Литмир - Электронная Библиотека

– Mówi Pierwszy. Cała naprzód.

Pociąg pędził przez martwą strefę, nie wiedząc, czy sam już w całości nie uległ skażeniu i jakiego rodzaju. Dodatkowym walorem maski przeciwgazowej – oprócz jej podstawowej funkcji – jest to, że nie widać twarzy tego, który ją nosi.

Po godzinie od rutynowego komunikatu, donoszącego o braku odchyleń od normy, podano przez megafon informację, że na trasie znajduje się stacja, gdzie są żywi ludzie.

Zubrow przez cały ten czas nie odrywał się od peryskopu. Miał ochotę splunąć, ale przeszkadzała w tym maska.

– Mówi Pierwszy. Zatrzymać się na stacji.

Na skraju peronu stał mężczyzna: perkaty nos, w ręku szklanka. Z zaworu dużej beczki toczył przezroczysty płyn. Zubrow zerwał maskę i ogłosił:

– Alarm chemiczny odwołany!

Eszelon zatrzymał się i wszyscy od razu się ożywili, odprężyli. Minutę później Zubrow słuchał, co mówi sprowadzony przez Dracza ze stacji mężczyzna.

– Ta strefa, przez którą przejechaliście, ta z nieboszczykami, teraz nie jest niebezpieczna. Tyle że strach na to patrzeć. Baliście się chyba? Było tam jakieś laboratorium czy instytut, cholera wie. Strzeżony, nikt nie mógł się zbliżyć. No i ludzie wykombinowali, że skoro tak go pilnują, musi tam być coś cennego. Sam wiesz, naczelniku, jakie czasy teraz nastały – nic dostać nie można, a i kupić nie ma za co. Więc udało się tamtym jakoś cichaczem podejść i zaciukać ochronę. Obszukali wszystko, ale żadnego innego dobra oprócz spirytusu nie znaleźli. No, jeszcze samochody, które tam były zaparkowane, pokradli, oczywiście. Z wściekłości podłożyli ogień pod budynek – no i żeby ich więcej nie kusiło. Jakiś czas się paliło, aż nagle nastąpił wybuch, a którędy przeszła chmura od tego wybuchu, tam wszyscy pomarli.

Nasi ludzie natknęli się przypadkiem na jednego okularnika, który ze strachu schował się w bagażniku. Ten facet mówił, że zajmowali się tam jakąś tajną bronią chemiczną. Dla celów obronnych. Żeby zabijała wszystko, co żywe, a po dwóch godzinach nie była już niebezpieczna i nie zatruwała żywności. No i my jeździmy tam teraz drezyną po buraki i kartofle. Tak że, naczelniku, tej okolicy się nie bój. Gdzie indziej jest niebezpiecznie.

– Dziękuję ci, chłopie, za informację. – Zubrow wręczył mężczyźnie paczkę machorki. – A nie wiesz przypadkiem, jak wygląda sytuacja w kierunku północnym?

– Tam, naczelniku, aż do Syzrania, wszystko w porządku. To znaczy, różne rzeczy się po drodze zdarzają, ale zatrucia się nie bój. Aha, w jednym miejscu, jakieś dwieście kilometrów stąd, pohulali sobie zieloni. Są bardzo przeciwni technice, dlatego rozebrali tory. Wszystko dla idei. Na odcinku dwóch kilometrów. Ale sobie stamtąd poszli, kiedy już zeżarli wszystko, co znaleźli w sklepach.

Tak rzeczywiście było. Jakieś dwa kilometry torów na trasie eszelonu zostały zniszczone. Miłośnicy środowiska naturalnego stanęli na wysokości zadania. Zdjęli szyny, zrzucili je z nasypu w bagno, żelazobetonowe podkłady spotkał ten sam los. Dobrze, że choć most ocalał. W jednym miejscu na nasypie stał skład, a szyny wysadzono wprost pod wagonami i pod lokomotywą. Dalszy odcinek torów rozebrano.

– Co teraz zrobimy?

– Uszkodzony pociąg wysadzić i usunąć z drogi, tak samo zniszczone szyny. Tory ułożyć na nowo.

– Ile to czasu zajmie?

– Biorąc pod uwagę całkowity brak sprzętu, transportu, urządzeń technicznych i wyjątkowo niedogodne warunki terenowe, przy największej mobilizacji sił około półtora miesiąca.

– Jakie są inne propozycje?

– Nie budować nowej drogi. Zdjąć szyny i podkłady z odcinka przejechanej trasy, przetransportować je do przodu na BMD, układać, stopniowo przesuwać po nich pociąg dalej, znów zdejmować, przekładać – i tak w kółko.

– Jak długo to potrwa?

– Miesiąc.

– Są jeszcze jakieś propozycje?

– Wysłać daleko do przodu patrole w celu ochrony torów. Urządzić zasadzki, dać w dupę zielonym, czerwonym i beżowym, wszystkim co je rozbierają, bez względu na kolor. Muszą dostać zdrowego łupnia. Ze dwóch, trzech powiesić, podając przyczynę – reszta od razu się uspokoi.

– W porządku. Propozycja przyjęta.

Batalion był znużony, wyczerpany, opadł z sił. Pogoda – fatalna. Nocami zaczęły się przymrozki. Kiedy wyjeżdżali z Odessy, panował upał, a teraz niekiedy prószył nawet śnieg, w dzień siekły lodowate deszcze i wiał silny wiatr. Zapasy żywności malały. Dniówka robocza trwała piętnaście godzin. Nocny patrol – i znów trzeba było przenosić i układać szyny i podkłady. Ludzie wychudli, twarze zapadnięte, podarte podkoszulki wisiały na grzbietach. Zubrow harował razem ze wszystkimi. Jeździł po okolicy gazikiem, wyłapywał zielonych i wieszał, ładował i rozładowywał BMD, transportujące szyny. Pojazdy także szybko się zużywały – nie były przeznaczone do prac remontowych.

Niekiedy trafiały się nienaruszone odcinki trasy, eszelon przejeżdżał je, a potem znów miał przed sobą zniszczone tory i zielonych, wiszących na pożółkłych drzewach. Wisielcy kołysali się na wietrze.

Ale eszelon wytrzymał wszystkie trudy. Upłynęły kolejne trzy tygodnie.

Drugi sekretarz KC KPZR Bokow polował tego dnia z ministrem obrony Mazowem. Nie na jakieś tam lisy, ale na prawdziwą zwierzynę.

– Jak myślicie, towarzyszu Mazow, kto u nas teraz zostanie prezydentem? W tym czasie, kiedy tamten obija się po zagranicach?

– A niechby ktokolwiek, towarzyszu Bokow – byle nie Mudrakow. Strasznie się zrobił hardy.

– Może pora by tak…?

– Dawno już pora.

– Odpowiednia chwila wkrótce nadejdzie, nie sądzisz? To ostatni moment. Kiedy kontener już tu będzie, może być za późno.

– Ale czy musimy, towarzyszu Bokow, czekać na kontener?

– A jak sobie to inaczej wyobrażasz?

– Można by spróbować przechwycić go w drodze…

– Wchodzisz w to?

– Wchodzę.

– A jeżeli się nie uda? W końcu różnie bywa…

– Wtedy przejmiemy go na Krasnej Priesni, oficjalnie. I z Mudrakowem załatwimy sprawę na miejscu.

– Dobra. W takim razie weź Mudrakowa na siebie, a ja zajmę się mediami. Jestem pewien, że reszta towarzyszy nas poprze.

Mazow uśmiechnął się i wypalił z dwururki do zagapionej sroki.

Rozdział 18

REPUBLIKA ZEKÓW

Wczesnym, chłodnym rankiem eszelon zbliżał się do Potmy. Przez przednie okno lokomotywy Zubrow zobaczył dziwny znak – na okrągłej tablicy ludzka czaszka i skrzyżowane karty do gry, król i królowa, starannie namalowani i zupełnie nadzy. Pod spodem równie dziwny napis: REPUBLIKA ZEKÓW. WJEŻDŻAJ, FRAJERZE, POHULAMY!

Kilometr dalej następny znak informacyjny: TORY ROZEBRANE. HAMOWAĆ PRZED STACJĄ. Po półkilometrze druga identyczna tablica. Maszynista zaczął zwalniać.

Zubrow zaklął, potem wziął mikrofon i zakomenderował ostro:

– Batalion, gotowość bojowa!

– Tak jest, towarzyszu pułkowniku!

– Kapitan Dracz do mnie!

– Tak jest!

Zubrow wrócił do swojego wagonu. Dracz już czekał na niego przy drzwiach kwatery. Po dachu łomotali buciorami żołnierze, zajmujący pozycje bojowe.

– Czołem, Dracz.

– Zdrowia życzę, towarzyszu pułkowniku!

– Wchodź.

Zubrow otworzył drzwi przedziału.

– Wygląda na to, że przed nami nie ma torów. Weź, kapitanie, pluton żołnierzy i ruszajcie na zwiad. Będziemy utrzymywać stałą łączność radiową. W razie czego dostaniecie wsparcie.

– Tak jest, towarzyszu pułkowniku.

– Wykonać!

Pociąg zatrzymał się na stacji. Na peronie stało dwudziestu ludzi w oficerskich płaszczach bez naramienników. Trzech miało kałasze na ramieniu. Gęby takie, że Dracza, który wiele w życiu widział, aż przytkało. Zadanie wydawało się interesujące.

– Cześć, chłopaki! – zawołał Dracz na powitanie.

– Cześć, chyba że sobie jaja robisz – odpowiedział facet o wyjątkowo bezczelnym spojrzeniu, występując naprzód.

45
{"b":"122685","o":1}