Литмир - Электронная Библиотека

Podniósł się na łokciu. Obnażył krtań i uda dziewczyny. Zacharczała przez sen. Tak, gdyby mu tylko wczoraj wystarczyło odwagi, dziewka leżałaby teraz w ciszy i nie wydawałaby z siebie tych chrapliwych jęków. Fioletowe pręgi na jej szyi, które wykwitły wczoraj pod jego palcami, byłyby teraz pewnie czarne. Tłuste, trzęsące się szynki, w które wczoraj wrzynały się jego naostrzone pilnikiem paznokcie, byłyby teraz lodowate. Pomasował się powoli po kroczu. „Kiedyś nadejdzie ta chwila – myślał – jedna z tych suk rozsiądzie się na mnie wygodnie, a kiedy zacznie skakać i rzęzić, mój rosyjski siepacz jednym cięciem odetnie jej głowę. A ona dalej, jak kura, będzie się rzucała w drgawkach, dostarczając mi zakazanej rozkoszy”.

Naciągnął spodnie i pogardliwym ruchem rzucił banknot pomiędzy rozlane cycki śpiącej kobiety. Zdejmując z koszuli źdźbła, śmiał się w duchu – wyobrażał sobie sytuację, kiedy ta maciora się obudzi, przekręci na bok, a banknot wpadnie w siano. Jak zabawnie będzie wtedy ryła w kopcu, wypinając potężny zad!

Ubrał się i wyszedł ze stodoły tylnymi wrotami, wychodzącymi na pole żyta. Ruszył miedzą w stronę gęstej brzeziny, za którą rozpościerał się piękny widok na pałac. Poranne słońce mocno przygrzewało. Przeciągnął się tak mocno, aż zatrzeszczały mu kości. Był szczęśliwy i przepojony poczuciem władzy. Jego pieniądze zamieniają tych pozornie wolnych chłopów w skretyniałych parobów, a ich żony w mokre lubieżnice. O tak, ma wielką władzę, a będzie miał jeszcze większą!

Utwierdził się w tym przekonaniu na widok kilku aut stojących na podjeździe pałacu. Oto przyjechali goście, jego przyjaciele ze Stronnictwa Narodowego zaproszeni na polityczną konferencję! Trochę wcześniej! Nie szkodzi, będą mieli więcej czasu na debatę, która ma wyłonić kandydata do sejmu, i może mu się uda wszystkich przekonać do swojej kandydatury. On już im przedstawi odpowiednie argumenty i po dzisiejszym, już ostatnim, politycznym mityngu w Stratynie uczyni pierwszy krok w kierunku władzy: na pierwszym miejscu na liście narodowców, kandydatów do sejmu z województwa lwowskiego, pojawi się jego hrabiowskie nazwisko!

Poprawił i rozprostował pogniecione lniane ubranie. Przyczesał włosy i z uwielbieniem spoglądał na pałac bielejący w porannym słońcu. Dwie zębate baszty upodabniały go do średniowiecznego zamczyska. Wszystko w nim i wokół niego było takie jak on sam – męskie, kanciaste i twarde: zielone klocki żywopłotów, prostokątne okna, główne drzwi wejściowe ozdobione geometrycznymi ornamentami, kwadratowy podjazd z granitowych płyt. Na jednej z wieżyc obracał się na wietrze kanciasty kogut ze strzałką, na drugiej kurant zegara rozpoczął suche, krótkie, metaliczne odliczanie.

Bekierski zdumiał się liczbą uderzeń kuranta. Po upojnej nocy stracił rachubę czasu. Spojrzał na samochody stojące na podjeździe. To nie mogli być jego przyjaciele ze Stronnictwa Narodowego. Żaden z nich nie przyjechałby z aż pięciogodzinnym wyprzedzeniem. Żaden nie darłby się tak głośno i nie rzucał się tak prostacko w stronę stratyńskiego gospodarza. Żaden z nich nie dźwigałby ciężkich przedmiotów, które co chwila błyskały białym światłem.

– Jak pan hrabia skomentuje – wrzeszczał jakiś suchotnik w rozchełstanej koszuli – najnowsze doniesienia prasy?!

– Czy obróci się w proch – niewysoki i krępy brunet odpychał chudzielca potężnymi łapskami – pańska polityczna kariera w Stronnictwie Narodowym?

– A z jakiego to niby powodu? – wykrztusił Bekierski, nagle otoczony przez sforę dziennikarzy, ogłuszony i oślepiony białymi fleszami.

– „Fałszywy hrabia jest Żydem z matki Żydówki! – czytał donośnym głosem blondyn z donżuańskim wąsikiem a la Fairbanks. – Hrabina Hanna Bekierska nazywa się naprawdę Chaja Lejbach, twierdzi p. Leon Bójko, były oficjalista we lwowskim biurze ewidencyjnym, który przestudiował wszystkie tamtejsze akta. Dopiero w wieku lat dwudziestu dwóch została adoptowana przez polską parę małżonków. Jaki to może mieć wpływ na karierę polityczną jej syna, członka antysemickiego Stronnictwa Narodowego, który sposobi się do kandydowania do sejmu? Czy uprzedzenia rasowe mogą zablokować tę drogę? Wszak jest pół – Żydem. Czy to dla narodowców znaczy»tylko pół-Zydem«czy»aż pół-Żydem«? Na te wszystkie pytania dotyczące naszych politycznych obyczajów będziemy odpowiadać na bieżąco. Czytaj»Wiek Nowy«!”

Hrabia roztrącił dziennikarzy i pobiegł w stronę wejścia do pałacu. Ci dreptali za nim i wykrzykiwali wciąż te same zapytania.

Bekierski wpadł do budynku i zamknął drzwi od wewnątrz. Oparł się o nie. Każdym nerwem ciała czuł ciosy pięści i kopniaki, jakie dziennikarze wymierzali zamkniętym odrzwiom. Rozbolała go głowa. Szczególnie w okolicach ucha, a ściśle mówiąc: pod jego małżowiną, pęczniał jakiś wrzód, który miał chyba połączenie ze śliniankami, ponieważ powodował napływanie do ust gorzkiej śliny.

Hrabia znał ten ból i niesmak w ustach. Poczuł go kilka tygodni temu, gdy matka zdradziła mu tajemnicę swego pochodzenia. Czuł pieczenie w ustach, gdy okładał ją kułakami, gdy wypluwał na nią nadmiar kwaśnej śliny toczonej przez pobudzone wściekłością gruczoły, gdy nocą – pod wpływem irracjonalnego impulsu – wpychał ją do powozu, który miał ją zawieźć do odległej leśniczówki, gdzie powinna przebywać aż do wyborów do sejmu. Nie mogła przecież uczestników politycznych mityngów kłuć w oczy swoją semicką urodą, która nagle po tym wyznaniu stała się dla niego oczywista. Stała się klątwą wypisaną na jej niegdyś szlachetnej twarzy.

Zagryzł dolną wargę i poczuł w ustach słonawy smak krwi. Wtedy wszystko przestało go boleć. Stał się zimny, skamieniały. Odgarnął zjeżone włosy z lodowatego czoła. Jego ruchy były pewne i szybkie. Musiał się zastanowić nad znalezieniem rozwiązania nagłej i nieprzyjemnej kwestii. Że problem rozwiąże, w to nawet nie wątpił. Musiał tylko przygotować oficjalne dementi i odczytać je najpierw tym pismakom, a potem politycznym towarzyszom podczas dzisiejszego mityngu, do którego pozostało mu zaledwie kilka godzin.

Wydał polecenie służbie, by wyniesiono dla dziennikarzy butlę domowego kwasu chlebowego i poproszono ich o pozostanie przed pałacem, gdzie niedługo poznają jego stanowisko. Poszedł do gabinetu, na pogniecione ubranie zarzucił bonżurkę i usiadł nad kartką papieru. Nic mu nie przychodziło do głowy. Rozglądał się bezradnie po pokoju. Dojrzał swój blok listowy ozdobiony herbowym nadrukiem. Jego pierwsza strona była zapisana drobnym pismem kamerdynera. Stanisław – zgodnie z zaleceniami pana – zanotował na niej wszystkie połączenia telefoniczne od godziny ósmej wieczór poprzedniego dnia, czyli od momentu kiedy udał się na schadzkę do stodoły. Na kartce były wyszczególnione cztery połączenia, wszystkie dokładnie opisane: kto, kiedy i w jakiej sprawie.

– Pan doktór Zygmunt Kopiczyński oznajmić raczył – Bekierski czytał na głos pierwszą wiadomość, od przewodniczącego lwowskiego Stronnictwa Narodowego – że wobec wiadomych okoliczności odwołuje swój udział w mityngu i wszelkie kontakty z Wielmożnym Panem Hrabią aż do pomyślnego wyjaśnienia tej godnej pożałowania sprawy. Pan doktór Kopiczyński z przykrością oznajmia również, że wszyscy uczestnicy jutrzejszego mityngu podjęli podobną decyzję i każdy z osobna już ją panu Kopiczyńskiemu zakomunikował i scedował na tegoż powinność poinformowania o nieobecności wszystkich i każdego z osobna.

– Pan Antoni Woronowicz – czytał teraz wiadomość od swojego długoletniego przyjaciela – zapytuje, czy informacja o żydowskim pochodzeniu pani hrabiny jest prawdziwa. W razie gdyby tak, zapewnia o swojej chęci niesienia wszelkiej pomocy.

– Pan doktór Samuel Hersztal – sylabizował trudne nazwisko – adwokat prowadzący w głównej mierze sprawy spadkowe, uprzejmie informuje, że chętnie podejmie się prowadzenia sprawy o spadek, gdyby pani Hanna Bekierska vel Chaja Lejbach była przypadkiem spadkobierczynią majątku rodziny Leibach, której prawdopodobnie ostatni przedstawiciel, p. Heinrich Leibach, umarł był bezpotomnie w Wiedniu w ubiegłym roku.

46
{"b":"269467","o":1}