie widział siebie samego – siedział na krześle w pokoju wypełnionym tablicami z wzorami matematycznymi. Przeciąg poruszał gwałtownie kotarą wiszącą w drzwiach. Falowała coraz szybciej, aż w końcu urwała się i pofrunęła jak latający dywan z perskich baśni. Rozległ się huk. W drzwiach stała wysoka męska postać w meloniku. To był on sam. W epileptycznej wizji siedzący Popielski patrzył na Popielskiego stojącego. Po raz pierwszy w padaczkowej imaginacji doświadczył rozszczepienia swej osoby. Czytał kiedyś o psychicznych stanach rozdwojenia jako o objawach ciężkiej choroby umysłowej. Tymi sennymi rojeniami zaniepokoił się tylko chwilowo. Co innego teraz zajęło jego myśli. Ubrał się błyskawicznie. Nie chciał, by Renata widziała go nagiego. Stan ekscytacji i erotyczne upojenie wyzwalają tolerancję na wiele cielesnych niedoskonałości, ale po otrząśnięciu się z ekstatycznych doznań wrażliwość na usterki ciała wraca zwielokrotniona. Nie chciał ujrzeć w jej oczach rozczarowania na widok swojej niemłodej skóry: zmarszczek rozstępów i tłuszczu nierównomiernie zalegającego tu i ówdzie. Nie chciał jej dokładać przykrych wrażeń. Wyobraził sobie, jakim wstrętem i przestrachem ją przejął, gdy w chwili największej rozkoszy szarpnął nim epileptyczny spazm, uwolniony przerywanym światłem i nie powstrzymany zawczasu tabletkami, których pod wpływem nagłych zdarzeń poranka zapomniał dziś zażyć.

Zaciskając pętlę krawatu, usłyszał w przedpokoju ciche i lekkie kroki. Zbliżyły się do drzwi. Po kilku sekundach usłyszał delikatne pukanie.

– Proszę! – powiedział i uśmiechnął się z radością.

W uchylonych drzwiach ukazała się głowa młodego mężczyzny Nad uszami zwisały mu pejsy, a na głowie tkwiła jarmułka.

– Przepraszam najmocniej – odezwał się młody Żyd – usłyszałem, że pan już nie śpi…

– Gdzie jest pani, która tu ze mną była? – przerwał mu Popielski.

– Nie wiem, spałem jeszcze. – Młodzieniec spuścił oczy. – Było bardzo wcześnie… Ja tu mam klucze dla pana i jeszcze coś…

– Jest maestro?

– Juliusz… To jest… pan Szaniawski musiał wyjść na próbę… I ja też wychodzę… Dlatego… Muszę coś panu powiedzieć…

Popielski usiadł ciężko na łóżku.

Młodzieniec zaczął coś mówić, ale jego zgrzytliwy głos nie dotarł do uszu detektywa. Ten słyszał teraz wyłącznie skrzypienie łóżka, jęki i westchnienia Renaty, które nagle przechodzą w okrzyk wstrętu i przerażenia. Nie widział młodego Żyda, lecz zamknięte oczy dziewczyny, które nagle się otwierają i patrzą z odrazą, jak kochanek sztywnieje, wypluwa pianę i trzepoce pod nią wśród wyrzucanych przez siebie smrodliwych gazów. Renata ucieka, a on sam rzuca się po łóżku jak bałwan miotany spazmem choroby, którą starożytni nazywali „świętą”. Nagle się uspokoił. Usłyszał w głowie łagodny głos Renaty. „Nie jesteś mi ohydnym – mówiła. – Przecież cię przykryłam kołdrą, byś nie zmarzł, a potem głodna wyszłam na śniadanie”.

Żyd wciąż mówił i wyciągał do niego kartkę z jakimiś nieczytelnymi notatkami. Zagłuszał głos dziewczyny.

– Nazwisko?! – wrzasnął na niego Popielski. – Kim pan jest, do jasnej cholery?!

– Icchok Jaffo – Żyd zaczął się jąkać. – Ja, ja… nic złego nie zrobiłem. Po prostu przenocowałem u pana Juliusza… Ja już muszę iść…

– Poczekaj! – Popielski się uspokoił. – Mów raz jeszcze! Co to za kartka? Rozkojarzyłem się i nic nie pamiętam, co mi tu mówiłeś.

– To dla pana. – Jaffo spojrzał na kartkę. – Telefonował tutaj jakiś pan Zaremba. Prosił zadzwonić wieczorem pod numer 32-41. To tyle.

Popielski przyjął od niego kartkę i spojrzał na nią uważnie. Pokryta była odręcznym pismem hebrajskim. Nie widział na niej żadnego numeru zapisanego cyframi arabskimi. Było oczywiste, że Jaffo zapisał numer telefonu hebrajskimi literami.

Popielski na chwilę przeniósł się myślami do lat młodzieńczych Przypomniał mu się wykład profesora Paula Kretschmera. Ten znakomity hellenista i językoznawca wiedeński udowadniał, że liczby są czymś najgłębiej zakorzenionym w umyśle i że człowiek może zmieniać języki, opanowywać je z biegłością niepojętą, być wielojęzycznym, ale liczyć będzie wyłącznie i zawsze w swym języku ojczystym. Spojrzał na Jaffa. Tak jego mową ojczystą jest jidysz, który przecież wykorzystuje pismo hebrajskie. A ono nie używa cyfr arabskich, lecz dla zapisania liczb korzysta z liter! Żaden człowiek mówiący na co dzień w jidysz nie napisze „32-41”, lecz użyje liter lamed (30) + bet (2) i mem (40) + alef (l)! Młodzieniec zapisał numer telefonu po hebrajsku, czyli literami tego języka! Uczynił to bezwiednie, bezrefleksyjnie, jak najszybciej tylko mógł.

– Coś mi się tu nie zgadza – mruknął Popielski, wskazując na początek notatki. – Znam pismo hebrajskie i widzę numer 32-41 jako lamed-bet-mem-alef. Ale tu jest jeszcze jakiś inny numer… Bardzo duży… Co tu jest napisane oprócz lamed-bet-mem-alef?

– To nie jest żaden numer, tylko nazwisko „Zaremba”. Gdyby to był numer, to wynosiłby… Proszę poczekać, niech policzę… Ale potem naprawdę muszę już pędzić… Spieszę się bardzo…

Jaffo wypisał na kartce w słupku – najpierw po polsku nazwisko „Zaremba”, obok to samo w jidysz, a następnie obdarzył każdą hebrajską literę wartością liczbową.

Liczby Charona - pic_12.jpg

– Gematria nazwiska „Zaremba” wynosi 321 po dodaniu 7 + 1 + 200 + 70 + 40 + 2 + 1. To do widzenia…

– Zaraz, zaraz, poczekaj – Popielski się zamyślił. – Gematria to jest, o ile pamiętam, wartość liczbowa wyrazów, tak? Hebrajskie litery jakiegoś nazwiska mają wartość liczbową, a zatem gdyby je oznaczyć liczbami i dodać jedną do drugiej… Potrafisz mi coś szybko policzyć? Ja ci podam wyraz, a ty mi w pamięci policzysz jego gematrię! Do roboty!

– Mogę to zrobić, ale może kiedy indziej… – Jaffo nerwowo spojrzał na zegarek.

Popielski patrzył długo bez słowa na swego rozmówcę. Otarł ręką spocone czoło i zrobiło mu się nagle przykro z powodu poniżenia, jakiemu za chwilę musiał poddać chłopaka. Było to jednak nieuniknione. Kiedy wyczuł trop, świat przestawał istnieć, blakły sympatie i antypatie, znikały względy towarzyskie i konwenanse. Pozostawało śledztwo – brutalne, celowe i nieubłagane.

– Posłuchaj, szmajdełesie, cioto pejsata. – Nabrał tchu. – Posłuchaj mnie uważnie. Wyjdziesz wtedy, kiedy ci na to pozwolę, rozumiesz? Chyba że chcesz, abym poszedł do twoich i powiedział, że Icchok Jaffo jest sodomitą…

31
{"b":"269467","o":1}