Литмир - Электронная Библиотека

Usiadł z powrotem na krześle. Był spocony, ale nie z powodu upału i gwałtownych ruchów, jakie wykonywał w ciągu ostatnich minut, kiedy wycierał podłogę Bójką i przeszukiwał jego mieszkanie. Pot wysiłku fizycznego i wysokiej temperatury jest ciepły, jego zaś oblewała zimna fala. Cały był skuty lodem.

– Co pan ma na myśli, doktorze Bójko – odwrócił się bokiem do Renaty – mówiąc „alibi” i „współudział”? Współudział w czym niby, mój panie?

Bójko uśmiechał się szeroko. Skóra na jego twarzy i głowie naciągnęła się mocno, a wokół myszki na łysinie pojawiło się różowe zabarwienie.

– Nie zabiłem tych kobiet, lecz przewidziałem ich śmierć. Jest ona zakodowana w kwadratach magicznych, które prawdopodobnie pan rozszyfrował, bo jakże inaczej by pan do mnie trafił? Jest pan matematykiem! Któż inny by cokolwiek wiedział o funkcjach mierzalnych? Ale… do rzeczy. Skoro przewidziałem śmierć tych kobiet, to miałbym nie przewidzieć, że mogę być podejrzanym? Zadbałem zatem o alibi, którego dostarcza mi panna Sperling. Gdyby chciał je pan podważyć, musiałby udowodnić, że panna Sperling kłamie. A gdyby to pan udowodnił, oskarżono by ją o współudział. A pan chyba nie chce, by panna Sperling była ciągana po sądach. Proste wynikanie logiczne, nieprawdaż, mon cher? A ponadto chybaby pan nie chciał, aby pańska kochanka została uznana in publico [65] za popularną panienkę, która chowa się na szafie z obawy przed zdemaskowaniem? – O czym on mówi? – Popielski nie spojrzał nawet na kobietę wciąż stojącą w drzwiach. – Jakież to alibi, panno Sperling?

– Towarzyszyłam nieustannie Leonowi Bójce – wyrecytowała Renata ze wzrokiem wbitym w ziemię – przez cały dzień 10 kwietnia oraz noc z 10 na 11 kwietnia, a także przez cały dzień oraz noc z 30 kwietnia na 1 maja.

Były to daty popełnienia obu zbrodni. Popielski czuł, że jego szczęki są wciąż skute lodem. Zimna fala potu doprowadziła go już do drżenia. Ręce zaczęły mu dygotać, a obcasy butów – wystukiwać na deskach podłogi dziki rytm. Wiedział, że za chwilę Bójko ze złośliwym zadowoleniem zarejestruje jego wzburzenie. Będzie z niego szydził w duchu. Będzie się natrząsał z zazdrosnego i zdradzonego kochanka, któremu on, Bójko, przyprawił rogi.

Popielskiemu przyszedł do głowy tylko jeden sposób, by wybrnąć z honorem. Istniała prosta, radykalna i drastyczna metoda, by pokazać Renacie, kto tu jest jej prawdziwym zdobywcą. Sposób na zaznaczenie zwierzęcej dominacji jednego samca nad drugim. Wystarczyło swój teren zaznaczyć moczem i obryzgać nim rywala.

Podszedł do Bójki, wycelował w jego głowę i spojrzał mu głęboko w oczy.

– Na ziemię!

Kiedy matematyk opadł na podłogę i z niejakim trudem skrzyżował po turecku grube nogi, Popielski wszedł na krzesło, stanął nad rywalem i rozpiął rozporek.

– Zobacz, co ja z nim teraz zrobię – powiedział do Renaty. – Jest moim niewolnikiem, moim psem!

Nie zrobił jednak nic. Zrobiło mu się niedobrze. Sapiąc jak astmatyk, zszedł wolno z krzesła i usiadł na nim. Bójko chichotał, Renata Sperling patrzyła na Popielskiego. Długo, poważnie i bezlitośnie.

– Zakochałam się w panu – mówiła cicho – już przed laty, kiedy byłam gimnazjalistką. Marzyłam o pańskich silnych dłoniach, śniłam o pańskich ustach. Pisałam do pana listy, które później skrycie paliłam. Wymykałam się w nocy z domu, by stać pod pańskimi oknami. Nie potrafiłam pana w sobie rozkochać, nie wiedziałam, jak to się robi. Był pan nieprzystępnym polskim profesorem, a ja sierotą, chudą, nerwową żydowską maturzystką… Samotną w tym przeklętym mieście, poniżaną przez nauczycielki, znienawidzoną przez koleżanki z bursy…

– A teraz to nabrałaś już łóżkowej mądrości, co? – Popielski gorzko się uśmiechnął. – Teraz już wiesz, jak rozkochać w sobie mężczyznę? To nie jest trudne. Kiedy taka lalka jak ty zatrzepoce rzęsami, mężczyźni już po sekundzie marzą tylko o jednym – o tym, by być twoją podwiązką.

– Opowiem coś panu o moich ostatnich tygodniach w Stratynie. – Renata jakby nie słyszała tej uwagi. – Hrabia Bekierski dobijał się godzinami do mojego pokoju. A potem, wiedząc, że patrzę przerażona przez dziurkę od klucza, czynił sobie zadość, kwiczał i strzykał na moje drzwi. Kiedy spotykał mnie na korytarzu, wyciągał natychmiast przyrodzenie i usiłował mi je wcisnąć w dłoń. Tego dnia, kiedy zniknęła jego matka, hrabina Bekierska, zrzucił spodnie, chwycił mnie za włosy i zmusił, bym uklękła. Na takie pohańbienie nie pozwolił jednak kamerdyner Stanisław. Odepchnął hrabiego, a ja uciekłam. Wtedy ruscy bandyci skrępowali Stanisława, a hrabia pociął mu twarz szpicrutą. Tego samego dnia w ścisłej konfidencji zawiózł mnie motocyklem do Rohatyna leśniczy z Pukowa. Do Lwowa dotarłam pociągiem. Tam zamieszkałam u Marianny Stoleckiej na Lindego. Zaprzyjaźniona z nią byłam od czasu, kiedy jeszcze przebywała w Stratynie jako rezydentka i dama do towarzystwa pani hrabiny. We Lwowie odnalazłam pana na uniwersytecie, przyszłam na wykład i błagałam, by pan odnalazł hrabinę. Ale pan odmówił. Po tygodniu postanowiłam wrócić do Stratyna po moje rzeczy. Wiedziałam od Stanisława, z którym często telefonowałam, że nic złego mnie tego dnia nie spotka… U hrabiego odbywał się bowiem dwudniowy mityng polityczny narodowców, na którym on sam miał zostać desygnowany na kandydata na posła na sejm z okręgu lwowskiego. I jak postanowiłam, tak zrobiłam. W drodze do Stratyna spotkałam pana na dworcu w Chodorowie. A potem stało się nad rzeką to, co się stało… Takie były moje dni. Ból i hańba…

– To wyborne, cha, cha! – Bójko roześmiał się prowokacyjnie. – Posiadłeś ją pan nad tą rzeką?

– Wróciłam do Lwowa na ulicę Lindego – ciągnęła spokojnie Renata. – A tam pewnego dnia zjawił się hrabia Bekierski. Marianka Stolecka od dawna była jego utrzymanką. Przychodził do niej pod nieobecność gospodyni. Nie wiedziałam nic o tym romansie, dopóki nie przyszedł na Lindego. Jak widać, największe nawet przyjaciółki mają przed sobą brudne tajemnice… Bekierski przyszedł zatem, był dla mnie bardzo miły i proponował opiekę finansową. Przeraziłam się, uciekłam wtedy i szukałam pana gorączkowo. Tylko pan mógł mi pomóc… Znalazłam pana w tej podłej knajpie, chyba knajpie Gutmana, tak? Poszliśmy do séparé, w którym mój ukochany nauczyciel, pan profesor Popielski, zamienił się w znienawidzonego prześladowcę, w hrabiego Bekierskiego. Mój dystyngowany dżentelmen rzucił się na mnie i wepchnął mi łapy pod sukienkę. Co mogłam wtedy uczynić? Musiałam pojechać na Zadwórzańską – wskazała głową na Bójkę – do tej kreatury…

– No, no, nie przesadzaj, moja droga. – Kreatura rozpromieniła się. – Nie było ci u mnie znowuż tak źle…

– Nigdy nic mnie z nim nie łączyło, proszę mi wierzyć, on sam wystraszył się, kiedy mu dla ochrony powiedziałam, że jestem pod pańską opieką. – Renata nie podniosła głosu ani o ton. – Poznałam go wcześniej w Stratynie w ten sam dzień, kiedy zniknęła hrabina Bekierska. Rozmawiał z hrabią, mnie również o nią wypytywał. Zostawił mi wizytówkę, abym do niego zadzwoniła, gdybym się czegoś dowiedziała. Miałam tę wizytówkę cały czas w torebce… Wizytówkę z adresem… Sięgnęłam po nią w knajpie Gutmana… Był to jedyny adres, jaki znałam w tym mieście… Mogłam się udać tylko tam…

– Widzicie, ile może zdziałać głupia wizytówka? – Bójko śmiał się wesoło, rozsunął poły szlafroka i klepał się po sinych udach. – I przyszła do mnie zalękniona dziewczyneczka – szydził. – Zdesperowana i trochę uwodzicielska…

– To zboczone bydlę – Renata wciąż nie odrywała wzroku od Edwarda – powiedziało, że mnie przenocuje, pod jednym wszakże warunkiem: jeśli pozwolę się zahipnotyzować i dam mu alibi. Zgodziłam się. Hipnoza nie podziałała.

– Spałaś jak zabita! – krzyknął Bójko.

– Spędziłam u niego tylko jedną, nieprzespaną noc na kanapie, a rano wróciłam do Marianki Stoleckiej. Bekierski właśnie od niej wyszedł w interesach. Wtedy pan do mnie przyszedł z kwiatami i z przeprosinami. Dalej już pan wszystko wie. Nasz romantyczny wieczór, potem piękny poranek u tego dziwaka, pańskiego przyjaciela, a potem ja, wystraszona atakiem pańskiej choroby, uciekłam znów do tej podłej kreatury… Do kogo mogłam pójść? Do Marianki, która była kochanką hrabiego? Do pana? Nikogo innego nie znałam… O wielkiej zażyłości z moimi koleżankami gimnazjalnymi – roześmiała się drwiąco – już panu mówiłam, a zresztą one dawno powychodziły za mąż… Musiałam się gdzieś zatrzymać, wszystko przemyśleć… Bałam się pana, pańskiej choroby, bałam się całego świata… Znów tu przyszłam. Obiecał mi, że nie będzie mnie już nękał. Był dla mnie nawet dobry. Prosił o drugie alibi. Już pan zna moją historię… – Podeszła do Popielskiego szybko i pocałowała w usta. – Nie odtrącaj mnie, Edwardzie – szeptała. – Chcesz, to wszystko dla ciebie zrobię! Możesz mnie nawet wziąć tutaj, w sypialni! Do ciebie należę, Edwardzie! Cofnę to alibi, ale nie mówmy o tym! Teraz nie chcę myśleć, teraz chcę mieć tylko ciebie… Teraz cię czymś obdarzę…

41
{"b":"269467","o":1}