Литмир - Электронная Библиотека

Rozdział 4

SPRAWY MOSKIEWSKIE

Alichan Ibrahimowicz Husejnow jechał opancerzonym ZIŁ-em do siebie na daczę. Pobolewała go wątroba: za dużo sobie wczoraj pozwolił. Znowu trzeba przejść na dietę, niech to szejtan porwie! Cóż to za sprawiedliwość, jeżeli porządny człowiek ma chorą wątrobę, a inny, nieporządny – zdrową, i nawet wielka nauka jest tu na razie bezsilna!

Zmusił się, żeby pomyśleć o sprawach służbowych. Że dni jego członkostwa w Biurze Politycznym są policzone – wyczuwał bezbłędnie i nawet niezbyt się tym martwił. W takich czasach być w rządzie to jedynie niepotrzebne brzemię. Tylko człowiek nadstawia kark razem z tymi osłami! Układy nie są już teraz takie, żeby to mogło przynieść jakąś korzyść.

Przypomniał sobie, jak się to wszystko zaczynało, i uśmiechnął się: mądry człowiek zawsze wyjdzie na swoje! W środkowym okresie rządów Breżniewa dla każdego było jasne: wódz kolekcjonuje samochody, taka kolekcja może się nieustannie rozrastać – toteż najlepszym prezentem dla niego jest auto. W ładnym kolorze i z elektrycznie opuszczanymi szybami. Alichan jednak, będąc wówczas szefem jednej z większych mafii, nie poszedł przetartym szlakiem. Błękitny dwudziestokaratowy brylant, osadzony w przepięknym pierścieniu – oto co wyróżniało Alichana Ibrahimowicza z tłumu przynoszących dary. Został dostrzeżony, awansowany do aparatu KC, dzięki kontaktom politycznym jego mafia osiągnęła poziom światowy i wszystkie wydatki zwróciły mu się z nawiązką. Członkiem Biura Politycznego został później, już za rządów Gorbaczowa.

Polityka i nielegalny biznes splotły się w jego życiu na wiele lat. Złote czasy wojny w Afganistanie, przyjacielskie kontakty z bojownikami o komunizm w Ameryce Środkowej, Czerwone Brygady… Z króla narkotykowego Alichan już dawno stał się cesarzem, ale rozsądnie nie ograniczał swojej działalności do samych narkotyków. Cóż, teraz przyszła pora na wyplątanie się z polityki, w każdym razie z rosyjskiej. Czego się można spodziewać od bankrutów? Głodnej oślicy się nie doi, bo mleka nie da.

Samochód zahamował płynnie i Alichan szpalerem prężących się na baczność ochroniarzy przeszedł do domu. Przede wszystkim zerwał nienawistną marynarkę i krawat, i przyodział się w przyzwoity szlafrok, taki jakie noszą normalni ludzie.

Sekretarz Ahmed już czekał w gabinecie i skłonił się z szacunkiem.

– Melduj, Ahmed.

– Partia heroiny – ta stukilogramowa – przeszła pomyślnie. Kanał działa, ambasada nie stawia przeszkód. Można zacząć przesyłać poważne ilości.

– Dobrze.

– Tu są ostatnie wyciągi bankowe.

Alichan pobieżnie przejrzał wydruki. Jego osobiste konto w Credit Swiss wciąż jeszcze nie osiągnęło stu milionów. Co prawda, gdyby przelać wszystko z innych banków, to może dociągnęłoby się do pożądanej kwoty… Alichan był jednak mądrym człowiekiem, a nie zapalczywym chłopaczkiem. Umiał czekać.

– Mów dalej.

– Nasz afgański dostawca Mahmud-Chan prosi o dodatkową zapłatę. W czasie ostatniej przeprawy przez granicę stracił trzech ludzi.

– Prosi uprzejmie czy jest natrętny?

– Uprzejmie, Alichanie Ibrahimowiczu. Zwraca się jak do starszego.

– Co chce dostać, poza tym co zawsze?

– Blondynkę. Ale nie dwudziestoletnią staruchę, tylko dziewczynę.

– Przekaż tę sprawę Karimowi. On wie. Przypomnij mu tylko, żeby ją zaprowadził do ginekologa, bo poprzednim razem głupio wyszło. Za cztery dni leci do Pakistanu nasza delegacja związków zawodowych. Oni ją dostarczą. Mów dalej.

– Rodzina Saida Umarowa proponuje zawieszenie broni.

– To dobra nowina. Nareszcie w tym rodzie szaleńców znaleźli się mądrzy ludzie. Przerwać na razie działania wojenne przeciwko nim. Przekaż Saidowi w naszym imieniu, że jego ojciec był przyjacielem mojego ojca, a on jest dla mnie jak młodszy brat. Mów dalej.

– To już wszystko, Alichanie Ibrahimowiczu.

– Dobrze. A teraz słuchaj. Z Odessy do Moskwy wyruszy wkrótce pociąg z ładunkiem pod kryptonimem „Mydło”. Dowiedz się od naszych ludzi w Odessie, kiedy i jak. Pociąg będzie konwojowało wojsko. Prócz kontenera z ładunkiem będą wieźli jeszcze Amerykanina. Nazywa się Ross. Interesuje mnie i ładunek, i Ross. Zorganizuj porwanie. Tu, w Moskwie, ze sprawą jest powiązany pewien dyplomata nazwiskiem Harding. Niech się nim zajmie ktoś z naszych ludzi. Żeby wszystko wyśpiewał. Tylko nie zróbcie mu krzywdy. Nie chcę sobie psuć stosunków z Amerykanami. Jeżeli masz jakieś pytania, zadaj je od razu.

– Alichanie Ibrahimowiczu, przejęcia ładunku można dokonać tylko pod Wołgogradem. Skoro to jest pociąg wojskowy – będą potrzebne śmigłowce i tak dalej. Ale z Odessy do Moskwy pociąg może jechać także inną trasą.

– To zróbcie tak, żeby nie pojechał inną. Co to jest kolej? Czytasz gazety? Kolej to arteria kraju. Łatwo ją przeciąć. Do tego nie potrzeba śmigłowców. Jasne?

– Jasne, Alichanie Ibrahimowiczu!

– Mądry z ciebie chłopiec.

Resztę wieczoru Alichan spędził w swoim haremie. Fatima, wesołe dziecko, tak go rozruszała, że zapomniał o przeklętej wątrobie.

Sańka, jak zawsze, budził się powoli po drugiej filiżance kawy. Trzymał ją delikatnie jak kanarka i krzywił się, słysząc dźwięki porannej muzyki, którą Krewniak puścił dzisiaj zbyt głośno. Siedząc w przytulnym starym fotelu, Sańka popatrywał jak Krewniak ćwiczy hantlami; wreszcie senność minęła i Sańka odzyskał swój zwykły refleks.

Nie śpieszył się jednak i rozpoczął rozmowę dopiero wtedy, gdy Krewniak zrobił szpagat i jął ćwiczyć skłony, trykając brodą w podłogę.

– Krewniak, mój chłopcze, zdaje mi się, że o czymś myślisz. A rano to szkodliwe dla zdrowia.

– Coś ty, wujku Sania, ja przecież nic nie mówię! – wybuchnął Krewniak, zbierając z podłogi swoje kolana i stopy.

– Byłbym złym wujem, gdybym czekał, aż zaczniesz mówić, dzieciątko moje najmilsze. To niedobrze, kiedy chłopiec ma sekrety przed wujkiem.

– Jakie znowu sekrety, wujku Sania!

– I kiedy chłopiec się wypiera – to też nieładnie. Od tego uszy pieką. No, idź, przejrzyj się w lustrze! Aha, na toaletce leży cukierek, specjalnie dla ciebie. Przeczytaj, co jest napisane na papierku!

Krewniak rzucił się we wskazane miejsce i odczytał złamanym głosem:

– „Skończ z tym”… Zawsze robisz podpuchy, wujek! Skąd się dowiedziałeś? Przecież dopiero przedwczoraj…

– Dla was, moczymordów, może i przedwczoraj, a ja o tej melinie wiedziałem już miesiąc temu. Więc bierz swój kefir i chodź tutaj. Przejrzałem twoje myśli, jak widzisz. Poznaj teraz moje. Bądźmy naiwni i bezinteresowni jako dzieci, mój chłopcze, a nasze będzie królestwo niebieskie. Czego cię uczyli w szkole? Oto treść zadania: już przeszło rok działają w Moskwie nielegalne spółdzielnie ochroniarskie. I nawet się specjalnie nie ukrywają. Oraz tacy soliści jak ty. Zapotrzebowanie na tego rodzaju usługi rośnie, na zarobki nikt się nie uskarża. I w sytuacji, kiedy wszystko się tak świetnie układa, pojawiają się faceci z inicjatywą. No i ci towarzysze chcą nie wiadomo po co zrzeszyć wszystkich ochroniarzy w jakimś związku zawodowym, noszącym nazwę popularnych cukierków. A teraz pytanie: po co? No, Krewniak, rusz głową!

Krewniak podrapał się po potężnym karku i posłusznie wytężył umysł.

– No, robota jest ciężka i niebezpieczna, to jakby to było bez organizacji? Znowu zarobki będą gwarantowane, nikt człowieka nie wyślizga.

– A więc, mój chłopcze, chodzi o pieniądze?

– No, nie tylko o pieniądze. Współpraca i w ogóle…

– Wobec tego, moje dziecię, rozpatrzymy oba te aspekty. Przerabiałeś w szóstej klasie prawo zachowania energii? Uczono cię w radzieckiej szkole, że nic nie bierze się znikąd? Forsa także! Wszystkie związki zawodowe utrzymują się z pieniędzy swoich owieczek. W takim związku potrzebni są biurokraci, kierownicy, i wszyscy chcą jeść, a pasza jest dzisiaj droga. To zaś oznacza, że statystyczna owieczka zawsze daje więcej, niż otrzymuje. No, a takie gwiazdy jak ty – o wiele więcej. Przyswajasz?

10
{"b":"122685","o":1}